Ostatni, ale mamy nadzieję że nie ostatni gol Saganowskiego w Ekstraklasie - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

"Nic co ludzkie nie jest mi obce" - historia Marka Saganowskiego

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Część z Was może w ogóle nie pamiętać, a część nie zdaje sobie sprawy, że w tym roku mija 18 lat od debiutu Marka Saganowskiego w Ekstraklasie. Postanowiliśmy więc porozmawiać z Markiem, by niektórym odświeżyć pamięć, a innym przedstawić bliżej historię nietuzinkowego napastnika, który łączy dwie epoki w polskim futbolu. Przed Wami długi wywiad, jakiego udzielił LL! "Sagan".

1995 rok, debiut w lidze...
Marek Saganowski: Gdzie?

Sprawdziłem. W Mielcu.
- Zgadza się.

Wciąż masz dobrą pamięć.
- No nie najgorszą (śmiech).

fot. Mishka / Legionisci.com

Wchodziłeś do ligi, gdzie grali trzydziestoparoletni, wąsaci goście, jak Chojnacki, Bendkowski, Maciejewski czy Mandziejewicz, a wyglądali, jakby mieli z 50 lat. Teraz to ty jesteś takim dziadkiem...
- Niedawno o tym rozmawialiśmy, gdy Tomek Kiełbowicz stwierdził, że jednak daje sobie spokój. Trener wtedy stwierdził: "No co Tomek? Szybko to zleciało". Tak wtedy pomyślałem, że gdy poznałem Witka Bendkowskiego czy Marka Chojnackiego, to miałem wrażenie, że to tacy starzy zawodnicy. Oni wtedy wyglądali zupełnie inaczej niż my teraz (śmiech). Takie jest życie. Kariera piłkarska szybko przemija i przychodzi pora na refleksję. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytania, czy dobrze zrobiliśmy, dokonaliśmy dobrych wyborów.

Byłeś dzieckiem Łodzi. Wciąż się nim czujesz?
- Tak, ludzie mnie kojarzą i kojarzyli z ŁKS. Jestem w końcu wychowankiem, do czego zawsze się przyznawałem. A w Łodzi, wiadomo. Ludzie doceniają, to co zrobiłem i próbowałem zrobić. To jest fajne, bo przez całe życie pokazywałem, że mi na tym klubie zależy. Nigdy nie byłem chorągiewką, która raz jest tu, a raz gdzie indziej. To wynika też z doświadczeń domowych, ale i charakteru.

Była kiedyś propozycja z Widzewa?
- Była. ŁKS wtedy chciał oddać chyba Mirka Trzeciaka, ale Franek Smuda powiedział, że jedynym zawodnikiem, który go interesuje z tego klubu jest Saganowski. Sprawa szybko upadła, bo Widzew nie miał takich pieniędzy.

Rozważyłbyś to poważnie?
- Nie, nie. Pewnych rzeczy się po prostu nie robi. Wprawdzie nic co ludzkie nie jest mi obce, ale nie przesadzajmy. Nie zrobiłbym tego.

fot. Adam Polak
Rok 2005. Mecz Polska - Azerbejdżan na Stadionie Wojska Polskiego - fot. Adam Polak

Debiutowałeś w kadrze za trenera Stachurskiego. Poza nim było jeszcze 10 szkoleniowców, a ty ciągle grasz w kadrze
- Nie grałem tylko za czasów trenera Bońka, Engela i Smudy, nie licząc epizodów trenera Pawlaka i Majewskiego. Choć z trenerem Smudą widziałem się w Grecji przed mistrzostwami Europy i mówił, że potrzebuje takiego napastnika, jak ja. To mu odparłem: to bierz mnie pan! I tak sobie myślę, że gdyby jeszcze z rok czy dwa przeciągnąć, to byłbym rekordzistą, bo byłbym powoływany przez 20 lat. Inna sprawa, że tych występów w kadrze mam w sumie bardzo mało.

fot. Legionisci.com

Które uważasz za najważniejsze? Euro 2008?
- Oczywiście. Trener Beenhakker powoływał mnie regularnie, do samego końca i to za jego kadencji czułem się reprezentantem z prawdziwego zdarzenia.

