Carlitos - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Nasz wywiad

Carlitos: Ja po prostu lubię fajnie żyć

Qbas i Woytek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Trafił do Legii jako największa gwiazda ligi i jej najlepszy strzelec. Od tamtej pory minęły już cztery miesiące. Jak przeszedł aklimatyzację, jak czuje się w Legii i w Warszawie, jakie ma podejście do życia i piłki nożnej, jakim człowiekiem jest Sa Pinto oraz jakie są jego treningi. O tym wszystkim w wywiadzie dla Legioniści.com opowiedział Carlitos.

W lipcu mówiłeś, że odrzuciłeś wiele ofert m.in. z Hiszpanii i chciałeś przyjść do Legii. Czy 4 miesiące później nie żałujesz tej decyzji?
Carlitos: - Przeciwnie, jestem bardzo zadowolony z przenosin zarówno do Legii, jak i do Warszawy. Cieszę się przy tym, że szybko się tutaj zaadoptowałem, nie miałem z tym żadnych problemów. Prawdę mówiąc to z każdym dniem czuję się coraz bardziej szczęśliwy, że tę decyzję podjąłem.

Właściwie to po tobie widać. Jesteś uśmiechnięty. Promieniejesz wręcz.
- Jasne. W ogóle to uważam, że powinno się czerpać radość z tego co się robi. Ważne jest, by czuć się przy tym komfortowo. Wówczas starasz się jeszcze bardziej, a taka praca przynosi najlepsze efekty.

Jak zmieniło się twoje wyobrażenie o klubie w stosunku do tego, jakie miałeś przed podpisaniem kontraktu?
- Spodziewałem się, że przyjdę do wielkiego miasta i wielkiego klubu, z pięknym stadionem i tysiącami fanów, ale że będzie tu tak przyjazna atmosfera, to jednak dla mnie zaskoczenie. Tego bowiem nie widać z zewnątrz, można dostrzec dopiero, gdy jest się w środku. I dotyczy to wszystkich, od trenera, przez zawodników, po pana, który zajmuje się murawą. Jesteśmy jedną wielką rodziną.

Latem bardzo zawiedliście kibiców i siebie. Odpadnięcie z europejskich pucharów spowodowało, że jeden z głównych celów został zaprzepaszczony, zanim sezon rozpoczął się na dobre.
- Prawda jest taka, że wielu z nas nie chce o tym rozmawiać, ponieważ nie chcemy o tym pamiętać, ale ja mogę odpowiedzieć. Trudno się było nam po tym pozbierać. Wiemy, że zawaliliśmy i sporo nas to kosztowało. Przychodzi jednak moment, gdy znów trzeba założyć buty, koszulkę i walczyć. Każdy piłkarz wie, że przed nim kolejne wyzwania, którym musi stawić czoło. By znowu zagrać w europejskich pucharach trzeba się do nich przygotować i na tym się skupiamy. Najlepiej, gdy można się szybko odegrać. Na koniec - w całej tej krytyce - trzeba też pamiętać o tym, że nie każdy zawodnik i nie każda drużyna ma możliwość gry w tych rozgrywkach.

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com

Z czego twoim zdaniem wynikało niepowodzenie w europejskich pucharach?
- To nie była porażka, ponieważ moim zdaniem kiedy próbujesz coś osiągnąć i dajesz z siebie wszystko by było dobrze, trudno mówić o niepowodzeniu. Wydaje mi się jednak, że jeżeli nie osiągnęliśmy tego czego chcieliśmy, to może dlatego, że nie byliśmy wystarczająco przygotowani lub wystąpiły inne trudne do określenia rzeczy i okoliczności - łącznie ze brakiem szczęścia. One wszystkie złożyły się na to, że nie prezentowaliśmy się wystarczająco dobrze.

Legia co roku ma problem natężeniem meczów w okresie letnim. Czy istnieje jakieś „lekarstwo”, by ten okres przetrwać bez „trzęsienia ziemi”?
- To raczej nie do mnie pytanie, ale moim zdaniem jest tak, że jak wygrywasz jeden mecz, to do kolejnego przystępujesz z większą radością, a jak przegrywasz humor się psuje. Jak wszystko idzie dobrze, to czujesz, że masz więcej siły i więcej woli by tę serię kontynuować.

Ciebie szybko wrzucono na głęboką wodę. Zacząłeś grać niemal z marszu.
- Nie było to jednak dla mnie problemem. Piłka to piłka, wszędzie jest przecież taka sama. Oczywiście pewnych rzeczy musiałem się w Legii szybko nauczyć. Nie byłem przecież zgrany z kolegami, nie znałem ich nawyków. Trzeba było też ciężko pracować na treningach, by wejść na odpowiedni poziom i otrzymać swoją szansę. Na pewno moje wejście do drużyny byłoby łatwiejsze, byłbym lepiej przygotowany, gdybym miał więcej czasu. Były jednak mecze w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy, a trener uznał, że jestem mu potrzebny. Musiałem odnaleźć swój rytm.

