fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Lechem

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia po dwóch ligowych porażkach z rzędu wygrała z Lechem 2-1. I choć to wciąż prestiżowe zwycięstwo, to jednak warto podkreślić, że "Kolejorz" jest od pewnego czasu jedynie drużyną środka tabeli i nie ma co go przeceniać.

1. Wreszcie nie bolały oczy. Nie było idealnie, a momentami od ideału było bardzo daleko, ale to spotkanie dało się oglądać. Obie strony miały swój plan, który starały się realizować i na szczęście nie polegał on jedynie na bezpiecznym szachowaniu poczynań przeciwnika. Gra była więc całkiem otwarta, a Legia miała przewagę nie tylko optyczną, ale i potrafiła stworzyć sobie kilka dogodnych sytuacji już w I połowie (2x Kante, Novikovas). Mecz oglądało się więc zupełnie dobrze.

2. Logika Ekstraklasy. Przed meczem można było się obawiać końcowego rezultatu. Legia przystępowała do gry osłabiona kontuzjami i kartkami. Ze składu ostatnio wypadli Jędrzejczyk, Gwilia, Stolarski i Vesović, Lewczuk grał na środkach przeciwbólowych, a najlepszy strzelec Niezgoda, być może z powodu problemów zdrowotnych, nie znajduje się ostatnio w najwyższej formie. Jeśli do problemów kadrowych dołączyć kiepską dyspozycję "Wojskowych", to trudno było być optymistą. Lechici mogli więc sobie postawić kilka pytań: kiedy jak nie teraz, gdzie jak nie w Warszawie, z kim jak nie z Legią? Wiarę w korzystny wynik można więc było opierać głównie na umiejętnościach trenerskich Vukovicia, przewrotnej logice Ekstraklasy i faktem, że mierzymy się właśnie z Lechem. Wypaliło.

3. Vuković się spisał. Nie ma się co oszukiwać - wybór składu i taktyki na ten mecz, przy ograniczonych możliwościach personalnych, stanowił dla trenera nie lada wyzwanie. Zarówno wynik, jak i gra świadczą o tym, że Vuković mu sprostał, a przy tym zaskoczył poznańskiego szkoleniowca. Na prawej stronie wystawił uniwersalnego Karbownika, który ponownie sobie poradził bez większych kłopotów, dotychczasowy skrzydłowy Luquinhas zagrał podwieszony pod napastnika i nie tylko wyprowadził akcję przy wyrównującym golu, ale i kilkukrotnie wykazał się przytomnymi podaniami otwierającymi, a swą ruchliwością mocno namieszał w szykach rywalom. W ataku zaś zagrał Kante i z dość dużą swobodą dochodził do okazji bramkowych, których jednak nie potrafił wykorzystać. Co ciekawe, były gracz Wisły Płock uderzał w stronę bramki gości aż 7 razy i zawsze poza jej światło. "Vuko" odpowiednio zareagował także po stracie bramki, gdy dokonał roszad personalnych i taktycznych: na prawą obronę cofnął Wszołka, na lewą przesunął Karbownika, na lewej pomocy grał Luquinhas, a Kante z Niezgodą grali poziomo w ataku. Zespół przeszedł na 1-4-4-2. Potem zaś Rosołek zastąpił Brazylijczyka na lewej stronie, a po golu na 2-1 wszedł Gwilia i wróciliśmy do bezpieczniejszego ustawienia 1-4-2-3-1, ryglując lechitom środek pola i dostęp do bramki Majeckiego. Równocześnie dwaj pierwsi zmiennicy odwrócili losy meczu: Niezgoda przyczynił się do wyrównania, choć popełnił błąd techniczny po wspaniałym sprincie w pole karne z piłką, a Rosołek zdobył zwycięską bramkę. Podsumowując, za posunięcia dotyczące tego spotkania Vukoviciowi należą się brawa. Bardzo pomógł zespołowi wygrać.

