Warsaw Uprising w Kouopio - fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Warsaw Uprising w Kuopio

Hugollek - Wiadomość archiwalna

Jak wszyscy doskonale wiemy, europejskie wyjazdy rządzą się swoimi prawami, gdzie słowo kluczowe stanowi loteria – nieprzewidywalność, z kim przyjdzie się zmierzyć Legii w kolejnych tygodniach czy, daj Boże, miesiącach. Ta swego rodzaju niepewność jest jednak czymś, co nadaje im niepowtarzalnego, dodatkowego smaczku. Można bowiem pojechać za swoją ukochaną drużyną w przeróżne miejsca Starego Kontynentu, wspierając ją w pucharowych zmaganiach i pokazując się miejscowym z jak najlepszej, kibicowskiej strony.

W drugiej rundzie kwalifikacyjnej w ramach Ligi Europy, po pokonaniu tuzów z Gibraltaru, los wyznaczył Legii kolejnego piłkarskiego „giganta” – fiński zespół. Trzeba przyznać, że mamy ostatnio szczęście co do wypraw do krainy świętego Mikołaja – przed dwoma laty podróżowaliśmy przecież na Wyspy Alandzkie, gdzie „Wojskowi” (wtedy w ramach eliminacji do Champions League) mierzyli się z IFK Mariehamn. Tym razem musieliśmy się przemieścić dalej, bo aż do Kuopio, znajdującego się w Finlandii Środkowej nad jeziorem Kallavesi. Ta nieco senna miejscowość, którą można bez problemu obejść w ciągu kilku godzin na piechotę, znana jest naszym rodakom przede wszystkim z racji rozgrywanych tutaj swego czasu zawodów Pucharu Świata w skokach narciarskich. Znajduje się tu bowiem kompleks skoczni Puijo, gdzie swoje tryumfy świętowali Adam Małysz i Kamil Stoch. Nic więc dziwnego, że niemal każdy z przybyłych do Kuopio legionistów miał na liście „must-see” ten właśnie obiekt.

Sposobów na dostanie się do położonego na Pojezierzu Fińskim miasta było kilka. Jako że od Kuopio dzieliło nas prawie 1500 kilometrów, do Finlandii należało wyruszyć co najmniej dzień wcześniej. Większość z nas, przede wszystkim z powodu konieczności minimalizowania kosztów podróży, która i tak do najtańszych nie należała, wybrała opcję samochodową z przymusową przeprawą promową Tallin – Helsinki. Inni lecieli do Helsinek i tam przesiadali się na samolot do Kuopio lub próbowali wyprawy kombinowanej, lecąc do Helsinek czy Tallina i tam szukając dalszych możliwości podróży. Ostatecznie w ojczyźnie Ahonena, Hautamäkiego i Hämäläinena zameldowaliśmy się w 168 osób.

fot. Hagi / Legionisci.com
fot. Hagi / Legionisci.com

Zbiórkę mieliśmy zaplanowaną na godzinę 17:30 czasu lokalnego na głównym placu miejskim. Tam też przed ratuszem rozłożyliśmy nasze dwie flagi („PamiętaMY” oraz Legię reprezentacyjną) i o godzinie 18:00 (17:00 polskiego czasu), z racji 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, oddaliśmy cześć bohaterskim Powstańcom, odśpiewując hymn narodowy oraz krzycząc „Cześć i chwała Bohaterom!”, czemu z ciekawością przypatrywali się obecni na miejscu przechodnie. Po kilku minutach cała nasza grupa ruszyła w kierunku kameralnego stadionu Magnum Areena, mogącego pomieścić niespełna 5000 widzów. Do pokonania mieliśmy niespełna 1,5 kilometra, dzięki czemu po mniej więcej 15-20 minutach marszu dotarliśmy na fiński obiekt.

Wchodzenie na stadion odbywało się megasprawnie. Wielu z nas przeszukanie przez ochroniarzy w ogóle ominęło, w ten sposób wszyscy zameldowaliśmy się w niewielkim sektorze gości na długo przed pierwszym gwizdkiem. Momentami, gdy spoglądaliśmy w kierunku trybuny zajmowanej przez „lokalsów”, u niektórych z nas odżyły wspomnienia, jako że zadaszenie i podtrzymujące dach filary fińskiego obiektu przypominały nieco starą trybunę Krytą naszego stadionu.