Rytm taki jak w Wiśle? Czy style gry obu drużyn bardzo się różnią? Czy zadania jakie nakłada trener wymuszają inną grę niż w Krakowie?
- Nieee. Wciąż gra się jedenastu na jedenastu. Oczywiście są pewne niuanse, ale to nadal futbol. Dyscyplina, którą uprawiam od dziecka.

Ale pewnie presja jest inna. Do Wisły przychodziłeś jako nieznany szerzej piłkarz. Tutaj jako gwiazda ligi, wobec której od początku były wysokie oczekiwania.
- Presję odczuwa zawodnik, któremu nie wychodzi, gdy nie jest w stanie pokazać swych umiejętności. Jeśli zaś ludzie cię rozpoznają, czujesz się doceniony. Wówczas wysokie oczekiwania traktujesz nie jako presję, a jako pewnego rodzaju zachętę do jeszcze większego wysiłku. To mobilizuje. Podobnie jak świadomość, że gra się dla polskiego giganta, o najwyższe cele.

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com

W tym sezonie po 15 kolejkach w lidze masz na koncie 7 goli, to pół gola na mecz. Każdy będzie porównywał go z twoim dorobkiem z poprzedniego sezonu – 24 gole w 36 meczach. Jak oceniasz swój aktualny wynik?
- Nie oceniam. Będę to robił dopiero po zakończeniu sezonu, a do tego jeszcze wiele kolejek. Jestem jednak najlepszym strzelcem i asystentem zespołu. To, że zdobyłem mniej bramek niż na tym samym etapie poprzednich rozgrywek, to kwestia krótkoterminowa. Jestem zadowolony ze swoich liczb, ale chciałbym jeszcze więcej i wierzę, że strzelę tu jeszcze wiele goli.

Czy po roku gry w Polsce obrońcy bardziej zwracają na ciebie uwagę, grają ostrzej, podwajają krycie? Jak to odczuwasz na boisku?
- Przede wszystkim gram w klubie, który walczy o mistrzostwo. Tu co tydzień mecz jest jak finał. Nie tylko dlatego, że my musimy wygrać, ale i dlatego, że każdy rywal mobilizuje się na nas dodatkowo. Zaobserwowałem to już w Wiśle - rywalizacja z Legią miała zupełnie inny charakter, motywacja była wyższa. Natomiast nie odczuwam szczególnie, by obrońcy skupiali się na mnie bardziej niż w czasach gry w Krakowie.

Czasami widać, że na boisku rozpiera ciebie energia. Często w pozytywnym sensie, ale ostatnio było też trochę nerwowych sytuacji – np. w Gliwicach, gdzie miałeś sporo pretensji do sędziów, które wyrażałeś dość ekspresyjnie machając rękami.
- Tak, nie wypieram się tego. Uważam siebie za dobrego człowieka, ale i charakternego. Gdy dochodzi do sytuacji, gdy czuję, że mój zespół jest traktowany niesprawiedliwie, a nawet krzywdzony po prostu się denerwuję. Trudno przejść obok tego obojętnie, gdy strzelasz gola, wszyscy widzą, jak w Gliwicach, że piłka przekroczyła linię. Wiedzą to nawet gracze rywala, widać na VAR, a mimo tego sędzia bramki nie uznaje. Wszyscy jesteśmy zawodowcami. Szanujmy swoją pracę. Wiem, że sędziowanie nie jest łatwe, ale ja też po to ciężko trenuję przez cały tydzień, by zagrać w meczu i dobrze w nim wypaść. Celem jest zwycięstwo, chcę strzelać bramki. No i złoszczę się, gdy owoce mojej pracy są niszczone przez arbitra w wyniku jego niewytłumaczalnego błędu. Nie oczekuję przecież, że sędziowie będą nam coś dawać, ale też nie chcę, by nam zabierali coś, co zdobyliśmy zgodnie z przepisami. Pewnych rzeczy nie jestem po prostu w stanie zrozumieć i zaakceptować. Stąd bierze się mój gniew.

W ocenie obserwatorów bywa, że grasz nadmiernie indywidualnie. W Białymstoku nawet wyprowadziłeś z równowagi trenera Sa Pinto, który zdjął ciebie z boiska, po kolejnym nieudanym pojedynku.
- Nie podzielam tej opinii. Każdy mecz jest inny, gra się tak, jak wymaga tego sytuacja na boisku. Czasem więc lepiej wybrać akcję z kolegami, ale czasem najkorzystniej dla drużyny jest wejść w drybling, by spróbować zyskać przewagę.

Co sądzisz o pracy z trenerem Sa Pinto?
- Espectacular - to słowo najlepiej ją określa. [wspaniale, cudownie – przyp. red.]

