fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Hasło wyborcze

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Sobotni wieczór, podczas którego Legia mierzyła się z gdańską Lechią, przyciągnął na trybuny stadionu przy Łazienkowskiej ponad 20 tysięcy widzów, co jak na razie stanowi najlepszy wynik frekwencyjny na naszym obiekcie w bieżącym sezonie.
By można się było jednak w ogóle dostać na Estadio WP, należało uzbroić się w cierpliwość. Wszystko przez awarię bramek wejściowych od strony Trybuny Deyny. Przez brak prądu czy inną usterkę techniczną stewardzi przestali wpuszczać kibiców na stadion. Do meczu pozostawało nieco ponad pół godziny i, jak można się łatwo domyślić, z każdą kolejną minutą tłum gęstniał, co nigdy nie powoduje niczego dobrego. Zaczęliśmy się denerwować, że możemy nie zdążyć na trybuny. Najmniej wytrzymali krzyczeli co chwilę do ochroniarzy by otworzyli bramki. Napięta sytuacja trwała ponad 10 minut. Na szczęście w końcu udało się zaradzić usterce, dzięki czemu skanery kart kibica znów zaczęły działać. Niestety, nie wszystkie, przez co tłok zaczął się rozładowywać bardzo powoli. Chyba ktoś w klubie powinien poważnie zastanowić się, czy to wszystko tak właśnie ma wyglądać. Wykładamy niemałe pieniądze na bilety i karnety, żeby obejrzeć mecz swojej ukochanej drużyny, a natrafiamy - nie pierwszy raz w tym sezonie - na konkretne problemy przy bramkach.

Przed wejściem na trybuny przeprowadzono zbiórkę na oprawę. Po raz kolejny czekała tutaj miła niespodzianka – przy drewnianych skrzynkach-skarbonkach kwestowały urodziwe panie ;) Nie była to jednak jedyna kwesta, gdzie mogliśmy sypnąć groszem. Na spotkaniu z Lechią pojawili się członkowie Stowarzyszenia Oldbojów i Sympatyków Zagłębia Sosnowiec, którzy zbierali pieniądze na rzecz Tomasza Wiejachy, który ostatnio reprezentował barwy oldbojów sosnowiczan, a obecnie czeka na skomplikowaną operację usunięcia glejaka mózgu. Każdy, kto nie miał jeszcze okazji wspomóc naszego brata w potrzebie, może to uczynić poprzez stronę siepomaga.pl, gdzie znajduje się cały opis jego choroby.

Jeszcze przed rozpoczęciem pojedynku na murawie miała miejsce miła uroczystość, w której wzięli udział przedstawiciele Legia Soccer Schools – podopieczni wraz z trenerami. Na stadionie obecna była także legenda naszego klubu – Lucjan Brychczy, którego nazwisko głośno i z należytym szacunkiem skandowaliśmy. Na gnieździe, podobnie jak przed tygodniem w Krakowie, zasiadł Michał, który tymczasowo zastępuje „Starucha”. Jak sam jednak zapewniał, Piotrek ma się dobrze i nie wybiera się na przedwczesną emeryturę, wobec czego pełni funkcję wodzireja jedynie „prowizorycznie”. Mimo to prosił wszystkich o wyrozumiałość, jako że w nowej roli mogły przydarzyć mu się błędy. Jego obawy były jednak nieuzasadnione. Jak się bowiem okazało, po owocnym wyjeździe na Craxę, w „domowym” debiucie poradził sobie równie dobrze.

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem odpowiedzieliśmy na pytanie: „Kto wygra mecz?”. Tradycyjnie wspólnie odśpiewaliśmy nieśmiertelny hit Czesława Niemena. A tak swoją drogą, to czy ktoś pamięta, że „Sen o Warszawie” jest obecny na naszych trybunach już od ponad piętnastu lat?!