Przygotowano dla nas punkt cateringowy, w którym można było kupić w przystępnej cenie m.in. „giętą” (za 2 euro), zapakowaną w papier do hot-dogów czy... cukierki. Gorzej sytuacja stała z piwem – to kosztowało bowiem aż 7 euro. Plus za to, że organizatorzy przygotowali dla nas „menu” z tłumaczeniem na język polski. Stanowiło to znaczne ułatwienie w wyborze „dań”.

Odnośnie kibiców KuPS, próbowali na początku coś śpiewać, a raczej mamrotać pod nosem, ale szybko stracili werwę, przez co później, jeśli nawet starali się jakkolwiek zagrzewać swój zespół do walki, byli w ogóle niesłyszalni w naszym sektorze. My z kolei, z okazji wspomnianej rocznicy Powstania Warszawskiego, wywiesiliśmy adekwatny do tego wydarzenia transparent w narodowych barwach z napisem „Warsaw Uprising” oraz symbolem Polski Walczącej. Nie mogło oczywiście zabraknąć okrzyków „Cześć i chwała Bohaterom!”. W naszym sektorze wywiesiliśmy trzy flagi: „PamiętaMY”, Legię reprezentacyjną oraz „Legia Fans”.



Doping rozpoczęliśmy od tradycyjnego „Mistrzem Polski jest Legia!” oraz głośnego „Jesteśmy zawsze tam...!”. Wierząc, że „Wojskowi” poradzą sobie z Finami lepiej niż w poprzednim tygodniu, kiedy przy Łazienkowskiej wymęczyli jednobramkową wygraną, próbowaliśmy od samego początku meczu zagrzewać ich do walki donośnymi przyśpiewkami, m.in. „Tylko zwycięstwo, hej Legio, tylko zwycięstwo!” czy „Legia, Legia, Legia, Legia, goooool!”. Niestety, obraz nędzy i rozpaczy, który wpisał się chyba na stałe w grę legionistów, był kontynuowany i w tym spotkaniu. Nieporadne zagrania, kiepskie dryblingi i brak celnych strzałów na bramkę – to wszystko najlepiej świadczy o tym, jak słabą pod względem piłkarskim Legię jesteśmy zmuszani oglądać. Trudno się zatem dziwić, że i nasz doping nie porywał. Szkoda, bo w naszej niespełna 170-osobowej grupie istniał naprawdę duży potencjał wokalny.

Nie zabrakło jednak lepszych momentów z naszej strony przy wykonywaniu przyśpiewek: „Dziś zgodnym rytmem”, „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina”, „Moja jedyna miłość” czy choćby „Ole, ole, ole, ola”, ale częściej trudno nam było wydobyć adekwatną ilość decybeli z gardeł. Klasycznie pozdrowiliśmy nasze zgody. Gdy sędziowie odgwizdywali niekorzystne dla naszego zespołu decyzje, „pozdrawialiśmy” UEFA. Na wzór poprzedniej eskapady do Finlandii, kiedy po raz pierwszy wykonywaliśmy przerobiony utwór zmarłego przed dwoma laty Zbigniewa Wodeckiego, nasz wodzirej próbował rozkręcić śpiewanie „Legii CWKS”, ale nie wkręciliśmy się w jej odśpiewywanie tak jak należy.