Marzy ci się jeszcze Mundial w Brazylii?
- Nie, o samych mistrzostwach nie myślę. Chcę po prostu grać, dostać znów szansę. Tym bardziej, że miejsce w drużynie straciłem nie z głupoty, a przez kłopoty zdrowotne.

Po pierwszym powrocie z zagranicy szło ci bardzo dobrze. Strzelałeś bramki, zdobyliście mistrzostwo, ale wtedy też "wysypałeś się" na motocyklu.
- To był bardzo udany sezon. Do momentu wypadku miałem na koncie 11 goli, a wtedy królami strzelców zostali zawodnicy z dorobkiem 14 trafień. Myślę, że gdybym grał do końca, to nie tylko zdobyłbym tytuł mistrza, ale dołożył do tego koronę króla strzelców. Młodość ma jednak swoje prawa. Każdy z nas zrobił w życiu jakąś głupotę. A sam jestem tego najlepszym przykładem.

Jest też druga strona medalu. Na ówczesnych nastolatkach tacy piłkarze, jak Mięciel czy ty robili duże wrażenie. Mieliście styl, tworzyliście wizerunek graczy z nowej epoki.
- Bardzo odbiegaliśmy wizerunkowo od wąsatych gości z papieroskiem (śmiech). Mieć taki motocykl w 1998 r. to było coś. W tamtych czasach wychowywaliśmy się na Jawach czy "Emzetkach". Już wtedy na kurs jazdy motocyklem przyjeżdżałem Hondą 600, a tam jeździłem na "Emzetce". Instruktor się patrzył na mnie i pytał czego on mnie może nauczyć, skoro radzę sobie z Hondą.

Na tę Hondę zarobiłeś w Holandii i Niemczech. Pojechałeś tam, jako 18-latek. To był duży przeskok?
- O Jezu... Inny świat. Tu mieliśmy jeszcze strasznie siermiężną rzeczywistość, a tam było wszystko takie nowoczesne. W Rotterdamie, gdy zobaczyłem stadion De Kuiyp, to pomyślałem, że mógłbym tam grać za darmo, byle by tylko móc na nim występować. Do tego organizacja klubowa... Teraz to w ogóle trudno sobie wyobrazić, bo Legia to prawdziwie europejski klub, ale wówczas nie było sensu w ogóle porównywać tego, co było w Polsce, z tym, co zobaczyłem na Zachodzie. Obecnie młodzi zawodnicy, którym życzę wyjazdu i spróbowania sił w jednej z mocnych lig, nie powinni mieć żadnych kompleksów, ale wtedy po wyjeździe z kraju, można się było ich nabawić.

A poziom? Mecze reprezentacji czy występy w europejskich pucharach potwierdzają, że jesteśmy coraz słabsi. Mamy teraz gorszych piłkarzy?
- To nie tak. Z polskiej ligi wyjeżdżają świetni zawodnicy, spójrzmy choćby na naszą trójkę z Borussii i robią furorę. Wtedy wyglądało to podobnie, ale mam wrażenie, że obecnie łatwiej się do tej Ekstraklasy dostać. Jest cała masa zawodników, którzy grali już w tej lidze i to nie jest już nic wyjątkowego. W połowie lat 90. już załapanie się do II ligi było wyznacznikiem wysokich umiejętności. Teraz niektórzy rozgrywają 10 meczów w Ekstraklasie i są w reprezentacji. To trochę za szybko.

Czemu ci wtedy nie wyszło na Zachodzie? Mimo młodego wieku, wyjeżdżałeś, jako ukształtowany zawodnik, reprezentant z okazałym dorobkiem strzeleckim.
- Szczerze mówiąc - wyjechałem wtedy dla pieniędzy. Chciałem pomóc finansowo mojej rodzinie. Podczas wyjazdu i Feyenoord, i HSV chciały podpisać ze mną długie umowy. Tego jednak nie chciałem, wolałem wypożyczenie, na wypadek, gdybym się tam nie przebił. Nie jechałem tam z myślą, że chcę się przebić, zawojować świat. Planowałem jedynie zabezpieczyć finansowo rodzinę. To był błąd. Gdybym miał dłuższy kontrakt, mógłbym powoli, na spokojnie wchodzić do zespołu, poprawiać swoją pozycję i być może udałoby się osiągnąć znacznie więcej.

fot. Mishka / Legionisci.com
Piłkarz września 2012 - fot. Mishka / Legionisci.com

Po wypadku było znacznie gorzej, ale też nie jakoś tragicznie. Trochę strzelałeś...
- Na amen zaciąłem się dopiero w Wodzisławiu...