Chwilę później piłkarze wyszli na murawę, a z tysięcy gardeł wydobył się donośny dźwięk hymnu naszego klubu. W tym samym czasie z góry „Żylety” zaczęła zjeżdżać pokaźnych rozmiarów sektorówka. Tworzyły ją postaci trzech świń ubranych w garnitury, które symbolizowały agitujących przedstawicieli świata polityki. Nad ich głowami znalazły się nazwy pięciu głównych ugrupowań, których członkowie zawalczą o głosy Polaków podczas zarządzonych na 13 października wyborów do Sejmu i Senatu. Oprawę uzupełniał rozciągnięty na dole trybuny transparent z napisem: „Kto Cię obroni, Polsko?”. Przesłanie choreografii było, a w zasadzie jest, chyba aż nader czytelne – polityka to chlew, a rządzący szukają jedynie sposobu, by za wszelką cenę dopchać się do koryta, nie zważając na dobro naszego kraju. Tu warto dodać, że fani Lechii zachowali się na poziomie i – zobaczywszy naszą sektorówkę – zaśpiewali: „Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę!”. Po ostrzeżeniu wszystkich zawczasu przed czyhającymi na nasze głosy politykami, ruszyliśmy z kopyta z dopingiem, licząc na to, że Legii uda się podtrzymać zwycięską passę po wyjazdowych wygranych w Krakowie i Niepołomicach. „Gwizdek sędziego rozpoczyna wielki mecz” – śpiewaliśmy do piłkarzy, by ci od pierwszych minut spotkania temu mocno przycisnęli rywali na murawie. Zresztą, nie zamierzaliśmy na tym poprzestawać, tylko systematycznie dokładaliśmy do wokalnego pieca kolejne porcje przyśpiewek – tu wręcz rewelacyjnie wychodziło nam wykonywanie hitu z Wiednia. No i faktycznie, wydawało się, że nasi futboliści zrozumieli przekaz, jako że raz za razem próbowali zagrozić bramce strzeżonej przez ekslegionistę Dušana Kuciaka. Podczas jednego z takich ataków musiał skapitulować – głową pokonał go młody obrońca Mateusz Wieteska. Nasze trybuny eksplodowały. Choć był to dopiero początek starcia, wszyscy rzucaliśmy się sobie w ramiona i cieszyliśmy się tak, jak prowadzilibyśmy co najmniej kilkoma bramkami. Nie spoczęliśmy jednak na laurach, tylko dalej pociągnęliśmy temat, angażując w śpiew cały stadion. Wierząc, że skoro gol padł podczas hitu z Wiednia i przyśpiewka ta ma swego rodzaju „bramkostrzelną” moc, skupiliśmy się przez dłuższy czas na jej śpiewaniu. Można powiedzieć, że piłkarze nam wtórowali, nie pozwalając lechistom na rozgrywanie akcji i co chwilę próbując podwyższyć stan rywalizacji.
Nie zapomnieliśmy o pozdrowieniu naszych zgód, a zwłaszcza Olimpii Elbląg, której silna reprezentacja wspierała nas na trybunach. Nasz doping stał na nie najgorszym poziomie, jednak można było odnieść wrażenie, że z każdą kolejną minutą stawał się coraz mniej intensywny. Od czasu do czasu ożywialiśmy się jednak, prowadząc „bogatą” wymianę zdań z przyjezdnymi. By ich mocniej zdenerwować, przytoczyliśmy „śląską” przyśpiewkę, nawiązującą naturalnie do ich wrocławskich zgodowiczów.

Jako że dzień wcześniej dowiedzieliśmy się, że w ramach kolejnej fazy piłkarskiego Pucharu Polski przyjdzie nam się zmierzyć ze znienawidzonym zespołem z Łodzi nie zabrakło także "pozdrowień" dla widzewiaków. Chyba nie ma takiego kibica, który nie zaciera rąk na ten pojedynek. Starzy znajomi z Łodzi pozwolili nam niejako powrócić na właściwe wokalnie tory. „Do boju, Legio marsz!”, które wykonywaliśmy przez dość długi czas, brzmiało bowiem iście konkretnie. W tzw. międzyczasie na „Żylecie” pojawiły się duże flagi na kijach. Mnogość sztycówek, którymi machaliśmy na obu poziomach trybuny, wyglądały naprawdę imponująco. Kiedy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku i że bramka dla Legii to tylko kwestia czasu, niespodziewanie Lechia doprowadziła do wyrównania. To uszczypnięcie rywali nie zraziło nas. „Jesteśmy z Wami...!” i „Legia gooool, Legia gooool, Legia gooool!” – krzyczeliśmy do „Wojskowych”, by zapewnić ich o naszym wsparciu i zachęcić do niestrudzonej walki na boisku. Tuż przed przerwą wykonaliśmy jeszcze przyśpiewkę z Mariehamn i przypomnieliśmy wszystkim, że nasza trybuna jest tą najważniejszą spośród wszystkich w całej Polsce.

Lechia zjawiła się przy Łazienkowskiej w ponad 720 osób. Goście przyjechali do Warszawy pociągiem specjalnym. „Biało-Zielonych” wspierało kilku fanów Gryfa i Czarnych. Prowadzili bardzo dobry doping dla swojego zespołu. W przerwie rywalizacji na płycie naszego stadionu miało miejsce ciekawe wydarzenie – prawie 400 dzieci z legijnych szkółek piłkarskich „Legia Soccer Schools” wzięło udział w pokazowym meczu. Zaśpiewaliśmy w ich kierunku: „Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!”.