Część kibiców, która chciała lepiej widzieć to, co działo się na murawie, a przy okazji chyba także odpocząć po znojach podróży, wykorzystała przylegające do naszego sektora zadaszenie pomieszczenia cateringowego i wygodnie rozsiadła się na dachu. ;) Humorystycznych momentów było tego wieczora zresztą więcej, chociażby przyśpiewka związana z fińskim skoczkiem narciarskim: „A Harri Olli polskich tajniaków pier...”. Tuż przed gwizdkiem wieńczącym pierwszą połowę spotkania, zniecierpliwieni nieporadnością legionistów, próbowaliśmy ich zmotywować okrzykiem „Legia grać, k... mać!”. Nic to jednak nie pomogło.

fot. Hagi / Legionisci.com
fot. Hagi / Legionisci.com

Nieco rozleniwieni przerwą i sielską atmosferą, drugą część meczu rozpoczęliśmy z lekkim opóźnieniem. O ile klasyczne „Mistrzem Polskim jest Legia” czy „Jesteśmy zawsze tam...” nie mogły nikogo zaskoczyć, o tyle kolejne przyśpiewki już tak. Trochę ironicznie śpiewaliśmy „Nawet słynna Barcelona naszej Legii nie pokona” oraz „Inter Mediolan nie sięga Legii do kolan”. Paradoksalnie ten sarkazm zmotywował nas do wytężonego wysiłku wokalnego. „Niepokonane miasto” czy hit z Wiednia, które uskutecznialiśmy przez dobrych kilka minut, brzmiały naprawdę konkretnie i czuć w nich było moc. Mimo braku poprawy gry „Wojskowych” na boisku, co było raczej do przewidzenia, humory nam dopisywały i z każdą minutą meczu bawiliśmy się coraz lepiej. Co więcej, wykorzystaliśmy fakt istnienia tymczasowej trybuny „Dach” i zachęcaliśmy siedzących tam fanów do wspólnej zabawy na dwie części sektora gości. „Cały dach odpowiada!” – krzyczeliśmy, po czym zadaliśmy pytanie: „Kto wygra mecz?”. Chwilę później, pozytywnie zaskoczeni „Dachowi” stwierdzili, że przyszła kolej na nas. „Teraz wy!” – krzyczeli. Tak oto przez dłuższy czas śpiewaliśmy „Legiooo!” i „Za nasze miasto”. Wyszło nam to wręcz rewelacyjnie! Wszystko to składało się na superatmosferę w naszym sektorze. Przy okazji dostało się też Widzewowi i innym drużynom z Kędzierzyna i Koszalina. ;)

Nawet kolejne intonowanie „Legia grać, k... mać” nie przynosiło oczekiwanych rezultatów w postaci upragnionej przez nas wszystkich bramki. Kiedy wydawało się, że „Wojskowi” wreszcie obejmą prowadzenie w 86. minucie rywalizacji dzięki rzutowi karnemu, Sandro Kulenović trafił w bramkarza. Nasze zrezygnowanie przeistoczyło się w głęboką ironię. „Puuuchar jest naaasz!” – śpiewaliśmy prześmiewczo. Chwilę później, zgodnie z tradycją naszych europejskich wyjazdów, odśpiewaliśmy „Mazurek Dąbrowskiego”. Potem podjęliśmy ostatnią próbę zmotywowania naszych futbolistów do gry. „Legiaaaa, Legia Warszawa!” – wrzeszczeliśmy, mając nadzieję, że jednak obejrzymy zwycięskiego gola. Ten padł, ale... dla miejscowych. Na szczęście rywale byli na spalonym i bramka nie została uznana przez sędziego, który zresztą chwilę później zakończył to pełne determinacji i walki spotkanie. Piłkarze podeszli do nas, ale nie dziękowaliśmy im. Zresztą nie mielibyśmy za co.

Fakt jest taki, że „Wojskowi” zremisowali bezbramkowo z Finami i oczywiście awansowali do kolejnej rundy kwalifikacyjnej, gdzie zmierzą się z drużyną Atromitosu Ateny, ale ze stylem, który prezentują, trudno się spodziewać niczego dobrego. Po około 15 minutach wypuszczono nas z kameralnego obiektu KuPS, skąd wspólnie wróciliśmy na główny plac miasta. Tam się rozstaliśmy i udaliśmy w drogę powrotną. Ostatni z nas dotarli do Warszawy prawdopodobnie w niedzielę.

Kolejny mecz w czwartek przy Łazienkowskiej, kiedy do Warszawy przyjedzie zespół z Aten.

Frekwencja: 3200
Goście: 168
Flagi gości: 3

Fotoreportaż z meczu

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.