W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W tym roku mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Dziś o niełatwych początkach procesu, który poprzedził ten sukces.
Promocja do Champions Legaue to był pewien proces. Rozpoczął się on latem 1992 r., gdy rzutki biznesmen Janusz Romanowski postanowił zostać inwestorem ledwie zipiącej w nowych realiach społeczno-politycznych, rządzonej przez wojskowych Legii. Warto tu podkreślić, że drużynę próbowała wówczas wspierać fundacja „Warsfutbol”, ale głównie zajmowała się handlowaniem zawodnikami i jakoś dziwnym trafem kasa klubu świeciła ciągle pustkami. Natomiast w przypadku Romanowskiego określenie „inwestor” to, jak się okaże w przyszłości, słowo klucz. Biznesmen postanowił na piłce poważnie zarobić.
Janusz Romanowski wspominał: „Mój pierwszy dzień na Łazienkowskiej? To było wiosną 1992 roku. Świeciło słońce, Legia wygrała, ale nie przypominam sobie z kim. Wtedy ufundowaliśmy nagrody – aparaty fotograficzne Kodaka – dla najlepszego zawodnika meczu. Pamiętam, że najwięcej aparatów otrzymał Wojciech Kowalczyk. (...) Po tym spotkaniu miało dojść do podpisania umowy sponsorskiej z Legią. Miała to być zupełnie nowa umowa – nie mieliśmy w żadnym stopniu być następcami wcześniejszych sponsorów”. (Przegląd Sportowy, cytat za Legia.com).
W każdym razie Romanowski nie zamierzał oszczędzać, inwestował duże pieniądze, a wraz z nimi przyszły lepsze warunki pracy, jak choćby podróżowania, hoteli, stroje (klub wprawdzie już wcześniej podpisał umowę z Adidasem, ale w strojach tej marki zaczął grać dopiero w sezonie 1992/93), a także pojawił się najbardziej gwiazdorski wręcz sztab szkoleniowy w osobach srebrnych olimpijczyków z Barcelony – trenerów Janusza Wójcika i Pawła Janasa.
Janusz Wójcik: „Przeprowadziłem kilka rozmów z panem Romanowskim, szefem sponsorów sekcji piłkarskiej Legii. Jest to człowiek, który wie czego chce. Stawia sobie i nam określone zadania. Nie boję się jednak tego. Jestem warszawiakiem z krwi i kości. Chcę przywrócić Legii jej dawną świetność. Omówiliśmy wszystkie szczegóły związane z moim przyjściem do Legii i dogadaliśmy się we wszystkim. Romanowskiemu spodobała się moja koncepcja prowadzenia drużyny i zaakceptował moje warunki finansowe. Pięć tysięcy dolarów miesięcznie, plus premie” (za legia.com). „Wójt” zadebiutował na trenerskiej ławce w Poznaniu podczas meczu z Olimpią. I pewnie wygrał 3-1.
Nie zapomniano oczywiście o wzmocnieniach składu. Na Łazienkowską trafili m. in. warszawski supersnajper Maciej Śliwowski, bodaj największy talent z Wybrzeża Radosław Michalski, solidny napastnik z Lublina Zbigniew Grzesiak, a do klubu powrócił też z ŁKS ograny stoper Juliusz Kruszankin. Przede wszystkim jednak na Łazienkowskiej, po rocznym pobycie w Lublinie, zameldował się też Leszek Pisz i został kapitanem. Mówiło się, że „Piszczyk” został zesłany na banicję jeszcze po konflikcie z trenerem Władysławem Stachurskim w 1991 r. Sam zainteresowany tę historię wspominał następująco: „Nigdy nie było między nami konfliktu. Nieporozumienie pojawiło się natomiast z innego powodu. Moim zdaniem troszeczkę niesłusznie trener Stachurski skreślił mojego brata, jako zawodnika Legii. Wówczas uniosłem się ambicją i zdecydowałem się na roczne przenosiny do Motoru”. W każdym razie pobyt na prowincji Piszowi dobrze zrobił, bo wreszcie zaczął stawać się pierwszoplanowym piłkarzem. Wrócił też Piotr Czachowski, reprezentant Polski, ale szybko został sprzedany do Udinese. Zimą kibice Legii cieszyli się z jeszcze jednego hitu transferowego – na Łazienkowskiej powitano barcelońskiego medalistę Marcina Jałochę z Wisły Kraków.
Wszyscy ci zawodnicy byli rejestrowani w klubie Pogoń Konstancin, którego właścicielem był Romanowski, a następnie jedynie wypożyczani do Legii. W ten sposób inwestor zabezpieczał swe interesy, co również miało swoje reperkusje. Mało kto jednak zwracał wówczas na to uwagę. Cel był jeden: po 23 latach przerwy odzyskać mistrzostwo Polski. Ale to był tylko cel pośredni. Romanowskiego od początku interesował przede wszystkim awans do Ligi Mistrzów i to było zadanie, jakie postawił przed drużyną. Jako człowiek interesu wiedział, że tylko w ten sposób może nie tylko odzyskać wyłożone pieniądze, ale i jeszcze zarobić. Wójcik też był głodny kolejnego sukcesu, jako warszawiak i jako szkoleniowiec, który marzył o pracy selekcjonera reprezentacji.