Drugą połowę spotkania z Lechią rozpoczęliśmy od głośnego „Mistrzem Polski jest Legia!”. Będąc przekonanymi o tym, że legioniści bez problemu rozstrzygną losy pojedynku na swoją korzyść, od początku gorąco zagrzewaliśmy ich do walki. Niestety, zamiast bramki dla Legii zmuszeni byliśmy oglądać gol dla przeciwników. Pogromcą „Wojskowych” okazał się nasz były zawodnik Błażej Augustyn. Tak oto gdańszczanie, ku zdziwieniu wszystkich obecnych, objęli prowadzenie.
Nie było wyjścia – w tej sytuacji należało uskuteczniać jedyną i adekwatną do sytuacji przyśpiewkę. „Nie poddawaj się!” – wrzeszczeliśmy donośnie. Legia rzuciła się do odrabiania strat i już po chwili mogła doprowadzić do wyrównania. Strzał Wieteski trafił jednak niestety tylko w poprzeczkę, a na trybunach dało się słyszeć wyraźny jęk zawodu. Mimo to nie przestawaliśmy i jak nakręceni, niemal mechanicznie, powtarzaliśmy słowa wspomnianej przyśpiewki. Paradoksalnie brzmiała ona najlepiej spośród wszystkich utworów, jakie tego wieczora przewinęły się przez nasz repertuar. Wprawdzie wydawało się, że „Wojskowi” przeważali, ale niestety nie miało to potwierdzenia na tablicy wyników.



Gdy nadeszła 70. minuta meczu, zaczęliśmy głośne odliczanie, po którym „Żyleta” rozbłysła blaskiem dziesiątek białych flar. Towarzyszyły im (w dużej mierze jednolite) sztycówki w szachownicę. Całość wyglądała naprawdę spektakularnie i dlatego można chyba śmiało stwierdzić, że wielokrotnie to te – w sumie najprostsze – choreografie cechuje największa i najlepsza efektowność oraz widowiskowość. Chwilę później na boisku pojawił się Sławomir Peszko, któremu dostało się za całokształt twórczości. Nie ustając w wysiłkach, staraliśmy się mobilizować naszych grajków w podejmowaniu wytężonej pracy na murawie do samego końca rywalizacji. Z tego względu odśpiewaliśmy na dwie części stadionu „Warszawę” oraz głośno krzyczeliśmy „Legia walcząca, Legia walcząca do końca!”. Na nasze nieszczęście, w końcówce meczu „Wojskowym” ewidentnie brakowało już adekwatnego pomysłu na składne rozgrywanie akcji, przez co coraz częściej to lechiści dochodzili do piłkarskiego głosu. Niestety, mimo iż podjęliśmy ostatnią próbę ratowania wyniku donośnym „Nie poddawaj się!”, rezultat nie uległ już zmianie i to „Władcy Północy” mogli cieszyć się ze zdobycia cennych trzech punktów.

Chyba najlepsze podsumowanie meczu stanowi słowo „rozczarowanie”. Legioniści mogli i powinni byli zainkasować po tym pojedynku punkty – jeśli nie trzy, to co najmniej jeden. Ich gra wyglądała bowiem naprawdę bardzo przyzwoicie. Z jednej strony można powiedzieć, że zabrakło nam szczęścia, jeśli pomyślimy choćby o poprzeczce Wieteski; z drugiej jednak fakt jest taki, że stan punktowy Legii w ligowej tabeli pozostaje na tym samym poziomie. Oby tylko to nie były „oczka”, których „Wojskowym” zabraknie na koniec sezonu.

Pozytyw stanowi to, że nas – kibiców – ta porażka z pewnością nie zraziła, co miało swoje przełożenie na przyśpiewki, które wykonaliśmy na odchodne. „My kibice z Łazienkowskiej” i „Ch... z wynikami, hej Legio, jesteśmy z Wami!” najdobitniej świadczą o tym, że zawsze będziemy z naszą drużyną – na dobre i na złe. Na sam koniec lechiści próbowali nas jeszcze prowokować, ale nie odpowiedzieliśmy na ich zaczepki. Przed nami kolejny wyjazd – w niedzielę udamy się do Gliwic, gdzie Legia zmierzy się z obecnym mistrzem Polski. We wtorek, 1 października w godzinach 18:00-20:00 prowadzone będą jeszcze otwarte zapisy na to spotkanie. Wszystkich gorąco zachęcamy do wspierania naszego zespołu na Śląsku.

PS. Na Trybunie Brychczego kibice wywiesili dwa transparenty: „W powiecie otwockim wiemy od małego, by Legię Warszawa wspierać na całego” oraz „Węgrów zawsze za Legią”.

Frekwencja: 20 000
Goście: 724
Flagi gości: 7

Fotoreportaż z meczu - 85 zdjęć Mishki
Fotoreportaż z meczu - 48 zdjęć Kamila Marciniaka



REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.