Aleksandar Vuković - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Wywiad

Vuković: Liga Europy planem minimum? Potrzebujemy konkretnych wzmocnień

Woytek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W czwartek Aleksandar Vuković spotkał się dziennikarzami i udzielił obszernego wywiadu, w którym poruszył wiele istotnych dla drużyny tematów. - Jeżeli zakładamy, że dla nas Liga Europy jest absolutnym planem minimum, to potrzebujemy sobie zwiększyć szansę konkretnymi wzmocnieniami. Inaczej mówimy o tym planie tylko w kategoriach mocno życzeniowych - mówi Serb.



Zapraszamy do lektury.

Co trener czuł, patrząc na tych wszystkich kibiców w sobotę nad Wisłą?
- Akurat w tamtym momencie bardzo mocno dbałem o syna. Wykorzystałem tę okazję, żeby zabrać go ze sobą, a jest w takim wieku, że musi jeszcze nabrać trochę odwagi. Czułem się spełniony, ale jednocześnie wyczerpany. Przede wszystkim jednak dumny z tego, że widzę cieszącą się drużynę i kibiców, którzy radują się z naszego sukcesu. Duma i spełnienie to najlepsze słowa.
Skandowanie mojego nazwiska pojawiało się jeszcze, gdy byłem asystentem, więc to w sumie nie było nic nowego. Jestem u siebie, kilka fet przeżyłem i fajnie, że ta była trochę inna. Wszystko dobrze się skończyło, nikt nie wpadł do wody. Mam nadzieję, że to powtórzymy.

Dwanaście miesięcy temu, jeżeli pojawiały się okrzyki, to raczej były w innym tonie. Było to gdzieś z tyłu głowy?
- Nastąpiła odbudowa zaufania - to uznaję za nasz największy sukces jako drużyny i całego klubu. Postrzeganie tej drużyny jest zupełnie inne niż na początku sezonu. Zespół jest postrzegany jako ten, który jest wart zakładania tej koszulki, dlatego też ma duże wsparcie u fanów. Uważam, że na początku niesprawiedliwie zbyt mocno obrywaliśmy za to wszystko, co było wcześniej. Już od pierwszej porażki zaczęło się porównywanie do wcześniejszych lat, a skończyło na tym, że przegrana z Glasgow była przyrównywana do przegranych z Tyraspolem, Trnawą czy Dudelange i tak przedstawiana. To było dla mnie mocno krzywdzące, nieobiektywne i nie fair. Jeżeli bowiem ktoś widzi znak równości między europejskimi pucharami w tym sezonie i poprzednimi... przecież to nie ma porównania.
Opinie, że prezes się wykazał dużą cierpliwością, uważam za nadużycie. Ta drużyna nadspodziewanie szybko zaczęła funkcjonować, to graniczy z jakimś rekordem. Męczyliśmy się na początku sezonu, ale przeszliśmy 3 rundy. Dopiero 31 sierpnia był skład zbliżony do tego, o jaki nam chodziło. Od 1 września zaczęliśmy pracować w docelowym układzie, a już w październiku wszyscy chcieli mojego odejścia, choć zaraz później wszystko zaczęło funkcjonować. Uważam, że nie dało się tego zrobić szybciej i z taką małą liczbą strat.

fot. Hugollek / Legionisci.com
fot. Hugollek / Legionisci.com

Jak to jest z tymi pięćdziesięcioma mistrzostwami, których Legia ma za mało?
- Chciałem dobitnie podzielić się swoim ogólnym wrażeniem. Legia to klub z ponad stuletnią historią, o którym wszyscy mówią jak o największym w Polsce. To klub, który zawsze gra o trofea, a tych mistrzostw ma wg Wikipedii 14 a wg innych 15.

A według pana ile?
- Mamy ich po prostu za mało. O Legii tworzy się taką mitologię jak o Realu w czasach generała Franco, z tą różnicą że Real zdobywał masowo trofea. Tymczasem w czasach ustroju, który rzekomo promował okradającą wszystkich Legię, na Śląsku było 30 mistrzostw, a w Warszawie 4. Jako klub powinniśmy mieć tych mistrzostw o wiele więcej, tak jak to jest we wszystkich krajach świata, gdzie jeden czy dwa kluby górują. Tutaj jest specyficzna sytuacja i jest co nadrabiać. Dopiero po zmianie ustroju Legia zaczęła osiągać coraz lepsze wyniki.
Teraz jednak musimy patrzeć na siebie z pokorą i nikogo nie lekceważyć. Rok temu Piast zasłużenie zdobył mistrzostwo, bo wygrał 9 na 10 ostatnich meczów. Gdyby powtórzył ten niesamowity wyczyn w tym sezonie, to też by miał szanse na tytuł. Musimy z pokorą patrzeć na to, co nas otacza i wiedzieć, że są rywale, którzy mają prawo myśleć o wygraniu czegoś dla siebie.

Zgodzi się trener ze stwierdzeniem, że dwie wygrane z Lechem były bardzo istotne w tym sezonie?
- Niewątpliwie każdy ten pierwszy mecz z Lechem będzie kojarzył jako punkt zwrotny. Sytuacja w tabeli była nieciekawa, a w meczu Lech objął prowadzenie. Odwrócenie tego spotkania dało energię i stabilizację drużynie. Od tego momentu aż do ostatnich tygodni, w których zjechaliśmy nieco w dół i nie graliśmy tego, co chcemy i potrafimy, prezentowaliśmy się bardzo dobrze.
Drugi wyjazd do Poznania to była bardziej kwestia niewiedzy, co będzie po przerwie. Czas pokazał, jak ważne było to, że wstrzeliliśmy się z formą na sam początek i mogliśmy grać na obrotach zbliżonych do tych jak wcześniej. To nam pozwoliło trzymać Lecha na bezpieczny dystans i kontrolować sytuację. W innym wypadku teraz byśmy nie rozmawiali. Gdybyśmy pierwszy mecz po pandemii z Lechem przegrali, to ciężko byłoby zamknąć ligę tak wcześnie.

Ostatnie mecze były dla was trudne. Na konferencji trener wspomniał, że są sprawy, o których nie wszyscy wiedzieli. O co chodziło?
- Chodziło mi o to, że oprócz kontuzji, o których wszyscy wiedzieli, były takie, o których nikt nie wiedział. Mieliśmy Antolicia z „ruszonym” kolanem, Radek Cierzniak miał uraz pleców - niby wszystko było ok, ale nie do końca było wiadomo czy kontuzja nie wróci. Do tego doszło złamanie żebra Pekharta i gra na blokadzie. Ponadto Karbownik był na infuzji z powodu wyczerpania po meczu pucharowym w Krakowie. Krew z nosa leciała mu po meczu i na drugi dzień. To właśnie takie kwestie, które świadczą o tym jak dużo problemów mieliśmy oprócz kontuzji Vesovicia, Kante, Novikovasa i Sanogo. Tym bardziej brawa dla drużyny.

Tomas Pekhart powiedział, że chce grać na własną odpowiedzialność?
- Nigdy nie jest tak, że ryzykujemy zdrowie piłkarza za wszelką cenę. Zawodnik otrzymał informację od doktora, że nie będzie odczuwał bólu i zagrożenie jest takie same, jakby grał, będąc zdrowym. Wówczas w gestii zawodnika jest to, czy godzi się na przyjęcie blokady i grę w takich okolicznościach. Nie zmuszaliśmy go. Powiedziałem Tomasowi, że jak może dać sto procent na boisku, to może grać, a jak nie, to nie ma problemu - poszukamy innego rozwiązania i wygramy to bez niego. Cieszę się, że w ciągu całego sezonu zbudowaliśmy taką ekipę i atmosferę, że ta drużyna była gotowa na poświęcenia.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Rok temu w maju tego poświęcenia nie było?
- Nie pamiętam wówczas takich sytuacji. Nie chciałbym do tego wracać, bo już dużo o tamtym sezonie się powiedziało.

Które mecze w przekroju całego sezonu były takimi modelowymi, na których możecie się wzorować?
- Jednym z takich przykładów jest ostatni mecz z Cracovią. W meczu piłkarskim chodzi o to, żeby mieć jak najwięcej kontroli, żeby być groźniejszym od rywala i zablokować mocne strony rywali. Ważne, by narzucać swoje warunki, stwarzać sytuacje i nie pozwalać przeciwnikowi na swobodną grę. To takie uproszczenie tego, co niektórzy szumnie nazywają filozofią. Mamy swoje założenia i one są o tyle przejrzyste, bo są powtarzalne. Chcemy tak funkcjonować na bardzo wysokim poziomie, wówczas będziemy mieli szanse na odniesienie sukcesu. Jednego konkretnego najlepszego meczu nie wybiorę, bo przez długi czas graliśmy dobrą piłkę. Wygrywaliśmy nasze mecze wyraźnie i zasłużenie. Nie tylko 7-0 z Wisłą było kontrolowane, ale także 1-0 w Gdyni. To jest coś, co jest powodem do optymizmu przed kolejnymi meczami.
Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że przez długi czas trzymaliśmy zawodników w bardzo dobrej formie. Nawet pandemia tego nie zatrzymała. Po 2 miesiącach wróciliśmy i graliśmy tak, jakby nic się nie stało. Dopiero po meczu z Piastem coś zaczęło szwankować. Było widać, że wyczerpują się nam baterie, że jedziemy na rezerwie - jedni na większej, inni na mniejszej. Brakowało ludzi, którzy mogliby dać impuls.

Czy przesunięcie przerwy na kwiecień-maj zamiast standardowej w czerwcu-lipcu nie tworzy sytuacji takiej, że od sierpniowej Legii powinniśmy oczekiwać gry jak w październiku? Nawet trener mówił, że jesienią Legia zawsze gra lepiej.
- Na to pytanie nikt nie ma odpowiedzi, to będzie pierwsza taka sytuacja. Trudno się do tego odnieść, gdy idziemy w nieznane. Musieliśmy, tak jak wszystkie kluby na świecie, reagować na bieżąco na to co się dzieje. Staraliśmy się robić wszystko, by jak najlepiej wykorzystać ten czas i ugrać dla siebie najwięcej. Uważam, że teraz bardzo dużo da nam fakt, że szybciej zamknęliśmy ligę, niestety także kosztem odpadnięcia z pucharu. To jednak daje nam większą możliwość, by przywrócić piłkarzy do życia, by odpoczęli i odpowiednio się zregenerowali. Przygotowania nie będą długie, a dzięki temu wrócą z większą energią i większymi możliwościami podjęcia intensywnego wysiłku. Wierzę, że tak jak było do tej pory, będziemy potrafili zrobić coś pozytywnego, być w odpowiedniej formie i utrzymać ją do końca roku. Mam nadzieję, że nic już nas nie zaskoczy i do 20 grudnia będziemy grać w piłkę.

Za to wszystko zapłaciliście wysoką cenę w postaci kontuzji. W innych klubach tego nie było. Zadawaliście sobie takie pytania, skąd one się wzięły?
- Zadajemy sobie to pytanie. Uważam, że są nawet ludzie w klubie, którzy bardziej niż powinni się tym przejmują. Mocno to przeżywamy. Myślę, że dużo w tym zwykłego pecha. Sanogo jest zawodnikiem, który jest narażony niezależnie od tego czy jest pandemia, czy nie – ma powtarzalność w urazach. Kontuzja Novikovasa jest nietypowa. Natomiast pozostałe kontuzje to uraz stawu kolanowego u Vesovicia i złamane żebro Pekharta, czyli uraz mechaniczny związany z kontaktową grą. Nie szukałbym więc nie wiadomo jakich przyczyn. Prawda jest taka, że są zawodnicy, którzy są bardziej podatni na urazy. Oni muszą zrobić w życiu więcej, żeby uniknąć kontuzji. Dużo pracujemy nad tym. Cały sztab ludzi jest gotowy do prewencji albo do późniejszego reagowania. Mam nadzieję, że 29 lipca sytuacja kadrowa będzie wyglądała dużo lepiej. Dlatego też ostatnie dwa mecze ligowe gramy takim składem, by potem mieć jak największą liczbę zawodników do dyspozycji.

Myśl, że potrzebna jest szersza kadra pojawiła się teraz, czy już wcześniej w trakcie pandemii?
- W moim myśleniu zmieniło się nic z powodu urazów czy przerwy związanej z koronawirusem. W tym sezonie był pewien proces do zrobienia, aby drużyna się ukształtowała, udowodniła swoją wartość i pokazała, że potrafi osiągnąć cel. Natomiast wiedziałem od początku, że będzie następował dalszy proces rozwoju i musi to być on wspomagany transferami zewnętrznymi.