4. Radosny Rosołek. Uwielbiamy takie historie. Młody chłopak, legionista z Warszawy albo spod, niemal wychowanek (niemal, wbrew temu co piszą np. w "Rzeczpospolitej"), nieoczekiwanie debiutuje w I zespole i strzela zwycięskiego gola. Nie ukrywam, bardzo mnie ta bramka ucieszyła. Więcej Rosołków, Karbowników, Praszelików i innych młodych Polaków, mniej Agrów, Rochów i Obradoviciów! Ale spokojnie, bo już pojawiły się głosy, że jak się tak zaczyna, to gdzie się skończy? A kończy się różnie, wystarczy prześledzić losy większości z najmłodszych strzelców w dziejach klubu. Statystyka nakazuje dalece posuniętą wstrzemięźliwość, co też na dobre wyjdzie samemu Rosołkowi.

5. SuperLewczuk. Niech tym razem za Igora przemówią statystyki: 16 z 17 pojedynków wygranych, odbiory 6/6, 1 strata piłki, 10 razy jej nabycie. Terminator. A wszystko na środkach przeciwbólowych. Szacunek.

6. Paradoksalny Novikovas. Ileż to razy Litwin irytował w tym meczu swoimi zagraniami? Ileż razy niedokładnie podawał? A do tego zmarnował jeszcze dwie dogodne okazje. Oczywiście można zrzymać się na jego występ, ale druga strona medalu jest taka, że mimo wszystko wciąż ma łatwość dochodzenia do sytuacji strzeleckich i odnajdywania się w polu karnym. Udowodnił to strzelając wyrównującego gola. Bardzo dobrze by było, gdyby ten mecz okazał się dla niego przełomowym. Pora w barwach Legii pokazać dużo więcej na boisku.

7. Nieroztropny Rocha. Portugalczyk znów obejrzał żółtą kartkę i to na samym początku spotkania. W ostatnich pięciu meczach wydarzyło się to już po raz czwarty, a można przy tym powiedzieć, że w sobotę mu się poszczęściło, bo arbiter Musiał mógł upomnieć go "żółtkiem" po raz drugi za bezmyślny faul. Co się dzieje z Rochą? O ile rozumiem, że nie posiada dostatecznych umiejętności obronnych i ratuje się faulami, o tyle jego brak odpowiedzialności i stężenie niemądrych zagrań są przerażające. Tym bardziej, że nie wyciągnął wniosków po dwóch kartkach i osłabieniu drużyny w Białymstoku. Dziwi to o tyle, że to już ograny zawodnik, a w spotkaniu przeciwko Lechowi dużo większą dojrzałością wykazał się Karbownik, który choć otrzymał kartkę jeszcze szybciej (nie wiem, czy słusznie), to do końca meczu grał skoncentrowany i nie dał sędziemu Musiałowi nawet pretekstu do ponownego upomnienia.

8. Przełom? Niestety trudno mi uwierzyć, by to zwycięstwo okazało się być przełomem. Legia gra w kratkę. Nie jest w stanie wygrywać seryjnie, dwie - trzy wygrane i przychodzi porażka. Oczywiście, drużyna w końcu się ustabilizuje, okrzepnie, ale w moim przekonaniu jeszcze nie teraz. Przy czym spotkanie z ligowym średniakiem z Poznania nadal nie wyjaśniło na co ten zespół stać.

9. Jest super! Nie ma co ukrywać. Dariusz Mioduski już przeszedł do historii. Nie było bowiem dotychczas prezesa, któremu kibice poświęciliby dwie oprawy, łącznie z wizerunkiem na sektorówkach, a do tego na trybunie centralnej. Właściciel i główny zarządzający klubem nie docenił jednak starań kibiców. W czasie, gdy została zaprezentowana oprawa i fani wznosili krytyczne hasła pod jego adresem, przebywał poza swoją lożą. Pojawił się na niej dopiero wówczas, gdy wrócił doping dla drużyny. Nie wiem, czy Mioduskiego wyjątkowo zatrzymały obowiązki, czy też zwyczajnie stchórzył. Przypuszczam natomiast, że wolał się kibicom nie pokazywać i to dlatego Radovicia oraz Kucharczyka pożegnał w tunelu, a nie na murawie. W sumie łatwiej udawać, że problemów nie ma niż się z nimi mierzyć. Bo przecież, jak zresztą zauważył po meczu szef mediów klubowych Mikołaj Wójcik, jest super! Powtórzę się: Mioduski przekroczył Rubikon, granicę śmieszności, ale zamiast się zatrzymać i zmienić kierunek, w otoczeniu potakiwaczy brnie naprzód dalej.

Autor: Jakub Majewski „Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.