fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Jagiellonią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia przystąpiła do sobotniego meczu w roli zdecydowanego faworyta. Jagiellonia w rundzie wiosennej nie tylko słabo punktowała, ale i grała. Legioniści zaś z pewnością chcieli powetować sobie stratę punktów z Rakowem i po prostu, jak to mają ostatnio w zwyczaju, efektownie wygrać u siebie. Plan został zrealizowany. Wynik 4-0 oddaje, choć nie w pełni, przewagę warszawian w tym spotkaniu.

1. Mistrzowie własnego boiska. Legia u siebie w Ekstraklasie to prawdziwy hegemon. Dwanaście meczów, dziewięć wygranych, jeden remis i dwie porażki z pierwszej fazy sezonu. Bramki? 34-9. Od siedmiu meczów w Warszawie wyłącznie wygrywamy, a bilans bramkowy to 28-4, z czego gole dla Górnika i Wisły Płock zostały strzelone, gdy „Wojskowi” już prowadzili różnicą co najmniej dwubramkową. Średnia punktowa zaś, to od dawna niespotykane 2,33. Legia stała się bardzo groźna i niepoukładanej (jeszcze?) Jagiellonii trudno było się jej przeciwstawić. Cztery stracone bramki, to chyba najniższy rezultat biorąc pod uwagę przebieg zawodów, zwłaszcza że gol Kante niesłusznie nie został uznany. Jakby więc utrzymać średnią punktową na Łazienkowskiej i choć odrobinę poprawić tę wyjazdową (1,55, bilans 5-2-4), to mistrzostwo wydaje się pewne.

2. Lekko, łatwo i przyjemnie. Czyli tak, jak nas w Warszawie legioniści ostatnio przyzwyczaili. Pamiętajmy jednak, że nigdy nie jest tak łatwo, jak się wydaje z boku. Na każde zwycięstwo w Ekstraklasie trzeba zapracować, ale od pierwszego gola było właściwie pewne, że Legia wygra. A ponieważ został on strzelony na początku, to szybko można się było odprężyć. Piłkarze jednak zasuwali aż miło i nieustająco byli głodni. Jak to już pisałem jesienią, nie wiem co Aleksandar Vuković osiągnie z Legią, ale na razie jego największym zwycięstwem jest stworzenie nienasyconej drużyny, która ciągle gra do przodu i nie zadowala się aktualnym wynikiem.

3. Drużyna. Legioniści od pewnego czasu są bardzo świadomi swoich możliwości i chyba też przewagi nad większością drużyn w lidze. Oczywiście nie zawsze mecz zaczyna się od zdobycia bramki i nie codziennie mierzymy się z tak zdezorganizowaną drużyną jak Jagiellonia w sobotę, której trener postanowił przy tym grać bez bramkarza. Ale to nie nasze problemy. O ile więc w poprzedniej kolejce można było odnieść wrażenie, że Legia grała na warunkach Rakowa, tak tym razem wszystko na boisku odbywało się na jej zasadach. Raz więc „Wojskowi” grali wysokim pressingiem, raz średnim, ale zawsze robili to skutecznie, czego najlepszym dowodem trzy pierwsze bramki, które padły po wcześniejszych przejęciach futbolówki w strefie obronnej gości albo w środkowej. Do tego legioniści potrafili dołożyć rozmach, fantazję i szybkość rozegrania, co z kolei zaowocowało czwartym golem. Zawodnicy Vukovicia byli więc szybsi, silniejsi, lepiej zorganizowani, przewyższali rywali umiejętnościami indywidualnymi i byli bardziej zdeterminowani. Przede wszystkim jednak byli drużyną, zwłaszcza na tle Jagiellonii.