Dzień po meczu z Cracovią prezes Mioduski był trochę zaskoczony słowami trenera, że potrzeba 5-6 transferów. Złapał się za głowę, że to sporo.
- Mamy jasną i spójną wizję tego, co dalej trzeba robić. Ja rozumiem całą sytuację w klubie. Nie jestem trenerem, który zaczął od sprowadzania zawodników za grube pieniądze. Zacząłem od wyciągania z szafek ludzi odstawionych, na których nikt nie liczył. Dzisiaj często jest to deprecjonowane. Ci co są obiektywni, to zauważą. Teraz gdy mówi się o mocnej Legii, która musi zdobyć mistrzostwo, zapomina się kim byli na początku sezonu np. Karbownik, Antolić, Kante, Wieteska czy Majecki. Jak inne jest teraz postrzeganie tych zawodników. Sądzę, że niejeden zagraniczny trener chciałby inaczej podejść do tematu bramkarza, gdyby spotkał się z takimi oczekiwaniami w klubie rok temu, gdyby miał możliwość i chęć sprowadzenia bardziej doświadczonego bramkarza.
Cały czas rozumiem potrzeby klubu, ale chcę, żeby była jasność, na co nas stać w kontekście dalszych naszych planów. Jestem otwarty na to, by być trenerem, który mozolnie i spokojnie buduje coś, co można nazwać sukcesem w europejskich pucharach. Wtedy jednak trzeba dać sobie na to czas. Jeżeli jednak zakładamy, że dla nas Liga Europy jest absolutnym planem minimum, to potrzebujemy sobie zwiększyć szansę konkretnymi wzmocnieniami. Inaczej mówimy o tym planie tylko w kategoriach mocno życzeniowych.

fot. Hugollek / Legionisci.com
fot. Hugollek / Legionisci.com

Trener Czerczesow był chyba ostatnim, który tak konkretnie mówił, czego drużyna potrzebuje.
- Jak widzicie, czasu nie ma. To nie jest tak, że teraz są dwa tygodnie wakacji i miesiąc przygotowań. Dlatego powiedziałem o tym w momencie, gdy zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Właśnie po to, żeby uświadomić ludzi. Wierzę w tę drużynę jak nikt, ale ta drużyna ma swoje limity. Nie powinniśmy mówić, że Liga Europy to plan minimum. To złe podejście i chcę, żeby była tego świadomość. Żeby była jasność, jeśli nikt nie dołączy do zespołu i będziemy w takim składzie, jak jesteśmy, to zrobimy wszystko, żeby awansować. Bądźmy jednak realistami, bo czasami mam wrażenie, że żyjemy w trochę niezrozumiałym świecie wrażeń, gdzie z jednej strony jest mnóstwo narzekań i wątpliwości co do potencjału polskiej piłki, a później, kogo byśmy nie wylosowali, to są ogórki do przejścia. Zupełnie nie współgra to ze sobą.
Po mistrzostwie Stanisław Czerczesow dzwonił do mnie, gratulował i kazał przekazać pozdrowienia wszystkim kibicom Legii. A że musi być tak jak on chce, więc przekazuję.

Cała szóstka trenerów dzwoniła?
- Ricardo Sa Pinto nie dzwonił. Ze wszystkimi pozostałymi mam kontakt. Trener Magiera był w klubie, Klafurić, Jozak i Hasi gratulowali. Stasiek mówi, że od każdego trenera zawsze czegoś się nauczysz. Od jednego jak coś robić, a od drugiego, jak nie robić. Z Ricardo był inny układ - zawsze jako trener asystent dostosowywałem się do tego, czego oczekuje pierwszy trener. Byłem mocno z boku i obserwowałem. Sa Pinto to dobry trener, z wieloma kwestiami na bardzo wysokim poziomie i ja z tego skorzystałem. On mógł skorzystać ze mnie tylko tyle, ile chciał - tak jak każdy poprzedni trener.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Czy nie miał pan obaw wówczas, że Sa Pinto może pana wypchnąć z klubu?
- Nie. Sytuacja była jasna, bo deklaracja wszystkich w klubie była taka, że to nie wchodzi w grę. W tamtym momencie już coś w tym klubie znaczyłem. Klub wiedział o mojej lojalności wobec wszystkich poprzedników, z którymi pracowałem. Jeżeli miałbym odejść, to tylko z powodu braku lojalności, a to nie wchodziło w grę. Gdyby do dzisiaj trener Sa Pinto tu był i wszytko układałoby się super, to pewnie szukałbym swojej drogi. Akurat wszystko złożyło się z ukończeniem kursu UEFA PRO i wtedy też wiedziałem, że to jest ten moment, żeby ruszyć własną drogą.

