W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W tym roku mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Dziś trzeci odcinek, w którym przedstawiamy historię odebrania Legii mistrzostwa w 1993 r.
Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
Mecz w Poznaniu z Lechem odbył się w gorącej atmosferze. Gospodarze wygrali trzy poprzednie spotkania, wstąpiła w nich nowa energia i wrócili do gry o mistrzostwo. W sukces uwierzyli też lokalni kibice, którzy w liczbie ponad 17 tys. pojawili się na trybunach. Do składu powrócili Pisz i Kowalczyk, a spotkanie, po szybkiej i otwartej grze, skończyło się sprawiedliwym wynikiem 2-2. Pozwoliło to legionistom utrzymać przodownictwo w tabeli, ale też oznaczało, że dogonił ich ŁKS, który akurat wygrał czwarty raz z rzędu. „Kolejorz" miał punkt straty.
Legia do końca sezonu wygrała już wszystkie mecze, podobnie jak łodzianie, choć obu ekipom nie przyszło to bez trudu. „Wojskowi" pokonali 4-0 Szombierki Bytom (d), po 1-0 Zawiszę (w), Pogoń Szczecin (d) i wreszcie w Krakowie 6-0 Wisłę. W czasie meczu z Szombierkami pojawiły się pierwsze informacje o wykryciu dopingu u jednego z piłkarzy Wójcika w efekcie zbadania próbki moczu od Romana Zuba i Marka Jóźwiaka po spotkaniu z Widzewem. Jak się potem okazało Ukrainiec miał podwyższony poziom testosteronu. O wynikach badań klub został poinformowany tuż po meczu z GKS Katowice (błędnie podano wówczas, że wynik pozytywny dała próbka Jóźwiaka).
Tymczasem jednak przyszła ostatnia kolejka, w której trzy kluby miały szansę na tytuł. Legia i ŁKS miały po 47 punktów, Lech 46. Przy takim samym bilansie punktowym o kolejności w tabeli decydował wówczas stosunek bramek. Legioniści mieli wyraźnie korzystniejszy: +24, łodzianie +21. W kontekście tego, co się wydarzyło potem warto zauważyć, że o bilansie lechitów: +41. Rozpoczął się strzelecki wyścig, w efekcie którego Legia wygrała z Wisłą 6-0, a ŁKS rozbił Olimpię Poznań 7-1. „Wojskowi" wygrali więc ligę i po 23 latach oczekiwania mistrzostwo trafiło do Warszawy.
W Krakowie dwutysięczna grupa kibiców Legii świętowała wspólnie z piłkarzami. Janusz Wójcik był noszony na rękach i kąpany w szampanie. Radość okazała się jednak przedwczesna. Już dzień później, tj. 21 czerwca 1993 r., zebrało się prezydium PZPN i nałożyło na Legię, Wisłę, ŁKS i Olimpię kary finansowe (po 500 mln zł, czyli obecnie 50 tys. zł) i zakazy transferowe. Feta mistrzowska przy Łazienkowskiej odbyła się dzień później. Mało kto był wówczas trzeźwy, a Marek Jóźwiak wykrzyczał do kibiców pamiętne słowa: "Pokonaliśmy Hanysów, pokonaliśmy Pyry. Pokonamy z wami całą Europę!".
Jednak w dniu 24 czerwca 1993 r. powróciła sprawa dopingu Zuba. Wydział gier PZPN zweryfikował rezultat spotkania jako walkower dla Widzewa, co oznaczało, że mistrzem zostanie ŁKS. Wcześniej na wniosek Legii próbkę przebadano jednak drugi raz w Moskwie i okazało się, że podwyższony poziom testosteronu nie był wynikiem dopingu. Na tym samym posiedzeniu prezydium PZPN stwierdzono, że komisja antydopingowa popełniła błędy i sprawa się skomplikowała. Wybrano kuriozalne rozwiązanie, zgodnie z którym Legia nadal nie była mistrzem, ale miała zostać zgłoszona do Pucharu Mistrzów.