Klub przechodził na profesjonalizm. Wójcik, znany organizator, a jednocześnie człowiek, który potrafił zadbać o interesy swoje, jak i piłkarzy, wynegocjował z Romanowskim wysokie premie za zwycięstwa i ewentualny tytuł. Już w 1993 r. sponsorem Legii została FSO, której logo zostało zamieszczone na koszulkach drużyny. Jak czytamy na portalu Legia.info.pl: „Producent samochodów za reklamę na koszulkach musiał wyłożyć 2,5 miliarda ówczesnych złotych. Logotyp FSO na strojach piłkarzy nie był jedyną formą promocji fabryki z Żerania – przed meczami przy Łazienkowskiej oraz w trakcie przerwy wokół murawy jeździły Polonezy. Samochody wyprodukowane po prawej stronie Wisły były też używane przez piłkarzy i kierownictwo Legii”.
Jesienią jednak drużynie szło dość średnio. Choć u siebie nie przegrała ani razu, to na wyjazdach poniosła trzy porażki, w tym z najsłabszą w lidze Jagiellonią (choć to jeszcze z trenerem Krzysztofem Etmanowiczem). W efekcie na koniec roku zajmowała dopiero piąte miejsce w tabeli z bilansem 9-5-3 i stratą aż czterech punktów do liderującego Lecha (wówczas przyznawano dwa punkty za zwycięstwo). Nowa drużyna na pewno potrzebowała jeszcze czasu. Trener również. „Jesienne mecze dokonały pewnego pogrupowania zawodników. Wiem teraz, na co każdego stać” – stwierdził Wójcik po zakończeniu rundy („Przegląd Sportowy”, arch. pryw. Adama Dawidziuka, za: „Księga stulecia Legii”).
Niewykluczone też, że wpływ na te wyniki miał sposób funkcjonowania drużyny, która nie tylko była grupą charakternych ludzi, ale także lubiącą się mocno zabawić. Podczas wspólnych wypadów na i pod miasto nie stroniono od alkoholu. Wśród ekipy bankietowej prym wiedli, jak to mówił przypominał Jacek Kacprzak, ukochany wówczas przez kibiców Wojciech Kowalczyk, Dariusz Czykier, Krzysztof Ratajczyk, Marek Jóźwiak, Leszek Pisz i Zbigniew Robakiewicz. Wójcik też nie uciekał od czegoś mocniejszego, a wręcz przeciwnie. Jak wspominał Maciej Szczęsny: „Miiiisiuuuuu… Tryśnij!”. Mówił to najczęściej do masera, z reguły już po śniadaniu i przy całej drużynie. „Jak to nie ma wódki?! To zapierdalaj kurwa na CPN!”. Jednocześnie „Wójt” wychodził z założenia, że nie będzie piłkarzom szczególnie przeszkadzał w integracji. Zresztą, jako człowiek znający w Warszawie każdego, od pijaczków na dworcach, przez komendanta policji, gangsterów i szemranych „biznesmenów”, po ministrów, wiedział o wszystkim. Znany był przy tym z twardej ręki i niepatyczkowania się z zawodnikami, co wspominał Jacek Kacprzak: „Wójt nie przebierał w środkach. Szedł po trupach do celu. Na treningach też pozwalał nam przekraczać granice. Graliśmy bardzo ostro, nakręcał nas do tego, puszczał faule, jakby skłaniał wręcz ku spięciom. Szły wióry. I może w ten sposób ukształtował nasz charakter? Byliśmy waleczną drużyną. Do tego, co wiadomo, świetnie mobilizował. Natomiast trzeba było mieć u niego charakter. Słabszych zawodników po prostu tępił. Lubił trudne charaktery, lubił rozrabiaków. I sam też taki był”. Pisz natomiast mówił: „Trener Wójcik potrafił skupić wokół klubu ludzi z różnych środowisk, w tym biznesowych. Do tego w Legii trafił na taką grupę piłkarzy, jakich lubił – charakternych, z jajem i wysokimi umiejętnościami. My też wtedy trafiliśmy na trenera, jakiego potrzebowaliśmy, który weźmie nas za twarz, a jednocześnie pozostanie przy tym człowiekiem. Potrafił do nas trafić swoją bezpośredniością i dzięki temu uzyskiwał to, czego chciał. Szybko znaleźliśmy więc wspólny język i wszystko ruszyło w dobrym kierunku bez większych kłopotów”.
Podobno jednak Wójcik wcale nie był katem.
Co nie znaczy, że zamierzał odpuścić walkę o mistrzostwo. Co to, to nie. On ją dopiero zaczynał.
CDN.
Autor: Jakub Majewski
Cytaty bez odwołań pochodzą z wywiadów opublikowanych w ramach cyklu "Tunel czasu" na LL!