Trener Sa Pinto kręcił nosem, że pan jest w drużynie?
- Nie. Nasze relacje były bardzo w porządku. Nie było jakiejś wielkiej współpracy, nie byłem wykorzystywany w przygotowaniach do meczu, ale spokojnie do tego podchodziłem. Zawsze potrafię postawić się w pozycji innej osoby i nigdy się nie obrażam. Pomyślałem sobie, że ja też mogę iść na przykład trenować do Mołdawii i dostać asystentów stamtąd. Zrozumiałe jest to, że są trenerzy, którzy będą chcieli otoczyć się tylko swoimi ludźmi - to jest ich wybór. Ja na przykład bym tak nie zrobił. Skorzystałbym z pomocy, tak jak korzystał Czerczesow, Hasi, Jozak i Klafurić. Oni wszyscy widzieli w tym jakąś wartość dodaną, ale to kwestia podejścia.

Trudno patrzy się z boku, jak pierwszy trener odsuwa bramkarza, ma konflikt z Mączyńskim. Czy asystent może coś zrobić w takiej sytuacji?
- Reagowanie nie jest rolą asystenta. Trzeba wspierać decyzje pierwszego trenera, ewentualnie z nim rozmawiać i wymieniać argumenty. W tych powyższych sytuacjach rozmów nie było, były to suwerenne decyzje. Ja jestem dumny z tego, że mam kontakt ze wszystkimi trenerami, których byłem asystentem. Z Sa Pinto nie mam, ale mu krzywdy nie zrobiłem. Pomogłem mu tyle, ile chciał skorzystać. Nigdy nie pozwoliłem żadnemu zawodnikowi - a było kilku takich – by narzekał na temat Sa Pinto ze mną. To jest jedyna słuszna droga, bo wiedziałem, że chcę być pierwszym trenerem i nie chcę mieć asystentów, którzy myślą inaczej.

Będąc asystentem, miał pan dużo czasu na notatki, jakich błędów innych trenerów nie powielać...
- Do zawodu świadomie przygotowywałem się w ten sposób, że obserwowałem z boku. Możliwość spojrzenia na wszystko z bliska, a jednocześnie nie mieć ciężaru odpowiedzialności na sobie - dużo dla siebie wyciągnąłem. Podczas tego sezonu wiele razy miałem przed oczami sytuacje, które miały miejsce u poprzedników. Dzięki temu wiedziałem co zrobić, jak reagować. Jako przykład podam, że bałem się tego, iż będę miał taką sytuację jak Stanisław Czerczesow w końcówce sezonu. Myślałem, że być może będę musiał zluzować wszystkich najważniejszych zawodników na mecz w Gdańsku, po to, by na ostatni mecz z Pogonią mieć ich wszystkich gotowych. „Jędza” i „Wietes” byli zagrożeni kartkami, Igor miał kontuzję. Przegrana z Cracovią sprawiłaby, że pojawiłby się taki dylemat. Musiałem być na to gotowy i wiedzieć, że wszyscy dookoła będą mówić „co on robi?”, a on podejmuje jedyną słuszną i strategicznie ważną decyzję. W 2016 roku to była kontrowersja dla tych, co nie siedzą w tym i nie wiedzą, jaka jest sytuacja. Wówczas można było pojechać do Gdańska w silnym składzie, a i tak nie wygrać. Na dodatek stracić po drodze jeszcze kilku zawodników i do ostatniego meczu, który trzeba wygrać, podchodzić w eksperymentalnym składzie.
Takich sytuacji z różnymi trenerami przeżyłem bardzo dużo i teraz mam możliwość korzystać z tego doświadczenia. To moje szczęście i przewaga.
Jakby nie było, to także zasługa tego, jak często w Legii zmieniano trenerów. W krótkim czasie mogłem obserwować sześć różnych szkół trenerskich i spojrzeń na piłkę nożną. Trochę tak jakby ktoś chciał mnie wyedukować, jakby to była część dużego planu i strategii. „Trochę” jednak zbyt kosztowna, musiałbym ze 20 lat na to odkładać (śmiech).
Był taki moment w drużynie, że nie było sprawiedliwości. Jak patrzyłem z boku, to od razu rzucało się to w oczy. U mnie nie ma czegoś takiego, że zawodnik wraca, zrobi dwa treningi, Internet się zajara i od razu będzie grał w podstawowym składzie. Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że on jest kimś. Zawodnik musi zapracować na to, by znaleźć się na boisku. Tymczasem bywały sytuacje, że po miesiącu treningów w okresie przygotowawczym pierwszy mecz grał ktoś, kto trafił do klubu tydzień wcześniej. Widzę jak szatnia na takie coś reaguje - to normalna ludzka reakcja. Jak idziesz do popularnej kawiarni i chcesz wbić w kolejkę, to oberwiesz. Stań w kolejce i czekaj. Takich sytuacji, gdzie trener musi odpowiednio reagować, jest mnóstwo.

Jacy nowi zawodnicy mają przyjść do Legii? Czy chcecie stawiać na młodych Polaków, czy doświadczonych lub zagranicznych graczy?
- Transfery to szybka reakcja na dynamicznie zmieniającą się sytuację. Błędne jest patrzenie na rynek pod kątem tego, że np. chcę sprowadzić polskiego zawodnika i nie zakontraktuję dobrego zagranicznego, choć jest w danym momencie okazja. Oczywiście myślę o tym, by nie zachwiać proporcjami w drużynie, ale szczerze mówiąc, najważniejsze jest danie sobie szans na rozwój i pójście do przodu. Wówczas nie mam żadnych uprzedzeń ze względu na wiek czy pochodzenie.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Jakie więc są te priorytety? Lista zawodników jest przygotowana?
- Lista jest bardzo długa - od najdroższych do najtańszych. Mamy kilka priorytetów. Jednym z nich jest sprowadzenie klasowego bramkarza. Jesteśmy zadowoleni z Radka Cierzniaka, bo potwierdził w ostatnich meczach, że może drużynie pomóc, ale ma swoje lata i miał kontuzję, która wykluczyła go na 2-3 miesiące z gry. Gdyby powtórzyła nam się taka sytuacja, to zostaniemy z Wojtkiem Muzykiem, młodymi bramkarzami z akademii i Czarkiem Misztą, dla którego musimy pomyśleć, jakie wyjście będzie najlepsze. Ponadto potrzebujemy wzmocnienia w każdej formacji.

Dusan Kuciak to numer jeden na liście bramkarzy?
- Dusan jest dla mnie najlepszym bramkarzem w tej lidze, to nie ulega wątpliwości. Jest jednak zawodnikiem z ważnym kontraktem, także mówienie o nim w tej chwili jest gdybaniem. Jeżeli dzisiaj miałby kartę w ręku, to pewnie byłby już u nas. Sam nie jestem za tym, by za 35-letniego bramkarza płacić większe pieniądze, tym bardziej, że jak Legia się interesuje, to stają się one nierealne. Wiele więc wskazuje na to, że nie będzie to bramkarz z polskiej ekstraklasy.

Zimą mówił trener, że najgorsze co mogłoby spotkać drużynę w tamtym momencie, to odejście kilku podstawowych zawodników. Jak to wygląda teraz? Czy trener jest gotowy na to, że odejdzie kilku ważnych graczy?
- Bardzo liczę na to, że tak nie będzie. Nic nie wskazuje na to, że ta drużyna ulegnie diametralnej zmianie. Szkoda Marko Vesovicia, bo był arcyważnym ogniwem, a nie będziemy mogli na niego liczyć w tym roku. Kante, Novikovas i Remy powinni być do dyspozycji od początku rozgrywek. Naszą siłą i plusem powinno być to, że jako drużyna jesteśmy na innym etapie niż byliśmy na początku sezonu.
Jestem spokojny, choć wiadomo, że dużo mówi się o Karbowniku. Jeżeli pojawi się oferta nie do odrzucenia, to trzeba będzie się z tym pogodzić, bo taki mamy klimat. Liczę, że ten skład w 90 procentach się nie zmieni, że trzon drużyny zostanie. Zależy nam na tym.

Czy trener porozumiał się z prezesem, że Karbownik może odejść np. dopiero po eliminacjach, czy jeżeli pojawi się na stole 10 mln euro, to odchodzi teraz?
- Dziesięć baniek na stole? To nie teraz, a wczoraj (śmiech). To jest jeden z takich tematów, o którym nie ma co rozmawiać z prezesem, milczenie wystarczy.