To jednak nie był koniec. W PZPN wciąż istniały siły, które lobbowały przeciwko Legii. W dniu 9 lipca 1993 r. zarząd PZPN w oparciu o §23 regulaminu rozgrywek, w którym była mowa o niesportowej postawie, unieważnił wyniki meczów Wisły z Legią i ŁKS z Olimpią. Połowa z 30 członków zarządów głosowała za ich anulowaniem, 13 było przeciw, jeden wstrzymał się od głosu i jeden głos był nieważny. Legia odwołała się do Walego Zgromadzenia Sprawozdawczego PZPN, które dzień później podtrzymało decyzję zarządu. Do historii przeszło emocjonalne przemówienie wiceprezesa PZPN Ryszarda Kuleszy, adresowane do działaczy związku, w którym padła kwestia: "Polska widziała, a wy jesteścice niewidomi".
Przeciwnicy tego rozwiązania, również w PZPN, podkreślali, że nie ma żadnych dowodów wskazujących na ustawienie finału rozgrywek. Nie wykazało tego także prokuratorskie postępowanie, które w 1995 r. zakończyło się umorzeniem z powodu braku dowodów.
Fakty są jednak takie, że Legia została pozbawiona tytułu, który ... przyznano Lechowi, jako zespołowi po unieważnieniu dwóch meczów mającemu tyle samo punktów co "Wojskowi" i ŁKS, ale, jak wspominałem, najlepszy bilans bramkowy. Był to bezprecedensowy absurd. Jednocześnie niedługo potem UEFA wykluczyła Legię i ŁKS z europejskich pucharów na sezon 1993/94. Ponadto na Legię, ŁKS i Wisłę została nałożona kara trzech ujemnych punktów w nadchodzących rozgrywkach I ligi, a zdegradowaną Olimpię w II lidze.
Legia poniosła ogromne straty finansowe i wizerunkowe. Przede wszystkim odebrano jej możliwość walki o duże pieniądze w Lidze Mistrzów. Prezes Romanowski, który jeszcze przed meczem w Krakowie uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu i ledwo uszedł z życiem, nie zamierzał jednak rezygnować. Znając przy tym postkomunistyczne realia, również piłkarskie, miał świadomość tego, co się dzieje: "Łatwo nie rezygnuję! Nagonka na Legię, jaka nastąpiła po ostatniej kolejce nie jest przypadkowa - dla wielu ludzi "Legia śmiała zostać mistrzem Polski". Przed ostatnią kolejką wzywano do krucjaty przeciwko Legii - niektórzy ludzie chyba postradali zmysły" - mówił w "Przeglądzie Sportowym" (cytat za "Księgą stulecia"). Wójcik komentował zaś: "To zakrawa na kpinę. Najpierw próbowano nas oskarżyć o doping, a po wyjaśnieniu sprawy na naszą korzyść - zaatakowano bezpardonowo raz jeszcze (...) Chłopcy są załamani, czemu zresztą trudno się dziwić. Pracowali ciężko przez cały rok i zasłużyli na tytuł" (Przegląd Sportowy, cytat za "Księgą stulecia").
Jak było naprawdę? Przywołajmy wypowiedzi zawodników Legii i trenera Wójcika:
"Ten mecz natomiast który my graliśmy, to był rok 1993, także nie przesadzałbym z jakimiś korupcjogennymi sprawami. Nie od dziś wiadomo było że pewne spotkania odbywają się niesportowo, jak zresztą inne dziedziny w ówczesnej Polsce, gdzie wszyscy o wszystkim wiedzieli natomiast o tym głośno nie mówili. Wcześniejsze sezony, gdzie odbywały się, jak to się określało "kolejki cudów", kiedy Legia przegrywała na Widzewie czy odwrotnie, bo trzeba było kogoś ratować w lidze - o tym się wcześniej nie wspominało, albo nie wolno było tego robić. To wszystko wydarzyło się, bo ówczesny trener Janusz Wójcik był niewygodny dla ludzi z Polskiego Związku Piłki Nożnej" - Juliusz Kruszankin ("Juliusz Kruszankin: odebranie mistrzostwa Polski 1993 roku było zamachem na Janusza Wójcika, sport.onet.pl);
"Nigdy nie byłem na tyle blisko osób decyzyjnych, by wiedzieć, co się dokładnie działo. Oczywiście czasem dało się wyczuć, że sędziowie sprzyjają. Takie to jednak były też czasy, kluby w ten sposób funkcjonowały. Z drugiej strony wiele drużyn wtedy przed meczami z Legią przegrywało mentalnie. Bali się nas, bo byliśmy silni. Skoro o Wiśle mowa, to wiele zostało już powiedziane, a przecież niczego nikt nie udowodnił, nikt się nie przyznał. Ja to widziałem na własne oczy. Szybko strzeliliśmy bramkę, a potem dostaliśmy informację, że ŁKS swobodnie wbija gola za golem Olimpii. Wójcik zaczął reagować, mobilizować, nakręcać nas. 1-0, 2-0, a kibice niesamowicie jechali z wiślakami. Wyzywali ich, lżyli. Gdy tego słuchałem, to w ogóle się nie dziwiłem, że grają słabo. Strach im pętał nogi. A my goniliśmy za kolejnymi bramkami. (...) Mnie się wydaje, że Legia w kwestii załatwiania meczów była dalej od innych klubów. Byliśmy silni, nie potrzebowaliśmy tego robić. Możliwe, że coś się zdarzyło, ale to tylko gdybanie. Ciężko mi uwierzyć, by było to na szerszą skalę". - Jacek Kacprzak;
"Reżyseria? (...) W każdej lidze pewna reżyseria musi być. Natomiast ja sądzę jednak, że Legii nie sprzyjała reżyseria. Byliśmy zespołem, który musiał cały czas walczyć z trudnościami" - Janusz Wójcik w pomeczowej rozmowie dla TVP.
Interesujące punkt widzenia przedstawił Maciej Szczęsny. Oto fragment wywiadu dla LL!:
"Opowiadał pan, że „Wujo” chyba nie znał innych metod na wygrywanie, jak kombinacje.
- Po pierwsze ciągnął się za nim dopingowy smrodek. Gdy pojawił się w Legii ze swoim lekarzem, to zapowiedziałem temu drugiemu, żeby lepiej się modlił, by mnie nikt nigdy na czymkolwiek nie złapał, bo bez względu na okoliczności będę winił jego i wtedy urwę mu łeb. Po drugie zaś Wójcik brał udział w ustawianiu meczów. Dysponował w tym celu stworzonym budżetem. Pieniądze nie wpływały na nasze konto, tylko odbieraliśmy je w kasie. Kwitowaliśmy odbiór całej kwoty, ale dostawaliśmy o 20 milionów (obecnie 2 tys. zł – przyp. red.) mniej niż wynikało to z umowy. Gdy zapytałem kierownika drużyny co jest grane odparł, że to decyzja trenera. Pogadałem z „Wójtem”: „Pierwszy i ostatni raz tak się zdarzyło”. Zapowiedziałem, że jak mi jeszcze raz zabierze, to go kiedyś dopadnę w ciemnej ulicy.
I co? Nie zabierał już?
- Mnie już nie zabierał.
(...)
No dobrze, ale ta Legia Wójcika nie była na tyle mocna, by poradzić sobie bez wspomagania pozasportowego?
- Była dość mocna, ale by wygrać ligę trzeba było sumiennie pracować. Wszystkim więc było na rękę, że nie musieli się przemęczać.
Parafrazując jednak „Łapówkę” z „Piłkarskiego pokera”, Legia miała rogi, jak cała liga.
- Najśmieszniejsze jest to, że to wszystko w wykonaniu Legii tak by się nie rozbuchało, gdyby inny klub nie zaczął kupować na potęgę. Oni zaczęli ten nieuczciwy wyścig. Inna sprawa, że doskonale wpisywało się to w sposób prowadzenia drużyny przez „Wójta” i jej funkcjonowania.