Skąd więc propozycja z Legii?
- Graliśmy mecz przeciwko Legii bodajże w Pucharze Ligi. Wiedziałem, że takie spotkanie to może być dla mnie szansa. Bardzo chciałem się pokazać. Nie sądziłem wprawdzie, bym zainteresował sobą Legię, ale liczyłem, że na tle tak mocnego rywala wypadnę na tyle dobrze, że zwrócę na siebie uwagę po prostu jakiegoś lepszego klubu. No i wyszedł mi ten mecz. Nie zatrzymywałem się, a wiadomo, że jak się zawodnik nie zatrzymywał, to musiał wpaść w oko Dragomirowi Okuce. Zaraz po meczu zadzwonił do mnie menadżer Grzegorz Bednarz i powiedział, że jest propozycja z Warszawy. Szybko to poszło i sam nie mogłem uwierzyć, że to się tak potoczyło.

Na początku nie było jednak łatwo. Grzałeś ławę.
- Okuka powiedział mi wtedy, że jestem piątym napastnikiem, ale nie poddawałem się. Zacisnąłem zęby i walczyłem o swoje.

fot. Woytek / Legionisci.com
Kwiecień 2003, mecz z GKS-em Katowice - fot. Woytek / Legionisci.com

I poszło z górki. W 17 meczach zdobyłeś 10 bramek.
- To był bardzo dobry bilans, zwłaszcza, że nie grałem w pierwszym składzie tylko wchodziłem. Pomagałem głównie Stanko, który był tym snajperem. Ale swoje trafienia też uzbierałem.

Potem stworzyłeś super duet z "Włodarem". Strzelaliście, jak na zawołanie.
- Przyszedł trener Kubicki i mocno na mnie postawił, a potem też na "Włodka". Była super atmosfera. Mieliśmy świetną drużynę.

To czego zabrakło, by wówczas tę Wisłę zdetronizować?
- Oni byli jednak silniejsi. Wiosną 2004 roku byłem w strasznym gazie, mieliśmy mecz w Krakowie, ale niestety w półfinale Pucharu Polski z Jagiellonią doznałem kontuzji i nie mogłem zagrać przeciwko Wiśle. Do dziś żałuję... Wtedy byłem najbliżej mistrzostwa z Legią.


fot. Woytek / Legionisci.com
Rok 2003, mecz z Polonią, Saganowski trzeci z lewej - fot. Woytek / Legionisci.com

Rok później wyjechałeś do Portugalii. Jak ty, zawodnik nie zatrzymujący się, odnalazłeś się w tak technicznej lidze?
- Zawsze wpadałem w oko trenerom, którzy lubili charakternych zawodników i taki był też mój szkoleniowiec. Postawił na mnie od początku i rzeczywiście wypaliłem tam niesamowicie. Liga portugalska tylko na pierwszy rzut oka wydaje się być taka techniczna. Tam jest strasznie dużo walki, biegania, a do tego dochodzi technika. Szło mi na tyle dobrze, że w momencie pojawiła się oferta z FC Porto. Niestety, cała sprawa się rozmyła.

To szkoda, bo później była ta nieszczęsna Francja...
- Oj bardzo nieszczęsna. Wyglądało to tak, że pojechałem do klubu, w którym chciał mnie prezes, a nie trener. Do tego po Portugalii były mistrzostwa świata w Niemczech, nie załapałem się w końcu do kadry trenera Janasa i miałem dwa miesiące przerwy. Rozleniwiłem się, a potem pojechałem podpisać kontrakt z Troyes. Miałem spore zaległości treningowe, które nadrobiłem dopiero po kolejnych dwóch miesiącach. A następnie trener powiedział mi, że na DVD widział zupełnie innego zawodnika, niż teraz w klubie i w związku z tym, nie będzie już na mnie liczył. Zaczęły się sprzeczki, obrażanie, zsyłka do rezerw. Było to o tyle dziwne, że przyjeżdżałem tam, jako gwiazda, wówczas byłem najdroższym transferem w historii klubu. Na szczęście w rezerwach trafiłem na świetnego szkoleniowca, który dodawał mi otuchy i dobrze przygotował fizycznie. Po czterech miesiącach doszedłem do siebie i do Southampton pojechałem gotowy.

