fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Z kart historii

W piłkarskim raju. Odcinek 7.

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W tym roku mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Dziś o tym, w jakich bólach rodziła się Legia na miarę Champions League.

Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.
W piłkarskim raju. Odcinek 6.

Odejście Wojciecha Kowalczyka latem 1994 r. pociągnęło za sobą trójwymiarowe konsekwencje. Przede wszystkim inwestor Janusz Romanowski za 1,7 mln dolarów otrzymanych od Betisu Sewilla był w stanie zbilansować budżet na sekcję piłki nożnej, a jako człowiek interesu wszystko rozliczał co do złotówki i chciał zarabiać. Romanowski podpisał umowę na sponsoring klubu do połowy 1997 r. Była ona tak skonstruowana, że zyski z transferów trafiały na jego konto. Tymczasem to zaczęło się spotykać ze sprzeciwem zarządzającego klubem Warszawskiego Okręgu Wojskowego i pojawiły się pierwsze tarcia między Romanowskim a wojskowymi.

Po drugie, „Wojskowi” stracili świetnego napastnika, a w jego buty miał wejść młodziutki i niezwykle utalentowany Marcin Mięciel, który w Katowicach rozegrał swój pierwszy mecz od wyjściowym składzie właśnie w parze z kończącym grę w Legii „Kowalem” (1-3 z GKS). Tak po latach wspominał to Mięciel: „(…) za taki mój prawdziwy debiut uważam ligowe spotkanie w Katowicach, gdzie Podbrożny usiadł na ławce, a ja od pierwszej minuty zagrałem w parze z żegnającym się z Legią „Kowalem”. Są takie zdarzenia, które pomagają albo przeszkadzają w karierze. Mnie na pewno wyjazd Wojtka pomógł. Nie oszukujmy się, jakby był „Kowal”, reprezentant Polski, to bym nie grał”. „Miętowy” to jednak wciąż nie był ten poziom (tylko cztery bramki w sezonie 1994/95) i za strzelanie goli odpowiadał głównie Jerzy Podbrożny. Paweł Janas wiedział, że musi inaczej rozłożyć akcenty ofensywne w drużynie i że właśnie z przodu najbardziej potrzebuje wzmocnień.

Po trzecie wreszcie doszło do pewnego rodzaju przetasowań towarzyskich. Jacek Bednarz: „Po odejściu Wojtka Kowalczyka, tym głównym atomem, który skupiał wokół siebie elektrony, był Leszek. Atom stracił więc swój ważny proton, którym był Wojtek. Pisz był tym neutronem, wszystko krążyło wokół niego. (…) Co interesujące, ci, którzy wówczas grali i mieli pociągnąć zespół do Europy, a nie dali rady i na nich posypały się gromy, jeszcze bardziej się zintegrowali, w takim poczuciu krzywdy, która im się dzieje”.

Wbrew temu, co się czyta o jesieni 1994 r., to wcale nie był łatwy okres dla Legii. Owszem, nieustająco wygrywała u siebie, ale z wyjazdów przywiozła tylko jedno zwycięstwo i tak naprawdę wciąż nie było wiadomo, w którą stronę ten zespół pójdzie. Do tego w drużynie narastał konflikt. Mięciel: „Młodzi mieli siedzieć cicho w kącie, nosić piłki i mówić „dzień dobry”. Było ciężko. Taka fala, jakby w wojsku. Tymczasem do szatni weszli młodzi gniewni: „Szamo”, Mosór i ja, którym się te porządki nie podobały. Do naszej grupy dołączyło kilku starszych piłkarzy i rzeczywiście dochodziło do poważnych zgrzytów”. Ale to nie wszystko. Nowi zawodnicy mocno rozpychali się łokciami i chcieli nawet nie tyle grać w I składzie, co domagali się równego traktowania, tak by grali najlepsi. Bednarz: „Ta grupa Leszka zaklęła się jednak trochę w swoim kręgu. Wszyscy byli dobrymi albo bardzo dobrymi piłkarzami. Towarzystwo wzajemnej adoracji sprawiało, że trudno było wkupić w ich łaski. Najłatwiej można było to zrobić towarzysko, czyli poprzez uzyskanie ich sympatii. Kluczowym było, by grupa polubiła ciebie jako osobę, a nie szanowała jako piłkarza. Uważali, że mają tyle do powiedzenia, że mogą decydować o tym, kto będzie grał. I faktycznie tak było”.

