fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Legia ponad każdym

Hugollek - Wiadomość archiwalna

Ostatnimi czasy zimowe przerwy w piłkarskich rozgrywkach ligowych są coraz krótsze. Podczas gdy jeszcze kilka lat temu na wznowienie ligi czekało się prawie trzy miesiące, ta z bieżącego sezonu trwała praktycznie o połowę krócej. Sytuacja ta jednak nas – fanów Legii – jakoś specjalnie nie zmartwiła, bo dzięki temu znacznie wcześniej mieliśmy szansę wybudzić się z zimowego snu, aby wspierać dopingiem naszych piłkarzy.

Rok kalendarzowy 2020 legionistom przyszło rozpocząć od pojedynku z łódzkim KS. Nieznani Sprawcy jeszcze na długo przed nim gorąco zachęcali wszystkich do jak najliczniejszego pojawienia się przy Łazienkowskiej. Klub, również chcąc przyciągnąć na trybuny możliwie jak największą liczbę kibiców, przez pierwsze dwa dni sprzedaży obniżył ceny biletów o dwadzieścia procent. Podstawowa cena wejściówki, czyli 35 złotych, i tak względnie nieduży wydatek, więc w zasadzie każdy, kto tylko chciał, w niedzielny wieczór spokojnie mógł zjawić się na Estadio WP. Summa summarum trzeba jednak przyznać, że jeśli chodzi o frekwencję, to nie mieliśmy się czego wstydzić – niespełna 20 tysięcy osób na trybunach w lutym (w tym pełna Północna) to wynik bardziej niż przyzwoity.

Podczas rywalizacji z eŁKSą na „Żylecie” wsparła nas dwustuosobowa grupa fanów z Hagi. Na okoliczność tę okoliczność Holendrzy przygotowali nawet klip wideo. Fani FC Den Haag spędzili w stolicy bardzo przyjemny i aktywny weekend, po raz kolejny integrując się z nami i umacniając zawiązaną przed wieloma laty przyjaźń. Na stadionie zasiedli w okolicach narożnika „Żylety” i Trybuny Deyny, przyodziani w charakterystyczne, żółto-zielone szaliki „FC DEN HAAG”. Podczas meczu wielokrotnie śpiewaliśmy „Legia-Den Haag, Legia-Den Haag, eja, eja, Legia-Den Haag”.

fot. Mishka / Legionisci.com

Przed początkiem konfrontacji pozdrowiliśmy naszą żywą legendę – pana Lucjana Brychczego, by chwilę później zaintonować „Sen o Warszawie”. Dyrygujący dopingiem „Staruch” gorąco zachęcał nas do wzmożonej aktywności na trybunach, tym bardziej że od ostatniego spotkania przy Łazienkowskiej trochę czasu upłynęło. Trzeba przyznać, że chwilę nam jednak zajęło, nim doszliśmy do siebie po tej kilkutygodniowej przerwie.

Wraz z „Mistrzem Polski jest Legia” Nieznani Sprawcy zaprezentowali choreografię. Na płocie za bramką rozciągnięto czarny transparent z napisanym czerwonymi literami hasłem „Legia ponad każdym”. Z góry „Żylety” zjechała z kolei sektorówka z portretami dwóch animowanych chuliganów z teledysku do znanego utworu „Każdy ponad każdym”, nagranego przez WWO w 2004 roku. Różnica polegała jednak na tym, że oprychów zastąpiono kibicami, „przebierając” ich w legijne ciuchy. Głównemu z nich „zabrano” nóż i podmieniono go na czerwoną flarę. Z tego względu zresztą sektorówka miała specjalne wycięcie w swoim prawym, górnym rogu. Tam bowiem po chwili ultrasi odpalili kilkadziesiąt rac. Całość oprawy wyglądała naprawdę konkretnie



Gdy emocje związane z choreografią nieco opadły, nie zapomnieliśmy pozdrowić naszego byłego golkipera Arkadiusza Malarza, który obecnie broni bramki ŁKS-u, a który wielokrotnie podkreślał, że mentalnie związany jest tylko z jednym miejscem – z Łazienkowską. Bramkarz odwdzięczył się nam szczerymi oklaskami.

Doping rozpoczęliśmy dość niemrawo, jednak powoli, systematycznie, z każdą kolejną minutą coraz bardziej ożywialiśmy się wokalnie. Zdecydowanie najlepiej wychodziło nam wykonywanie przyśpiewek „Szkoła, praca, dziewczyna, rodzina” i „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!” oraz hitu z Wiednia. Odtańczyliśmy także legijnego walczyka. Naturalnie nie zapomnieliśmy również o naszych zgodach i, co oczywiste, tego wieczora najgłośniej pozdrawialiśmy naszych braci z administracyjnej stolicy Holandii.