Magia nazwiska "Saganowski" znów zadziałała? Anglia, to był dla ciebie wymarzony kierunek.
- Trener od przygotowania fizycznego powiedział mi tam, że nigdy jeszcze nie spotkał zawodnika spoza Wysp, który charakterem tak pasował do angielskiej ligi. Mówił, że brytyjską piłkę mam w żyłach. Zresztą, statystyki mówiły same za siebie - w 13 meczach zdobyłem 10 bramek. Już w pierwszym meczu zagrałem wyśmienicie. A mierzyliśmy się wtedy z Derby County, które było naszym głównym rywalem w walce o Premiership.

Rzeczywiście na Wyspach gra się najostrzej?
- Tak, łokcie chodzą niesamowicie. Obrońcy są bardzo fizyczni. Często mają wprawdzie problemy z kopnięciem w piłkę, ale w walce powietrznej czy grze ciałem nie mają sobie równych. Kiedyś były robione statystyki, z których wynika, że w Championship przebiega się najwięcej kilometrów. Tam ciągle tylko biega się w jedną i w drugą stronę. Mi taki styl bardzo odpowiadał. Spełniło się moje marzenie.

Nie było ofert z Premiership?
- Walkę o awans przegraliśmy z Derby County i od nich dostałem konkretną propozycję. Z jednej strony zrobiłem wtedy głupotę, bo wybrałem lojalność wobec "Świętych" i pozostałem w klubie. Z drugiej zaś to właśnie Southampton podało mi rękę po trudnym okresie w Troyes i byłem im coś winien. Podpisałem więc z nimi trzyletni kontrakt, po czym po paru miesiącach okazało się, że odszedł menadżer i wszystko zaczęło się w klubie sypać.

Kolejnym etapem była Dania. Zostałeś wypożyczony i zagrałeś w Lidze Mistrzów.
- To był dobry czas w mojej karierze. Strzelałem dla Southampton, grałem w reprezentacji, wystąpiłem na Euro 2008, a potem była Liga Mistrzów. To była najwyższa piłkarska półka. Mieliśmy wymarzoną grupę, bo wpadliśmy na Celtic z Arturem Borucem, Manchester United i Villareal. Przeżycie niesamowite. W momencie, gdy stałem na boisku i słuchałem hymnu Champions League, pomyślałem sobie, że warto było walczyć o powrót do gry po wypadku. Warto poświęcić setki godzin wysiłku, by przez 90 minut pobiegać sobie na takich stadionach.

Potem jednak wróciłeś do Southampton
- Po pół roku spadliśmy do III ligi. Alan Pardew zapytał czy chcę jeszcze dla nich grać. Wprawdzie rozmawiałem o tym z Leo Beenhakkerem i on twierdził, że nawet z III ligi będzie mnie powoływał, ale nie chciałem już tam grać. To było jednak za nisko. Pół roku przesiedziałem na poszukiwaniu klubu i pojawiła się oferta z Atromitosu Ateny, przy czym pomagał mi też Michał Żewłakow.

A nie było wówczas tematu powrotu do Polski?
- Była taka możliwość. Mogłem wrócić do Legii, ale chciałem jeszcze pograć zagranicą.

Dobrze wspominasz Ateny?
- Najpiękniejsze życie, jakie do tej pory wiedliśmy z całą rodziną. Mieszkaliśmy 50 metrów od morza. Jak to Grecy, nikt się nie spieszy, nikt nikogo nie napiera. To był taki trochę odpoczynek. Malutki klubik, bez żadnej presji. I może właśnie dzięki temu udało nam się awansować do finału pucharu Grecji?

Jak było z poziomem ligi?
- To był dobry poziom europejski, ale mocno przeszkadzała korupcja. To co sędziowie wyprawiali, co działo się w czasie przerw, jak się szarpali prezesi... Jeden, wielki skandal. Graliśmy w tym finale pucharu Grecji z AEK Ateny, gdzie trybuny były pełne ich kibiców. Trener mówił, byśmy podeszli spokojnie do meczu, bo jak tu wygramy, to nas pozabijają. Potem dowiedzieliśmy się, że i tak nie moglibyśmy wygrać. Wszyscy faworyzowali czołowe kluby. Wszędzie czeka się na duży mecz, czy to w Polsce czy w Holandii. A w Grecji przychodziło takie spotkanie i nie chciało się w nich grać, bo i tak wiadomo było, że nie można wygrać. Sędziowie jawnie ich wspierali, czy to z wyrachowania, czy ze strachu.

A jak korupcja wyglądała w Polsce?
- U nas na taką skalę naprawdę niczego takiego nie było. Jako młody zawodnik pewnych rzeczy nie chciałem widzieć, a o pewnych rzeczach nie wiedziałem, ale na pewno nie było takich cudów, jak w Grecji.

fot. turi / Legionisci.com
Sierpień 2011 jeszcze w barwach ŁKS - fot. turi / Legionisci.com

Wreszcie wróciłeś do Łodzi. Historia zatoczyła koło. ŁKS miał być ostatnim przystankiem w karierze?
- Tak sobie to wymarzyłem. Na początku wszystko fajnie wyglądało - klub wrócił do Ekstraklasy, pojawili się młodzi ludzie, którzy potrafili poukładać aspekty finansowe. Na początku byłem mile zaskoczony, ale potem wszyscy widzieli, jak to się potoczyło. Trochę mi to złamało serducho, bo miałem wielką ochotę zakończyć karierę, a potem zacząć bawić się w trenerkę. Niestety, jak to w
Łodzi często bywa, przy ŁKS zaczęły kręcić się osoby niekompetentne i wszystko się rozsypało.

Przyznam się szczerze, że nie dowierzałem, gdy zobaczyłem cię na pierwszym treningu w Legii. Aż pytałem trenera Magierę, po co nam kolejny emeryt? "Magic" odparł, że jeszcze nas wszystkich zaskoczysz. I zaskoczyłeś...
- Byłem pewny swojej wartości, gdy wróciłem do Legii. Brakowało mi tylko przygotowania fizycznego. Gdy mam siłę, by hasać po boisku, szukać luk w liniach defensywnych, męczyć obrońcę, to wtedy wypadam najlepiej. Przy Łazienkowskiej zostałem świetnie przygotowany i już po paru spotkaniach można było powiedzieć, że Jacek Magiera miał rację (śmiech). Oczywiście miałem trochę wątpliwości związanych z tym transferem. W Legii zawsze była presja wyniku. Byli ludzie, którzy radzili mi, bym poszedł gdzie indziej i spokojnie sobie pograł. Lubię jednak wyzwania i jestem dumny, że się go z powodzeniem podjąłem. Piłkarzom nie można patrzeć w metrykę. Trzeba też pogratulować odwagi działaczom Legii, bo gdybym nie wypalił, to zrobi się dosyć gorąco.

Porównujesz czasem wypadek na motocyklu sprzed 15 lat z niedawnymi kłopotami zdrowotnymi?
- Jest wiele podobieństw. Wtedy, tak jak ostatnio, też byłem na fali wznoszącej, strzelałem sporo bramek, grałem w reprezentacji. Co ciekawe, wypadkowi uległem parę tygodni po meczu z Zagłębiem Lubin, w którym ustrzeliłem hattricka. Teraz też zagrałem w Lubinie, gdzie strzeliłem dwa gole. Różnica polega na tym, że wtedy zawiniłem i złamałem sobie karierę, a teraz przerwa wynikła z przyczyn ode mnie niezależnych. To wszystko świetnie uczy pokory. W życiu jeszcze nie raz takie sytuacje się zdarzą i trzeba być na nie przygotowanym. Dlatego podjąłem znów walkę, by jeszcze raz wrócić na boisko i bardzo się cieszę, że ją wygrałem.

Rozmawiał Qbas

fot. turi / Legionisci.com
Przygotowania do rundy wiosennej 2013 - fot. Małgorzata Chłopaś / Legionisci.com


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.