A czy Karbownik jest gotowy na wyjazd?
- W moim odczuciu jeszcze jeden sezon w Legii byłby dla niego optymalny. Potwierdziłby swoją jakość i zrobił kolejny krok do przodu. Ponadto byłby bardziej gotowy na to, by szybciej poradzić sobie za granicą i nie czekać długo na swoją szansę. Ostatnio Partizan sprzedał zawodnika z rocznika 2001 do Monaco za 10 mln euro i on już jest na wypożyczeniu. Czyli są kluby, które stać na zakup zawodnika za niewyobrażalne dla nas pieniądze i na niego czekać. Karbownik to moje piłkarskie dziecko i jeśli chodzi o mnie, to nigdy bym go nie sprzedał, niestety realia są inne.

A kto z młodych może być takim kolejnym Karbownikiem?
- Maciej Rosołek jest takim moim dzieckiem, szczególnie po tym golu z Lechem. Rozwija się prawidłowo i liczę, że w następnym sezonie będzie odgrywał w zespole jeszcze większą rolę.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Czy zgadza się trener z opiniami, że Legia potrzebuje teraz gwiazd i nazwisk, czy wręcz przeciwnie?
- To jest tak jak z wcześniejszym pytaniem o młodych Polaków. Nie uciekam od tego tematu. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdybyśmy zatrudnili Roberta Lewandowskiego. Z prawdziwymi gwiazdami łatwo sobie poradzić, bo zazwyczaj są to ludzie, którzy prezentują odpowiedni poziom, są przykładem jak pracować i jak grać. Najgorzej jest z tymi, których wy najczęściej uważacie za gwiazdy, a oni z gwiazd mają tyle co i ja... Ważną rolę odgrywają finanse. Mocne nazwiska kosztują, więc trzeba być realistą. Pozostaje nam nie robić z naszych zawodników gwiazd, a robić gwiazdę z drużyny i jechać dalej.
Największym wyzwaniem będzie poradzić sobie z nowym systemem rozgrywek w Europie, choć my jako polska piłka ligowa możemy powiedzieć, że gorzej i tak być nie może. Zmiany nie są dla nas korzystne, bo może się trafić, że z przeciwnikiem pokroju KuPS czy Astomirotu zagramy tylko raz i to na wyjeździe. To będzie duże wyzwanie, by być gotowym na ten jeden mecz. Jeżeli nie podołasz tego konkretnego dnia, to można odpaść z pucharów, tak jak my na Cracovii. Nie ma możliwości na rewanż. Z kolei w rundzie ostatniej, w której przydałoby się zagrać jeden mecz i to najlepiej u siebie, akurat jest planowany dwumecz. Czyli z takim Glasgow gramy dwa mecze, a nie jeden. To dla nas bardzo niekorzystna sytuacja, ale musimy sobie z tym poradzić. Musimy zoptymalizować wszystko tak, aby w ten konkretny dzień drużyna była gotowa do awansu.

Czy powinna zostać wprowadzona możliwość pięciu zmian w meczu?
- Nie powinniśmy różnić się od reszty Europy i świata. Od początku mówiłem, że to jest mądre rozwiązanie. Nie traktujmy piłkarzy z taką pogardą i z takim brakiem szacunku, w stylu, że jak zarabiają, to niech grają. Skoro cały świat idzie w tym kierunku, to liczę na to, że doczekamy się tego w Polsce. Wówczas można by uniknąć jednej czy drugiej kontuzji.

Postrzega pan jako swój sukces fakt, że dwóch napastników odpalonych przez poprzednika stało się liderami, a Antolić wszedł na najwyższy poziom ekstraklasy. To wymagało chyba nie tylko treningów, ale także pracy mentalnej.
- Piłkarz bardzo szybko czuje wsparcie. Nie mam w szatni zawodnika, który by się bał być sobą. Strefa mentalna - każdy ma swobodę wyrażania siebie i wie, że jeżeli zasłuży, to będzie miał miejsce na boisku. Antolić nie gra dlatego, że ja postanowiłem robić inaczej niż Sa Pinto. Gra dlatego, że jest najlepiej grającym środkowym pomocnikiem w lidze. Potwierdza to z meczu na mecz, drużyna z nim w składzie gra zupełnie inaczej.