Co ciekawe, gra „Wojskowych”, których skład przez okienko zimowe niebezpiecznie się odchudził, m.in. o uwielbianego, bramkostrzelnego Jarka Niezgodę, nie napawała optymizmem. Ich poczynania na murawie wyglądały ospale – trochę tak, jakby ktoś ich przedwcześnie wyrwał z zimowego letargu. Gdy pierwsza połowa miała się ku końcowi, próbowaliśmy zachęcić naszych futbolistów do pobudki, zarzucając „Do boju Legio marsz!” i „Nie poddawaj się!”. Legioniści nie mieli jednak pomysłu, jak efektywnie zagrozić bramce strzeżonej przez Malarza.



Ełkaesiacy przyjechali do Warszawy 14-wagonowym „specjalem” w 1750 osób i szczelnie wypełnili sektor gości. Trudno się jednak dziwić - przez tę wieloletnią absencję łodzianie mieli potrzebę pokazania się. ŁKS wspierany był przez Lecha (140), GKS Tychy (120< i Zawiszę (90). Jeszcze długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego, gdy na murawie pojawili się nasi zawodnicy, próbowali nas „zaczepiać” wokalnie. Początkowo nie reagowaliśmy jednak na ich prowokacje. Gdy jednak zarzuciliśmy nasze słynne „Ceeeee...”, domyśliliśmy się, że „Rycerze Wiosny” zechcą w wiadomy sposób wykorzystać tę sytuację. Byliśmy jednak na to gotowi – nasza odpowiedź „twoja stara!” skutecznie „zgasiła” gości na pewien czas. Ci zresztą potem skupiali się głównie na dopingowaniu własnej drużyny, co jakiś czas wplatając jednak w swój repertuar obrażające nas przyśpiewki, na które nie pozostawaliśmy już bierni. Przypomnieliśmy też łodzianom, co sądzimy na temat ich dobrych relacji z poznańskim Lechem.

Biało-Czerwono-Biali także przygotowali na to spotkanie oprawę, której prezentacja następowała jednak bardzo wolno. Najpierw w pierwszej połowie ełkaesiacy zaprezentowali szczelnie wypełniającą sektor gości czarną sektorówkę ze złotym napisem „Niech moc będzie z wami”, która nawiązywała do „Gwiezdnych Wojen”. Gdy została zwinięta, na płocie pojawił się dopełniający ją transparent o treści „ŁKS jazda z k...”. Na drugą część choreografii przyszło nam jednak poczekać do drugiej odsłony meczu. Wtedy właśnie w miejsce wcześniejszego baneru wywieszono transparent „Street Warriors”, a chwilę później sektor gości wypełniła sektorówka z podobizną Dartha Maula, którego głowa zapłonęła blaskiem ogni wrocławskich. Trzeba przyznać, że zarówno pomysł na oprawę, jak i samo jej wykonanie trzymały dobry poziom.

fot. Marcin Banaszkiewiczfot. Marcin Banaszkiewicz

Drugie 45 minut pojedynku rozpoczęliśmy tradycyjnie od hymnu Legii. W tym samym czasie na „Żylecie” pojawiły się sztycówki, którymi machaliśmy przez dobrych kilkanaście minut. Dość fajnie wyszło nam śpiewanie „Legiooo...!” na dwie trybuny z siadaniem i krótką przerwą w machaniu flagami. By zachęcić grajków do objęcia prowadzenia, głośno krzyczeliśmy w kierunku murawy „Legio, klubie Ty nasz, pokaż k..., jak w piłkę grasz!”. Niestety, efekt był zgoła odmienny od zamierzonego, bo to ŁKS strzelił bramkę. W 53. minucie Łukasz Piątek, po błędzie naszej defensywy, znalazł się w sytuacji sam na sam z Majeckim i bez większych problemów pokonał naszego bramkarza. Kibice eŁKSy wpadli w ekstazę, a my przecieraliśmy oczy ze zdumienia, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że Legia przegrywa z ostatnim w tabeli zespołem. Na szczęście do końca spotkania, którego losy wszyscy chcieliśmy jak najszybciej odmienić, pozostawało jeszcze bardzo dużo czasu. Chyba mało kto wierzył, że „Wojskowi” mogli ten pojedynek przegrać. Zresztą, przypomnijmy, że pod koniec sierpnia w Łodzi mieliśmy do czynienia z analogiczną sytuacją, kiedy to ŁKS dwukrotnie obejmował prowadzenie, by ostatecznie przegrać z 2-3.

Oprócz własnej niemocy tego dnia „Wojskowi” musieli się jeszcze borykać z niekorzystnie i stronniczo sędziującym Bartoszem Frankowskim, którego decyzje co i rusz podnosiły ciśnienie w naszych naczyniach krwionośnych. W pewnym momencie miarka się przebrała i arbiter dobitnie usłyszał niemal z każdej trybuny, co sądziliśmy na temat jego pracy i niego samego. Oczywiście, przy okazji dostało się także PZPN.