Sezon 1992/93 skończył się tytułem mistrzowskim, na który Legia czekała od 23 lat.
- Czułem się koszmarnie. Mój pierwszy tytuł w karierze, a nie dość, że nie grałem, to jeszcze zdobyty został w nieuczciwy sposób. Po ostatnim meczu sezonu z Wisłą, który wygraliśmy 6-0, bo właśnie tyle musieliśmy wygrać, nie potrafiłem się cieszyć. Widział to obecny w Krakowie mój ojciec i potem powiedział mi, że jest ze mnie dumny.
W tym samym czasie w Łodzi ŁKS rozstrzelał Olimpię Poznań…
- A najmłodszy Mirek Szymkowiak wbił swojaka. Kompletnie nie wiedział o co chodzi, gdy koledzy rzucili się do niego z gratulacjami.
W efekcie PZPN odebrał Legii tytuł, a tytuł przyznał… Lechowi.
- Nie bardzo byliśmy w stanie to uwierzyć. Wprawdzie zgadzam się, że można było nam odebrać tytuł, ale jeśli w ogóle trzeba było go komuś przyznawać, to na pewno nie Lechowi. Całkowite kuriozum. Jeden pan wołał, że cała Polska widziała. I to jest racja. Szkoda tylko, że cała Polska widziała co działo się w Krakowie, czy Łodzi, a nikt nie dostrzegał tego, co działo się w Poznaniu.
Tak było najprościej.
- Najgłośniej zawsze gardłują neofici. Nie wierzę, że Kulesza byłby w tamtych czasach w PZPN tym, kim był, gdyby miał czyste rączki. Dla mnie kompromitacja tego człowieka… Zgoda, kara powinna nas spotkać, ale wszystkich. Nie może być tak, że tylko część złodziei idzie do pierdla, część puszcza się wolno, a w dodatku największego nagradza. W efekcie lechici dostali premie finansowe za wygranie ligi, zagrali w europejskich pucharach. Kompletny absurd".
Śledząc przebieg rozgrywek, zwłaszcza wiosennych i przytoczone cytaty, można przyjąć, że cała czołówka dbała, by zadbać o korzystne wyniki również w sposób pozasportowy. Niewykluczone, że praktyki takie rozpoczął, co zasugerował M. Szczęsny, Lech, który zanotował dziewięć meczów bez zwycięstwa i próbował uratować sezon. Biorąc więc pod uwagę wszystko, co się wówczas wydarzyło i pamiętając o ówczesnych realiach, nie można wykluczyć, że w czerwcu i lipcu 1993 r. doszło do rozgrywki w PZPN, która po części była wymierzona w nielubianego w związku, bo niezależnego Wójcika, po części w Legię, która jako znakomicie zorganizowany klub, zwłaszcza na tle innych ligowców, mogła zdominować ligę na lata, zwłaszcza po ewentualnym awansie do Ligi Mistrzów, a co za tym idzie stanowić zagrożenie dla innych, a po części chodził o konflikt między związkiem a klubami. Wreszcie prawdopodobne wydają się również tarcia frakcyjne w PZPN, gdzie tzw. teren ostro dał do zrozumienia "warszawce", ze śląskim baronem Marianem Dziurowiczem na czele, kto jest silniejszy. Przykre w tym wszystkim, że Legii nie potrafił lub nie chciał obronić Kazimierz Górski, ówczesny prezes PZPN. Jego głos nie wybrzmiał dostatecznie mocno, nie użył całej siły swego autorytetu. Odwrócił się od swojego klubu.
Najważniejsze było jednak, że robić tego nie zamierzał Romanowski. Potraktował tę historię jako lekcję, choć niesamowicie kosztowną, to jednak taką, którą trzeba odrobić, a którą, z całym swym biznesowym zacięciem, odrobił.
CDN.
Autor: Jakub Majewski