fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Lechią

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Po porażce Cracovii w derbach Krakowa, Legia stanęła przed szansą odskoczenia od wicelidera na dziewięć punktów. Do tego potrzebne było zwycięstwo w Gdańsku. „Wojskowi” pewnie i w dobrym stylu wygrali, a tym samym wjechali na autostradę prowadzącą do mistrzostwa. Jeśli coś może ich zatrzymać, to tylko wewnętrzna usterka, ale na tę chwilę na nią się nie zanosi.

1. Wynik gorszy niż gra. Znowu. Legioniści dominowali niemal przez cały mecz, poza ostatnim kwadransem, ale wówczas też rywale sporadycznie stwarzali zagrożenie pod bramką Majeckiego. Długo jednak prowadzili tylko jednym golem, choć przecież stwarzali sobie znakomite okazje. Dość powiedzieć, że Kante powinien był skończyć to spotkanie z hat-trickiem (dwa słupki, jedna zmarnowana „setka”), a obszedł się smakiem. Grę Legii oglądało się ze spokojem od początku, bo już wówczas było widać, że stać ją na dużo więcej niż skupionych na głębokiej defensywie gdańszczan, co udowodniła szybko opanowując środkową strefę. Początkowo wprawdzie nie potrafiła stworzyć klarownych okazji bramkowych, ale można było wyczuć, że tylko kwestia czasu.

2. Siła spokoju. Powtarzam się, ale legioniści zrozumieli, że krople drążą skałę i nauczyli cierpliwości. Mają świadomość swej jakościowej przewagi nad większością innych drużyn. Wiedzą, że nerwy nie pomagają. Grają więc konsekwentnie, trzymając się planu trenera, pracują drużynowo, wierząc jednocześnie w swe indywidualne umiejętności. I wyczekują szans. A te przychodzą prędzej, czy później. Przy czym niewykorzystane zdają się nie zrażać zawodników. Mają świadomość, że pojawią się następne i w końcu piłka wpadnie do bramki rywali. Grają więc tak, jak wpoił im i oczekuje Vuković.

3. Najmocniejsza linia środkowa w Polsce? Co do tego nie ma już wątpliwości. Antolić gra po profesorsku, jeszcze lepiej niż jesienią, podobnie jak Gwilia. Martins, nawet gdy ma słabsze momenty, nie schodzi poniżej wysokiego poziomu, do którego przyzwyczaił. Luquinhas zaś nadal pozostaje trudny do zatrzymania i regularnie asystuje – obecnie jest drugim asystentem w drużynie. Debiutant Slisz, który wszedł w 71. minucie, odpowiedzialną grą pokazał, że szkoleniowiec może na niego liczyć, choć też należy podkreślić, że to tuż po jego wejściu na boisko gospodarze zaczęli swobodniej grać na połowie Legii. W każdym razie nasi pomocnicy znów zdominowali środkową strefę, umiejętnie grali zarówno w wysokim, jak i średnim pressingu, dobrze czytali grę i grali bardzo rozsądnie.

4. Za wcześnie na fetowanie. Dziewięć punktów przewagi, trzynaście zdobytych wiosną i komfortowa sytuacja w tabeli. Do tego dobra gra Legii, do której można było zdążyć się przyzwyczaić. Ale wciąż sporo elementów szwankuje i nie ogólnych bardzo pozytywnych wrażeniach warto o nich wspomnieć. Przede wszystkim dotyczy to poszczególnych zawodników. Majecki miał chyba problem z utrzymaniem koncentracji, bo przez 90% czasu meczu był bezrobotny, a gdy pojawiły się okazje dla Lechii, to interweniował niepewnie i znów miał problem z wyprowadzaniem piłki nogami. Wieteska w każdym z meczów, w których występuje prokuruje lub jest zamieszany w groźne sytuacje dla rywali. Karbownik ma duże problemy z grą defensywną, a i wydaje się, że stał się łatwiejszy do rozczytania w ataku. Wszołek, mimo bramki, wciąż jeszcze nie jest w formie, jaką prezentował jesienią, znika na dłuższe fragmenty meczu – w Gdańsku niemal na całą I połowę. Novikovas gra nerwowo, wciąż jakby nie mógł nauczyć podejmować optymalnych wyborów na boisku, o co wydawał się mieć do niego pretensje trener Vuković przy ławce rezerwowych. Vesović zaś potwierdził wątpliwości, co do stanu swych nerwów. Nie ma wytłumaczenia dla jego zachowania w końcówce meczu, gdy najpierw uderzył rywala w twarz, a potem symulował, że to on został w nią uderzony. Wszystko zaś działo się przy stanie 1-0 i było niezwykle żenujące. Niepokojące symptomy przejawia też Kante, którego nieskuteczność zaczyna irytować, ale nie ona wydaje się być największym problemem. Gwinejczyk zbyt często strzela z nieprzygotowanych pozycji, jakby nie dostrzegał partnerów i grał pod siebie. Myślę jednak, że sztab trenerski to wszystko również dostrzega i będą nad tymi kwestiami pracować, a większość z nich da się poprawić.

5. Dwa razy zero. Legia na wyjazdach traci średnio 1,17 gola na mecz. Tym przyjemniej więc było wygrać w Gdańsku do zera, a co więcej – nie pozwolić gospodarzom nawet na oddanie celnego strzału.

6. Małe kroki. Dziewięć punktów przewagi nad wiceliderem po 25 kolejkach to rekordowe osiągnięcie "Wojskowych" w tym wieku, a niewykluczone, że i w historii klubu. Patrząc na tę przewagę, formę drużyny (w tym średnią punktów 2,04) i postawę innych zespołów (średnia wicelidera: 1,68) można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że legioniści odzyskają tytuł. Ale spokojnie. Nie ma większych celów od wygranej w najbliższej kolejce.

Autor: Jakub Majewski “Qbas”
Twitter: QbasLL

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.