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com

Dwadzieścia minut przed końcem meczu „(nie)dzielny” Rosołek, który dosłownie kilka minut wcześniej wszedł na boisko, zmieniając Arvydasa Novikovasa, głową pokonał Malarza i wyrównał stan meczu. Wiara w odmienienie losu tego spotkania ponownie w nas odżyła. Zresztą nie tylko w nas. „Wojskowi” zauważalnie podbudowali się zdobytym golem i coraz prężniej zaczęli nacierać na bramkę rywali. Chyba nie spodobało się to jednak arbitrowi, który nie zauważył zagrania ręką Sobocińskiego we własnym polu karnym… „Drukuj, k..., drukuj!” – krzyczeliśmy rozwścieczeni w kierunku murawy. Dopiero po chwili, gdy na boisku nasi kopacze mocno protestowali, Frankowski się zreflektował i udał się w kierunku linii bocznej celem odtworzenia nagrania wideoweryfikacyjnego, by po chwili wskazać na wapno. Ucieszyliśmy się, jednak wiedzieliśmy, że karny to jeszcze nie bramka. Do piłki podszedł Domagaj Antolić, po strzale którego futbolówka zatrzepotała w siatce przeciwników. Nasza radość z objęcia prowadzenia była ogromna. Zapytaliśmy też ironicznie łodzian, dlaczego nagle zrobiło się dość cicho w ich sektorze. Ełkaesiacy nie zdążyli jednak nawet właściwie zareagować, bo w tzw. międzyczasie „Wojskowi” postawili kropkę nad „i” – na dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry José Kanté mocnym strzałem z dystansu po raz trzeci pokonał swojego byłego kolegę z drużyny. „Jeszcze jeden!” – domagaliśmy się kolejnego trafienia. Na to zabrakło już jednak czasu, bo kilka minut później Frankowski użył gwizdka po raz ostatni w tym spotkaniu. Chwilę wcześniej zdążyliśmy jeszcze odśpiewać: „Za kibicowski trud”, „Za nasze miasto” oraz „Mistrzem Polski jest Legia”. Jak widać, wiarę w zwycięstwo trzeba mieć do samego końca. Wszak Legia ponad każdym! ;)

fot. Kamil Marciniak / Legionisci.com fot. Marcin Banaszkiewicz

Tuż po meczu po raz kolejny skandowaliśmy Arka Malarza, który podziękował nam za pamięć. Zasłużone brawa za niezłomność i wytrwałość otrzymali także nasi zawodnicy, z którymi wspólnie odśpiewaliśmy „Warszawę” i których zapewniliśmy, że niezależnie od okoliczności jesteśmy z nimi. Poprosiliśmy ich też o to, aby zawsze kierowali się mottem „Legia walcząca, Legia walcząca do końca!”, na co zareagowali owacjami. Za gościnę podziękowali nam także fani FC Den Haag, którzy otrzymali od nas gromkie brawa. A już tak zupełnie na odchodne zasugerowaliśmy łodzianom, że mogą wracać w wiadome miejsce, bo wesele właśnie się skończyło.

Dzięki wygranej z łódzkim KS Legia utrzymała fotel lidera. W najbliższą sobotę z kolei przyjdzie nam podróżować do Bełchatowa, gdzie swoje mecze rozgrywa Raków Częstochowa. Zanim jednak odbędzie się to pierwsze w tym roku kalendarzowym spotkanie wyjazdowe, wszystkich gorąco zapraszamy w czwartek do Areny Ursynów. Tam koszykarska Legia spróbuje swych sił w zmaganiach o Puchar Polski. A rywalizować będzie z HydroTruckiem Radom – tym samym, z którym przed paroma dniami minimalnie przegrała.


PS. Na naszym płocie zadebiutowała nowa flaga „Ząbki” z eLką w kółeczku po obu jej skrajnych stronach. Obecne też były nowe wzory sztycówek kupione przez SKLW ze środków uzyskanych ze sklepu Żyleta. Wywieszono także liczne transparenty: PDW, „Wowa – trzymaj się kumplu!” (w języku białoruskim), skierowany do kibica Torpedo Mińsk, „Śp. Piotr Zając ‘Misiek’ 1976-2020 Ż(L)B”, „Kisiel won z Legii” oraz w języku francuskim „Monsieur Nitot, il nest pas encore trop tard pour se retirer. Vous avez encore des clients, l'entreprise fonctionne encore...”, skierowany do potencjalnego inwestora klubu z Konwiktorskiej – właściciela firmy „Sii” z branży IT Gregoire’a Nitota. Jego treść można przetłumaczyć mniej więcej w następujący sposób: „Panie Nitot, nie jest za późno, by się wycofać. Ciągle masz klientów, a firma działa…”.

PPS. Przypominamy, że 29 lutego w godzinach 9-14 przy stadionie Legii odbędzie się kolejna zbiórka krwi, zorganizowana przez „Krewkich Legionistów”.

Frekwencja: 19 520
Goście: 1751
Flagi gości: 21

Fotoreportaż z meczu - 99 zdjęć Mishki
Fotoreportaż z meczu - 76 zdjęć Kamila Marciniaka
Fotoreportaż z meczu - 52 zdjęcia Marcina Banaszkiewicza
Fotoreportaż z meczu - 21 zdjęć Michała Wyszyńskiego

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.