Starsi zawodnicy postrzegali sprawę nieco inaczej. Leszek Pisz: „Gdy słyszy się teraz o jakichś konfliktach w Legii, to ja przypomnę, że do „Garażu” nie chodziliśmy we trzech, a co najwyżej trzech nie przychodziło, bo akurat mieli coś do załatwienia. Chodzili wszyscy, mimo że przecież istniały różne grupki. Nie każdy też pił alkohol. Chodziło o to, by ze sobą pobyć, poznać się. I porozmawiać przy piwie. Nie było zamiatania problemów pod dywan. Nie przypominam sobie kłótni, ale wyrzucaliśmy wzajemne pretensje. Zawsze do czegoś dochodziliśmy, coś ustalaliśmy, wyjaśnialiśmy. A jak się tylko przebiegnie pod prysznicem, garnitur i do domu, to jak można się wzajemnie porozumieć? (…) Wbrew temu, co się wtedy mówiło, nigdy nie ingerowałem w jego kompetencje. Żadnego ustalania składu. Ja się w pełni podporządkowałem. Owszem, rozmawialiśmy, omawialiśmy pewne tematy, ale zawsze ostatnie słowo należało do trenera”. Starsi uważali przy tym, że „młodzi” i Szczęsny przesadzają, chcą więcej niż zasłużyli, a to dobra gra doświadczonych piłkarzy zapewnia im godziwe premie, medale i puchary.

Napięcie narastało, na co niewątpliwie wpływ miały wyniki. Owszem, Legia kończyła rok jako wicelider z minimalną stratą do Widzewa, wygrała dziewięć meczów u siebie, nie tracąc nawet bramki (bilans 23-0), ale też nie wygrała aż siedmiu spotkań wyjazdowych. Przegrała m. in. w Stalowej Woli, gdzie po meczu doszło do poważnych incydentów z udziałem kibiców, którzy zaatakowali Macieja Szczęsnego, a w efekcie czego problemy prawne miał potem … właśnie nasz bramkarz.



Trenerzy wiedzieli jednak, że ten zespół może i powinien grać lepiej, bo już wówczas dysponował ogromnym potencjałem. Bednarz: „Paweł Janas wiedział, że ma bardzo dobrą piłkarsko drużynę, ale zobaczył, że zderzył się ze ścianą. Nie dopilnował kluczowych rzeczy w trakcie przygotowań. Miał świadomość, że musi zrobić, jakoś ten zespół zebrać po klęsce z Hajdukiem. Razem z Brychczym uznali, że potrzeba świeżej krwi w drużynie, która zacznie rozbijać ten układ od środka”. Zaczęli więc ją stopniowo wpuszczać. Od początku sezonu bronił Szczęsny, niemal w każdym meczu grali Grzegorz Lewandowski, Piotr Mosór i Mięciel, nieco później miejsce w składzie wywalczył sobie Bednarz. To nieszczególnie podobało się ekipie Pisza. Dochodziło nawet do tego, że nie zagrywano piłki do graczy, za którymi się nie przepadało. Tak było z Bednarzem, który na początku nie mógł doprosić się podań, choć nawet kibice krzyczeli w kierunku Pisza, by podał do „łysego”.

Pierwszy przełom nastąpił w Poznaniu, gdzie Legia wygrała prestiżowy mecz z Lechem i było to jej jedyne wyjazdowe zwycięstwo jesienią 1994 r. Bednarz: „Dla mnie przełomowym momentem był mecz w Poznaniu, gdzie w dziesiątkę wygraliśmy bardzo trudne spotkanie po mojej bramce. A wtedy wszyscy uważali, że jesteśmy w rozsypce i Lech się łatwo po nas przejedzie. Do tamtego spotkania wiecznie musiałem prosić się o podanie piłki. Koledzy grali między sobą. Trudno podać do kogoś kogo się nie lubi. Przy Bułgarskiej było nas jednak na boisku tylko dziesięciu, Radek Michalski dostał czerwoną kartkę, i koledzy nie mieli już wyboru. Każdy był ważny. Nagle więc okazało się, że ktoś kogo sekujesz, strzela gola, cały mecz zasuwa i może się przydać bardziej niż można było sądzić. Od tamtej pory zmienił się mój status w drużynie. Nie żebym był lubiany, ale przestałem być lekceważony. Myślę przy tym, że pokazałem innym kolegom, którzy czekali na swoją szansę, że możliwe jest przebicie się przez tę grupę”.



W każdym razie na zakończenie rundy jesiennej „Wojskowi” zagrali w Łodzi z liderującym Widzewem. Mecz zakończył się remisem 1-1 i to RTS został „mistrzem jesieni”. Paweł Janas zachował jednak spokój: „Trenerowi gospodarzy gratuluję zdobycia tytułu mistrza jesieni, o mistrzostwie Polski porozmawiamy na wiosnę” („Przegląd Sportowy”, cytat za Księgą stulecia Legii).

W przerwie zimowej legioniści wyjechali na obóz przygotowawczy do Wisły, wzięła udział w turnieju halowym w katowickim „Spodku”, gdzie spisała się słabiutko i już właściwie nigdy nie uczestniczyła w popularnych wówczas rozgrywkach, a następnie wyjechała na zgrupowanie do Włoch. W Nurcii doszło do momentu zwrotnego w historii tamtej drużyny, ale też klubu.

Czytaj:
W piłkarskim raju. Odcinek 1.
W piłkarskim raju. Odcinek 2.
W piłkarskim raju. Odcinek 3.
W piłkarskim raju. Odcinek 4.
W piłkarskim raju. Odcinek 5.
W piłkarskim raju. Odcinek 6.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.