ot. TVP Polonia
REKLAMA
REKLAMA

Z kart historii

W piłkarskim raju. Odcinek 8.

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W tym roku mija 25. rocznica pierwszego awansu Legii do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory jeszcze tylko dwukrotnie polskie kluby grały w najsłynniejszych klubowych rozgrywkach świata – Widzew w sezonie 1996/97 i ponownie „Wojskowi” w 2016/2017. Zapraszamy na cykl tekstów przypominających wydarzenia sprzed ćwierćwiecza. Dziś o kamieniu węgielnym pod budowę ekipy na miarę Champions League i drugim dublecie z rzędu.

Zimą 1995 r. legioniści pojechali na zgrupowanie do Włoch. I nie był to zbyt przyjemny czas. Mięciel: „Na obiadach były dwa stoły: starsi i młodsi. Na treningach były złośliwości np. karnego strzelało się z całej siły w bramkarza… Przez parę dni było naprawdę ostro, a to był przecież środek sezonu”. Trener Janas przyglądał się wszystkiemu z boku, ale, jak się okazało, trzymał rękę na pulsie. W grupie „młodszych” byli Bednarz, Szczęsny, Podbrożny, Lewandowski, Mięciel, Mosór, Onyszko. „Starzy” skupieni byli wokół Pisza. Bednarz: „Pojechaliśmy na zgrupowanie i zarówno ci nowi, jak i ci co byli dłużej, ale swojej szansy nie dostawali, zaczęli napierać na trenera, głośno domagać się równego traktowania w zespole. Napięcie eskalowało. Rywalizacja na treningach była strasznie zacięta, zaczęły się głośne kłótnie, nie tylko na boisku”.

Doszło w końcu do kulminacyjnego momentu. Janas porozmawiał z kapitanem Piszem i ten jednego wieczoru zapukał do drzwi hotelowego pokoju Bednarza: „Zaczęliśmy spokojnie rozmawiać. Powiedziałem o co mi chodzi. Umówiliśmy się, że nie musimy się lubić, ale mamy się szanować i zdrowo rywalizować. I że jak biegnę, a możesz mi podać i to jest najlepsze rozwiązanie, to mi podaj, a ja ci obiecuję, że nie będę miał pretensji”. Mięciel: „W końcu starsi zawodnicy siedli wieczorem i uradzili, że tak dalej być nie może, bo walczymy o wspólne cele. Zaprosili nas na rozmowę, wyjaśniliśmy sobie wzajemne pretensje i zrobiła się fajna atmosfera. Zatarły się bariery stawiane przez starszych, my też mieliśmy więcej do powiedzenia (...). Byliśmy bardzo charakterni, nie baliśmy się walczyć o swoje i dopięliśmy tego. Ale duża tu zasługa starszych kolegów, którzy przemyśleli sobie sprawę i odpuścili. Najważniejszym było ciągnąć wózek w jedną stronę, a był czas, że ta drużyna zaczęła się rozłazić”.

„Starzy” zrozumieli, że by osiągnąć sukces, by przegonić Widzew, a potem skutecznie walczyć o Ligę Mistrzów, trzeba zmienić zasady funkcjonowania zespołu. Uzdrowić relacje. Rozpocząć rzeczywistą rywalizację o miejsce w składzie, tak, by grali ci najlepsi, w najwyższej formie. Bogusław Łobacz, ówczesny kierownik drużyny mówił, że starsi zawodnicy dostrzegli w końcu, że czas leci i można by w piłce coś poważnego osiągnąć, a przy tym jeszcze nieźle zarobić. Bednarz: „Okazało się nagle, że tamtej zimy, przeciwnie do poprzednich okresów przygotowawczych, gdzie i tak było wiadomo, kto będzie grał, każdy musiał się sprężyć. Wszyscy więc zasuwali. Praca pełną parą. Wróciliśmy do Warszawy i zastanawialiśmy się jak to teraz będzie. Czekaliśmy na decyzje Pawła. On zaś zrobił pewnego rodzaju hybrydę. Postawił na tych, których uważał, że są najlepsi. W bramce Szczęsny, bo zasłużył, ktoś gra, bo zasłużył, ja gram i czuję, że zasłużyłem”.