4. Manewry Vukovicia. W porównaniu do meczu z Rakowem, Vuković zdecydował się na dwie zmiany w wyjściowym składzie, a trzecią wymusiła pauza Jędrzejczyka po ósmej żółtej kartce. Tego ostatniego zastąpił Wieteska i zagrał pewnie w obronie, a jednocześnie był pomocny przy stałych fragmentach gry. Rosołek zaś wrócił na ławkę rezerwowych, a do składu Novikovas, który wreszcie wypadł lepiej – był dynamiczny, szybciej podejmował decyzję i co najważniejsze – zaliczył asystę. Najciekawszym ruchem było jednak pozostawienie wśród rezerwowych dotychczas właściwie nietykalnego Andre Martinsa. Trener tłumaczył to potem obawą przed utratą Portugalczyka na mecz z Cracovią. Andre bowiem ma trzy żółte kartki i kolejna skutkowałaby karą zawieszenia na jedno spotkanie. Vuković wolał więc, by ten piłkarz nie zagrał przeciw Jagiellonii, a był do dyspozycji na „Pasy”, gdzie bardziej defensywnie sprofilowany gracz będzie mu bardziej potrzebny. Być może przy tym doszedł do wniosku, że z będącą w kryzysie „Jagą” można spróbować zagrać odważniej i jednocześnie dowartościować ciężko pracującego na treningach Gwilię. Wypaliło. Gruzin zagrał dobrze i dał trenerowi do myślenia, że może skoro ostatnio w meczach z Martinsem piłka była jakby nieco wolniej rozgrywana, to warto coś zmienić. A nawet jeśli nie, to dobrze mieć świadomość, że można w razie potrzeby.

5. Kante, do it! Po raz drugi na trybunie im. Lucjana Brychczego zawisła mała flaga z życzliwym przekazem dla naszego napastnika. I Kante znów to zrobił. Strzelił trzy gole, w tym jednego niesłusznie nieuznanego, co jest ogromnym sędziowskim błędem, a do tego znów grał z polotem, finezją i ogromnym zaangażowaniem. Widać, że od pewnego czasu warszawskie powietrze służy reprezentantowi Gwinei, a w tym roku szczególnie. Jakby zyskał jeszcze większy spokój po odejściu Niezgody, gdy został numerem jeden w ataku.

6. Nazywam się Pekhart. Tomas Pekhart. I ładnie nam się przedstawił nowy nabytek. Wszedł na 20 minut, pobiegał, powalczył i strzelił gola na 4-0. Z pewnością bramka ułatwi mu wejście do drużyny, bo raczej nie musi dodawać pewności siebie. Tej ma wystarczająco. Oby tylko nie doszedł do wniosku, że w Ekstraklasie nie trzeba wiele robić, by sobie trochę postrzelać. Niemniej, przynajmniej na te chwilę Czech nie ma szans na grę w pierwszym składzie. Po pierwsze drużyna nieźle punktuje i trudno spodziewać się roszad personalnych. Po drugie Kante regularnie strzela i gra bardzo dobrze. Po trzecie, równie ważne, u Vukovicia trzeba zapracować sobie na szansę treningami i występami. Trener nie miesza w personaliach bez powodu. Sporo więc przed Pekhartem, choć myślę, że w Pucharze Polski będzie mógł liczyć na wyjściowy skład. A do tego wcale niewykluczone, że wrócimy do sytemu z dwójką napastników. Warto pracować i… uzbroić się w cierpliwość.

7. Atmosfera. Ławka rezerwowych Legii to w trakcie meczów na Łazienkowskiej prawdziwa loża szyderców. A tu jakaś uszczypliwość, a tu zasłanianie ust i wymiana żartobliwych uwag, a to wreszcie taka sytuacja jak w niedzielę. Igor Lewczuk zgłosił zmianę więc trener wytypował Remy`ego do wejścia na boisko. Proces się przedłużał z powodu przerwy na VAR. I Francuz zdjął dres i sobie spokojnie stanął przy ławce rezerwowych. Gdy zobaczył to Vuković, to zerwał się i… samodzielnie przeprowadził z nim rozgrzewkę. Śmiechom ławki nie było końca, a dobrze przygotowany Remy z uśmiechem wbiegł na murawę.

8. Fałszowanie frekwencji. Kolejny odcinek. Na koniec temat marginalizowany, ale poważny. Frekwencja. Można powiedzieć, że władze klubu dopięły swego. W relacjach z meczu większość serwisów podaje liczbę widzów, która przedstawiana jest na telebimach. Tym razem podawano ponad 21 tysięcy, podczas gdy obecnych na stadionie było 17 tysięcy, co przecież jest również przyzwoitym wynikiem. Można pogratulować. I tylko szkoda tylko, że prawda straciła na wartości.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.