Ale w grudniu kończy mu się kontrakt...
- Nie ma wątpliwości, że chcemy przedłużenia. Liczę na to tak samo w przypadku Jędrzejczyka. To jest dwójka kluczowych ludzi dla drużyny. Dali drużynie w tym sezonie bardzo dużo i co najważniejsze, jeszcze dużo mogą dać. Czuję satysfakcję, że ci ludzie potwierdzili to, co przypuszczałem i w co wierzyłem. Od początku wiedziałem, choć na początku musiało to wyglądać tak, jak wyglądało, że dwójką naszych napastników będą Kante i Niezgoda. Pozostawała kwestia poczekania na nich. Kante grał w Pucharze Narodów Afryki, leczył kontuzję i nadrabiał zaległości. Jarek przez rok był trzymany w szafie i wracał do żywych. Ciężko mu to przychodziło, ale czekałem na niego aż do meczu z ŁKS-em, gdy odpalił. Żaden zagraniczny trener w życiu nie czekałby na Niezgodę, bo go nie znał i nie wiedział, na co go stać. Ja tylko skorzystałem z wiedzy, jaką miałem o tej drużynie. To są fajne sytuacje dla trenera.

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

Czy w nadchodzącym sezonie trener będzie mógł liczyć na Williama Remy'ego? Ten sezon miał właściwie stracony. Zagrał w ośmiu meczach, z czego w czterech na samym początku.
- Cały czas liczę, na Willy’ego. Bardzo dużo z nim rozmawiam i staram się, by zrozumiał. Poprzedni sezon zaczął jako podstawowy zawodnik, bo ma predyspozycje do tego, żeby grać w podstawowym składzie. Podstawowy warunek jest jednak taki, że musi być zdrowy i obecny na treningach. Liczę, że tak będzie, bo bardzo dużo pracuje nad prewencją. Czasami to kwestia pecha, że ktoś łapie kontuzję. Widzę, że bardzo się stara, robi dodatkowe rzeczy, które mogą mu pomóc nie być pechowym zawodnikiem. Ma jeszcze rok kontraktu z nami i chciałbym, żeby dużo dawał drużynie.

Luis Rocha miał świetną końcówkę, pokazał, że może być wartościowym zawodnikiem. Z kolei Paweł Stolarski miał gorszy moment. Co z nimi dalej?
- Luisowi na dniach kończy się kontrakt, ale świeża informacja jest taka: mam nadzieję, że przedłużymy z nim kontrakt o rok. Zasługuje na to nie tylko końcówką sezonu, ale całym swoim pobytem w Legii. To zawodnik, który będzie w stanie rywalizować na swojej pozycji z Mladenoviciem i być opcją do rotacji. Ponadto wiele dobrego można o nim powiedzieć jako o człowieku. Mam nadzieję, że na dniach będzie potwierdzone przedłużeniem kontraktu.
Paweł Stolarski jest naszym zawodnikiem z kontraktem. Przez najbliższe pół roku nie będziemy mieli Vesovicia, więc „Stolar” będzie rywalizował na prawej stronie i musi temu podołać. W tym sezonie miewał bardzo dobre i gorsze momenty. Od tego jak się zaprezentuje, tak często będzie miał szansę na grę.

Jakie najcenniejsze lekcje z ubiegłorocznych pucharowych doświadczeń pan wyniósł? Margines błędu jest bardzo mały. Trzeba szybko przygotować się do przeciwnika...
- Ubiegłoroczne doświadczenie może się przydać, ale największym naszym handicapem powinno być to, że jesteśmy zgraną drużyną. Wówczas dopiero w meczu z Atomitosem zaczęło się zazębiać. Mecze pucharowe są takie, że można być dużo lepszym – tak było, gdy dominowaliśmy u siebie z Atromitosem, a skończyło się 0-0. Ostatnio oglądaliśmy mecz Lech - Lechia w pucharze i nic nie wskazywało, że Lechia może awansować. To jest coś, z czym musimy sobie poradzić i liczyć na to, że będziemy tymi, którzy skorzystają z tego jednego meczu i jednej szansy.

WYNIKI SONDYJak oceniasz pracę Aleksandara Vukovicia na stanowisku trenera Legii?
SUMA GŁOSÓW: 25932
START: 01.07.2020 / KONIEC: 30.09.2020

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.