Artur Boruc w Glasgow - fot. Hagi / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton

Słowo na niedzielę: Idol

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Parę dni temu Artur Boruc obchodził 40. urodziny. To nie tylko znakomity piłkarz, ale też wyjątkowa osobowość i rzadko spotykany przykład zawodnika – kibica Legii. Nie pomylę się chyba jeśli stwierdzę, że to największą postać grająca w Legii w XXI w. I kogoś takiego bardzo nam teraz brakuje w drużynie.

Boruc jest uosobieniem marzeń kibiców. Chcemy w zespole swoich – kibiców Legii z Warszawy lub okolic, a do tego młodych, utalentowanych, progresywnych i udowadniających swą wartość na wszelkich frontach. Przy czym często podobnych mu wielu nie docenia, dyskredytuje i bezrefleksyjnie przyjmuje ich odejścia, bo przecież „kupimy lepszych”.

Artur trafił do nas 20 lat temu z legijnych Siedlec. Szybko, po sezonie, który stał się kultowym, został mistrzem Polski, gdy znienacka wskoczył do bramki na pięć meczów po kontuzji Radostina Stanewa. Potem było jeszcze bardziej filmowo. Został pierwszym bramkarzem, obronił karnego w derbach z Polonią (jak zauważył jeden z fanów na Twitterze, pierwszego karnego obronił po strzale Igora Gołaszewskiego, ostatniego, jak na razie, po uderzeniu Zlatana Ibrahimovicia), zadebiutował w kadrze i strzelił gola Widzewowi. Mówił nieoczywiste na piłkarza rzeczy, imponował niedopowiedzeniami, pointą i poczuciem humoru. I często podkreślał swe przywiązanie do klubu i miasta. Zawsze przy tym był z kibicami i po ich stronie, co potem niejednokrotnie udowadniał.

Śledziliśmy jego losy, gdy odszedł do Celtiku i widzieliśmy jak rośnie piłkarsko, co zaczął udowadniać też w reprezentacji. Szkotów rozkochał umiejętnościami i prowokowaniem Rangers. W 2007 r. odwiedziłem go w Glasgow. Był już królem. Podobnie jak w Polsce. Pojawiły się oferty z Milanu (zwycięzcy Ligi Mistrzów w 2007 r.), mówiło się o Arsenalu i plotkowało o kilku innych mocnych klubach.

Potem bywało różnie, sportowo i prywatnie, ale już miał zapewnioną nietykalność. W kraju po mistrzostwach świata w 2006 r. i Europy w 2008 r., gdy uwierzyliśmy, że mamy w bramce Supermana, a w biało-zielonej części Szkocji po niesamowitych meczach w Lidze Mistrzów (m. in. obronił karnego z Manchesterem United wtedy czołowej drużynie kontynentu). Wiedział o tym i korzystał, pozwalając sobie na różnego rodzaju wybryki. Nie przestawał jednak wspierać fanów z Łazienkowskiej i choćby w czasach konfliktu z ITI zapisał się do SKLW, a także pojawił na gnieździe podczas wyjazdu do Płocka.

Po pewnych zawirowaniach wrócił w końcu silniejszy. Poukładał sprawy prywatne, dojrzał. Z dobrej strony pokazał się w Serie A, a nawet Premier League, której graczem jest do dziś. W reprezentacji znów udowodnił, że może być nie tylko znakomitym pierwszym wyborem, ale sprawdza się też jako bramkarz numer dwa albo trzy. I nadal był z nami, kibicami. Gdy Legia grała w Glasgow, przyleciał, zasiadł w sektorze z fanami gorąco dopingował „Wojskowych”.

Wiem, że czasy się zmieniły, że teraz młodych sprzedaje się jak najszybciej, nawet gdy nie zdążą rozegrać dziesięciu znakomitych meczów w lidze, ale marzy mi się, że trafi się nam jeszcze ktoś podobny do Artura. Charakterny, nietuzinkowy, nieco zwariowany, z eLką w sercu, ale przede wszystkim świetny sportowo. I zostanie z nami nieco dłużej niż półtora roku, ciągnąc drużynę do sukcesów, a dzieci będą miały się z kim identyfikować. Dziś nikogo takiego w drużynie nie ma, choć Artur Jędrzejczyk by się nadawał, ale chyba nie widzi takiej potrzeby. Piłkarze zmieniają się w zatrważającym tempie, a przy tym są coraz słabsi i nie wyróżniają się już nie tylko na tle rywali z eliminacji w europejskich pucharach, ale i coraz rzadziej ligowych.

Marzy mi się nowy idol Łazienkowskiej.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.