Tak, daje wam „spektakularnie” w kość na treningach. Taki ma styl, czy to nadrabianie zaległości z lata?
- Uch...(śmiech). Nie wiem z czego to wynika, ale gdy kończy się trening, to chcę umrzeć. Trenujemy bardzo dużo i bardzo ciężko. Czasami wydaje mi się, że zbliża się już koniec, ale spoglądam na zegarek i okazuje się, że za nami dopiero kilkanaście minut. Wiemy jednak, że tak trzeba byśmy byli mocni i mogli realizować to, co sobie zaplanował trener.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Sa Pinto wygląda na człowieka, który nie znosi sprzeciwu.
- Nie do końca się z tym zgodzę. Z trenerem można porozmawiać, zawsze wysłucha. Mister żyje piłką...

Nazywacie go "mister"?
- Tak, mister, coach, Ricardo. Żyje futbolem i ma bardzo silny charakter. Jest przy tym jednak bardzo otwarty. Dostrzega i rozumie nasze potrzeby.

Jest inny w relacjach z wami, a inny ze światem zewnętrznym?
- Nie. To ciągle ten sam facet, ale jest odbierany inaczej niż jest w rzeczywistości. Po prostu ludzie postrzegają go przez inny pryzmat. Nie znają go od innej strony niż ta, którą widzą w mediach. Tymczasem to bardzo ludzki, elastyczny gość.

Czy trener częściej was chwali, nagradza? Czy też gani, wyraża swe pretensje, karze?
- Nie mogę o tym mówić. To nasza rodzinna, wewnętrzna sprawa.

Często piłkarze Legii mówią, że Ekstraklasa jest bardzo wyrównana, że każdy może wygrać z każdym … Kibice Legii woleliby jednak częściej usłyszeć, że "dziś wygramy wysoko i efektownie”, szczególnie z drużyną z dolnych rejonów tabeli, tak jak to uczyniliście z Górnikiem. Czy jest to możliwe?
- Jasne, liga jest wyrównana, każdy mecz jest bardzo trudny, ale ta drużyna jest zmuszona do wygrywania, a przynajmniej do podejmowania walki o zwycięstwo we wszystkich spotkaniach. Różnie jednak to się układa. Futbol, to nie matematyka, gdzie wszystko jest przewidywalne, a my jesteśmy ludźmi a nie maszynami. Tu wiele zależy od tego jak wejdzie się w mecz, jak się czujesz danego dnia, czy popełnisz błąd i na początku stracisz bramkę, czy też popełni go rywal i ty ją zdobędziesz. Z Górnikiem mecz nam się znakomicie ułożył i chcielibyśmy zawsze grać tak efektownie, ale to nie jest możliwe w Ekstraklasie, przy podobnym poziomie wielu drużyn. Czasem punkty trzeba po prostu wywalczyć i z nich cieszymy się tak samo.

A dlaczego macie takie problemy z wygrywaniem w Warszawie?
- W domu gra się tak samo jak na wyjeździe. To taki sam sport tam i tutaj. Wszędzie gra się w piłkę. Ale, tak jak mówiłem wcześniej, sprawy nie ułatwia, że wiele drużyn mecze w Warszawie traktuje szczególnie. Trenują cały tydzień z myślą, że tu przyjadą, by pokazać się z jak najlepszej strony na tle faworyta. To całe piękno futbolu – wszystko inne jest kłamstwem.

Już wkrótce przed wami dwa trudne wyjazdy - do Lubina i do Gdańska. Lechia jeszcze w lidze nie przegrała. To wasz najgroźniejszy rywal w wyścigu po tytuł?
- Wszyscy rywale są groźni – od pierwszej do ostatniej ekipy w tabeli. Musimy patrzeć na całą ligę, a nie tylko na poszczególne zespoły.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Masz kolegów w drużynie, z którymi utrzymujesz kontakt poza boiskiem i spędzasz razem czas?
- Tak, spotykamy się towarzysko także poza klubem. Nawet nasze żony się zaprzyjaźniły – to jest tak jakby mieć drugą rodzinę. To sprawia, że życie staje się o wiele przyjemniejsze.

Śledząc twoje profile społecznościowe nie da się nie zauważyć, że lubisz pozwiedzać, zjeść w fajnych miejscach.
- Ja po prostu lubię fajnie żyć bez względu na to, gdzie jestem. Lubię być szczęśliwy.

Co bardziej zaważyło na tym, że teraz jesteś na tym stadionie: klub Legia czy miasto Warszawa?
- Legia. Cieszę się z życia w Warszawie, dobrze się tu czuję, ale to wielkość klubu zdecydowała, że tu trafiłem.

Rozmawiali Jakub Majewski i Wojciech Dobrzyński

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com
fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com



REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.