Trudno jednak powiedzieć, że wiosną 1995 r. „Wojskowi” zaczęli grać jak z nut. Owszem, w 17 kolejkach wygrali 13 razy i raz zremisowali, ale kilka z tych spotkań było na styku. 3-2 ze Stomilem, gdy do przerwy przegrywali, a gola na wagę dwóch punktów strzelili w 87. minucie, 2-1 na Olimpii Poznań, gdy rywale nie wykorzystali rzutu karnego, 2-1 z Pogonią Szczecin, po golu w 90. minucie, wymęczone 1-0 ze spadającą z ligi Stalą Stalowa Wola, ledwie punkt w meczach ze spadkowiczami: Wartą Poznań (porażka) i Petrochemią Płock.





Aż trzy zwycięstwa zespół zawdzięcza golom Pisza, które strzelał z rzutów wolnych.



Jednocześnie legioniści wygrali ligę już na dwie kolejki przed końcem po tym jak bez problemów ograli 3-0 Raków, a swój jedyny bramkowy dublet z elką na piersi ustrzelił Mandziejewicz. Bednarz: „Naszym kłopotem wówczas było to, że właściwie poza Widzewem i może w pewnym stopniu GKS Katowice, wszystkie drużyny grały z nami ustawione głęboko defensywnie. Nie potrafiliśmy sobie poradzić z nimi w ataku pozycyjnym, pamiętajmy, że właściwie mieliśmy jednego klasowego napastnika, biliśmy głową w mur, a ten mur pomagały rozkruszyć właśnie strzały Leszka”. Swoją drogą Widzew zanotował fatalną wiosnę, którą skończył z bilansem 7-6-4. Wówczas w Łodzi zdecydowano się trenera Władysława Stachurskiego zastąpić Franciszkiem Smudą.



Trzy tygodnie później Legia w finale pucharu Polski wygrała 2-0 z GKS Katowice i mogła rozpocząć świętowanie dubletu. Po tym meczu doszło do poważnych naruszeń porządku na stadionie i wielkiej bitwy z policją.





W międzyczasie drużyna przegrała na wyjeździe z rewelacyjnie spisującym się wiosną Zagłębiem Lubin 1-2. Bednarz: „Po ograniu Rakowa 3-0 w 1995 r. zapewniliśmy sobie tytuł na dwie kolejki przed końcem. Zostały nam mecze w Lubinie i z Widzewem w Warszawie. Zagłębie walczyło wtedy o puchary. Jako mistrzowie polecieliśmy tam samolotem. No i gramy sobie mecz. My na luzie, a oni muszą wygrać. Ale nie są w stanie z taką Legią. My czekamy na gola, oni są niby groźni, ale trudno uwierzyć, by mogli coś strzelić. Jest druga połowa. Jurek Podbrożny dostaje piłkę, pięknym zwodem się uwalnia i podaje mi w uliczkę, ja podcinką i prowadzimy 1-0. Leci do mnie Jurek, leci ktoś jeszcze, z bramki macha Szczęsny. A reszta? Jest już na swojej połowie. Za chwilę bam bam i przegrywamy w końcu 1-2. I tak po meczu idziemy do szatni na starym stadionie Zagłębia, a to kawał drogi, a Szczęsny napier… całą tę drogę: „Wy sprzedawczyki pier…, nigdy to się nie skończy! Nienawidzę was!”. W szatni to samo. Musieliśmy Maćka trzymać, boby kogoś zapier...”. Mówiło się, że po spotkaniu dwóch doświadczonych zawodników z wąsami pokłóciło się o torbę, którą do szatni Legii przyniósł przyszły reprezentant Polski z Lubina.

W każdym razie po krótkich świętowaniu i urlopach przyszedł czas na rozpoczęcie operacji „Liga Mistrzów". Drużyna była skoncentrowana i świadoma własnej siły, jak i słabości. Michalski powiedział w rozmowie z Januszem Atlasem w „Piłce nożnej”, że że braków w drużynie nie zastąpią wolne Pisza. W klubie wszyscy wiedzieli, że choć osiągnęli wielki sukces, to styl pozostawał wiele do życzenia, a zespół wymaga wzmocnień. Najważniejsze jednak, że wiedział o tym inwestor Janusz Romanowski, który skrupulatnie odrobił lekcję od Hajduka.

CDN.
Autor: Jakub Majewski

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.