Analiza
Punkty po meczu z Widzewem
Legia w ciągu 10 dni wygrała trzy mecze z rzędu, uzyskując bilans bramkowy 12-3. A grała z Lechem, Wisłą i Widzewem, czyli największymi przeciwnikami ostatniego ćwierćwiecza. Oczywiście wszystkie te drużyny straciły dawny blask, ale ograć ich to wciąż duża przyjemność. Zwłaszcza, gdy po latach powraca się do rywalizacji. A w Łodzi w 1/8 Pucharu Polski legioniści zasłużenie wygrali 3-2.
1. Mecz z Widzewem był meczem z Widzewem. Dokładnie jednym z takich, na jakich wychowało się moje pokolenie, a które przeszły do klasyki polskiego futbolu ligowego. Była więc otwarta gra, przy tym fair-play, dużo bramek, zwroty akcji, gorąca atmosfera na trybunach ze smaczkami kibicowskiego rzemiosła i zupełnie dobry poziom meczu. W mojej ocenie był on najwyższy od ponad 19 lat, gdy w kwietniu 2000 r. RTS po raz ostatni wygrał z Legią (3-2), po golu D. Gęsiora na 12 sekund przed końcem doliczonego czasu gry. Potem rywalizacja między tymi drużynami wyblakła. Widzew był coraz biedniejszy, coraz słabszy i coraz rzadziej potrafił się przeciwstawić „Wojskowym”. W środę zobaczyliśmy zespół wprawdzie tylko z trzeciej ligi, ale poukładany, z wieloma zawodnikami z ekstraklasową, a nawet reprezentacyjną przeszłością oraz klub stabilny finansowo z pięknym stadionem i zgłodniałymi poważnej rywalizacji kibicami. Owszem, Legia była lepszą drużyną, przewyższającą widzewiaków przede wszystkim umiejętnościami indywidualnymi zawodników, ale gospodarze nie mieli kompleksów i swe niedostatki próbowali zniwelować zaangażowaniem. Oczywiście wydawało się, że to nie wystarczy, zwłaszcza, gdy legioniści tuż po przerwie w pełni zasłużenie wyszli na prowadzenie 2-0, a gdyby nie irytująca nieskuteczność graczy z Warszawy, to na pewno wtedy byłoby już po meczu. Widzew potrafił jednak odwrócić losy spotkania, dociągnął do wyrównania, co bardzo dobrze zrobiło atrakcyjności spotkania. Bez wątpienia więc to było prawdziwe widowisko. Takie, jakiego można było oczekiwać.
2. Na poważnie. Na murawę stadionu w Łodzi legioniści wybiegli niemal w tym samym zestawieniu jak w dwóch poprzednich meczach. Zgodnie z zapowiedziami Vukovicia zmiana nastąpiła tylko w bramce – w miejsce grającego w lidze Majeckiego wystąpił Cierzniak. Trener nie zamierzał tego meczu odpuszczać. Po pierwsze wiedział, że by awansować dalej w pucharze, przy mobilizacji gospodarzy, nie może niczego zaniedbać. Po drugie zdawał sobie sprawę z ciężaru gatunkowego tego spotkania dla obu stron. Nie kombinował więc, tylko wystawił najmocniejszy skład. I chwała mu za to.
3. Dwie twarze. Do momentu faulu Lewczuka we własnym polu karnym, to był mądry mecz Legii. W pełni kontrolowała wydarzenia na boisku. Zaczęła od pressingu, jakby manifestując rywalowi swą siłę, skalę możliwości, a potem wciągnęła go na własną połowę i pozwalała do pewnego momentu rozgrywać akcje, by następnie doskoczyć, odebrać futbolówkę i skontrować. Legioniści grali, jakby wiedzieli, że RTS ma problemy z organizacją ataku pozycyjnego więc oddali mu posiadanie piłki, licząc na szybkie wypady. Taka gra rzeczywiście pozwalała na stwarzanie sytuacji, które jednak nie zostały wykorzystane. Niemniej, „Wojskowi” grali z rozmachem i znów z przyjemnością patrzyło się na ich grę, a także ze spokojem, że w końcu widzewska bramka padnie. Doszło do tego tuż po przerwie i to dwukrotnie. Widzew wydawał się być na łopatkach, ale wtedy Lewczuk popełnił dziwny błąd, sfaulował Mąkę i Robak strzelił na 1-2 z karnego. Zaczęła się irracjonalna nerwówka, zupełnie jakbyśmy bronili wyniku przynajmniej w spotkaniu Ligi Europy, a nie przeciwko trzecioligowemu Widzewowi. Lewczuk mylił się raz za razem, podobnie jak Wieteska. Nie spisał się również Gwilia, który wszedł by zapewnić bezpieczniejszą grę w środku pola, a sprawiał wrażenie najbardziej zagubionego. Błędy legionistów dodały wiary gospodarzom i ci, po wspólnym prezencie (stracie piłki na 30 metrze od własnej bramki) Wieteski i Gwilii, wyrównali. To był okres, gdy Legia pokazała swą gorszą twarz. Na szczęście, nie na tyle złą, by nie strzelić trzeciego gola. Do siatki trafił Lewczuk, rehabilitując się za swą niefrasobliwość z 57. minuty. Widzew próbował jeszcze gonić, ale warszawska defensywa dość spokojnie radziła sobie z tymi atakami. Warto jednak zganić legionistów za kilka niepotrzebnych fauli przed własnym polem karnym. Inna sprawa, że część z nich widział jedynie arbiter Marciniak.
4. Słodkogorzkie zwycięstwo. Słodkie, bo awans do kolejnej rundy, bo ograliśmy jednego z największych rywali w historii, bo strzeliliśmy trzy bramki i stworzyliśmy co najmniej drugie tyle okazji bramkowych, a mecz był widowiskiem. Gorzkie, bo jednak straciliśmy przynajmniej o jednego gola za dużo z trzecioligowcem, bo straciliśmy spokój w grze, bo popełnialiśmy zbyt wiele prostych błędów, bo pozwoliliśmy widzewiakom wrócić do meczu. Myślę jednak, że po takim meczu plusy przesłaniają minusy.
5. Pracują na zaufanie. Legia po reprezentacyjnej przerwie nie tylko wygrała po raz trzeci, ale też wyraźnie poprawiła styl gry. W Łodzi podopieczni Vukovicia ponownie zagrali w sposób przyjemny dla oka, grając otwartą piłkę i kreując kilka dogodnych okazji bramkowych. Ponownie przy tym nieco zawiodła skuteczność, ale mecz z Widzewem potwierdził, że praca sztabu i zawodników zaczyna przynosić efekty, w tym również w postaci odzyskiwania zaufania fanów.
6. Karbownik show. Nie wdając się w szczegóły: cieszę się, że mamy Karbownika, zawodnika z dynamiką, rozmachem i fantazją, a jednocześnie grającego bardzo odpowiedzialnie, imponującego rozsądkiem. Oczywiście zdarzają mu się błędy, w Łodzi też tak było, ale chyba dojrzewa nam perełka.
Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL