Dariusz Mioduski - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Wywiad z prezesem

Mioduski: Po awansie do Ligi Europy budżet się zepnie

Fumen, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Ostatnie tygodnie były intensywne dla Legii na wielu frontach. Po trzech sezonach przerwy, warszawski klub awansował do europejskich pucharów. Dodatkowo działacze z Łazienkowskiej byli aktywni podczas okienka transferowego. Nowi gracze oraz sztab szkoleniowy dają nadzieję na lepszą przyszłość. I właśnie o przyszłości poszczególnych zawodników, trenera i przede wszystkim Legii Warszawa jako klubu, podczas spotkania z dziennikarzami porozmawialiśmy z prezesem Dariuszem Mioduskim. Zapraszamy do lektury.

Zacznijmy od świeżej sprawy, czyli od meczu ze Śląskiem Wrocław.
Dariusz Mioduski: Jeżeli chodzi o aspekt sportowy, to zgodzę się z trenerem. Powinniśmy strzelać więcej bramek, żeby takie sytuacje jakie miały miejsce nie miały takiego wpływu na wynik. Martwi nasz brak skuteczności. Mam nadzieję, że trener poradzi sobie z tym. Muszą nad tym popracować, bo uważam, że mamy dużą jakość z przodu. Zresztą mamy wartościowych zawodników w każdej formacji i na wielu pozycjach. Pozostaje kwestia zgrania, uruchomienia automatyzmów i znalezienia pomysłu na zdobywanie bramek. Paradoksalnie, mimo tylu kreatywnych zawodników brakuje kreatywności.

Jasne. Aspekt sportowy to jedno, ale nie uciekniemy od zamieszania związanego z arbitrami tego spotkania.
- Wszystko zostało powiedziane. Ja mam większe pretensje o brak karnego. Sędzia nawet nie poszedł sprawdzić akcji, a przecież dziś są sprawdzane o wiele drobniejsze rzeczy niż nieodgwizdana jedenastka. To jest dla mnie nieakceptowalne. Dużo głosów pojawiło się o Bartoszu Frankowskim, że to po prostu staje się czymś takim, co jest złe dla piłki. Budzi takie mocne emocje jeszcze przed meczem. Nie wierzę, że jest się w stanie od tego odciąć. Uważam, że nie ma sensu dalej iść w tym kierunku. Nie wierzę, że nie ma w Polsce sędziów, którzy mogą sędziować nasze mecze.

Pozostaje jeszcze zachowanie arbitra liniowego.
- Oczywiście, można sobie gadać, że gramy na gwizdek. Jednak każdy kto grał w piłkę wie, że jak sędzia podnosi chorągiewkę, to w naturalny sposób się staje.

Są obawy o wyniki w lidze? Wiadomo, że jesteśmy w strefie spadkowej i sytuacja byłaby inna, gdybyśmy wygrali oba zaległe spotkania, ale jednak...
- W całym poprzednim sezonie przegraliśmy cztery spotkania, a już teraz mamy trzy porażki. Co prawda wówczas był inny format, ale tak czy inaczej, teraz nie możemy przegrywać. Nie możemy tracić punktów. Najbardziej boję się meczów z ekipami ze średniej półki lub mających problem, żeby się utrzymać. To nie jest kwestia tego sezonu, ale mamy problem ze strzelaniem bramek. Nie pamiętam, kiedy zdominowaliśmy rywala. Ostatnia była chyba potyczka z Pogonią Szczecin.

Lech wydaje się być tym rywalem numer jeden w tym sezonie?
- Lech wygląda dobrze, ale Raków też pokazał się z bardzo dobrej strony. Dużo jest fajnej piłki. Oglądam tylko polską ligę, wszystkie mecze i muszę przyznać, że będzie ona coraz fajniejsza. Mam tu na myśli jakość piłkarską, otwartość, a także to, że styl gry idzie do przodu. Wydaje mi się, że w ciągu 5 lat musimy osiągnąć 15. miejsce w rankingu europejskim. Absolutnie. Raków już teraz był blisko awansu do Ligi Konferencji Europy. Śląskowi też niewiele zabrakło. Jak Lech będzie grał jesienią w pucharach, to też zaczniemy awansować. A Liga Konferencji to dobre miejsce by zdobywać doświadczenie i punkty. Gdybyśmy w LKE mieli trzy kluby z Polski, to byłoby to genialne. Szybko by poszło.

Tylko, że już dawno mówiło się o tym, że Ekstraklasa będzie pięła się w rankingu, a skończyło się spadkiem.
- Idziemy inną drogą niż większość krajów. To nie jest, że ktoś to sobie wymyślił. Zazwyczaj jest jeden-dwa kluby, które ciągną ranking. Jak ktoś mówi, że liga chorwacka jest lepsza od polskiej, to ja się śmieję, bo tak nie jest. Mają Dinamo i od czasu do czasu Hajduk, Rijekę albo Osijek. I to jest ta różnica, która powoduje, że Chorwaci mają ligę nr 15 w rankingu. Reszta? Albo mówimy o programach rządowych albo o oligarchach. Azerbejdżan, Kazachstan, Mołdawia czy nawet na Węgrzech. Jest program rządowy, który wspiera klubu. Wynikiem tego jest postawa Ferencvarosi. Nic innego. I jeżeli chcemy konkurować, to inteligentne wsparcie na poziomie rządowym byłoby wskazane. Inaczej czeka nas mozolna, organiczna praca. To jest trudne i czasochłonne.

Pierwszy raz polskie kluby grały w Lidze Konferencji Europy, a tylko mistrz startuje do Ligi Mistrzów i ta droga jest krótsza do LKE. To nowa rzeczywistość. Są obawy o grę co trzy dni. Już dziś mamy 5 meczów i 3 porażki. Przykładem jest Lech sprzed sezonu.
- Jest prosty sposób, żeby to zmienić w przyszłości. Musimy awansować w rankingu jako Polska. Dojście do 15. miejsca nie jest wcale takie trudne. To jest tylko parę punktów. Proszę spojrzeć na to, co się stało w Szkocji. Był jedyny Celtic, który kręcił się w okolicach 20. miejsca. Pojawiło się Glasgow Rangers i liga szkocka weszła do pierwszej dziesiątki. To automatycznie pozwala mistrzowi na grę bez eliminacji.

Jasne, ale u nas nie zanosi się na to.
- Jak popatrzymy na polskie drużyny jak Lech, Raków, Pogoń czy w dalszej kolejności Śląsk i Lechia, to te kluby robią progres. Jestem przekonany, że idąc dalej w tym samym kierunku, będziemy mieć więcej niż jednego przedstawiciela w europejskich pucharach. To zajmie nam 3-5 lat, ale to się stanie. Najtrudniejszym zadaniem będzie łączenie gry na kilku frontach. To jak inna dyscyplina sportu. Inaczej buduje się kadrę, inaczej wyglądają przygotowania do meczów itd.

To jak już wiemy jaka jest długofalowa perspektywa, to po co lidze było rozszerzenie ekstraklasy do 18. zespołów?
- To akurat nie jestem odpowiednią osobą, żeby odpowiedzieć na to pytanie. Nigdy nie byłem zwolennikiem rozszerzenia ekstraklasy. Zresztą jak siedziałem na kolacji podczas walnego zgromadzenia ECA z Aleksandrem Ceferinem i szefami lig francuskiej, niemieckiej i angielskiej oraz prezesami innych klubów, to wszystkie ligi będą dążyć do zmniejszania rozgrywek. Nie wiem czy tak finalnie się stanie, ale… Cóż, mamy to co mamy. Nie chcę wracać, co by było, gdyby nadal było 16 ekip. Był system, który działa. Były play-offy, jako najbardziej ekscytująca część rozgrywek.

I prawie 300 meczów całej ekstraklasy.
- Tak, ale mówimy o liczbie zespołów i spadkowiczów. Dla mnie nie jest kwestia… Jasne jesteśmy dużym krajem, ale ligi będą dążyły do redukcji. Rośnie liczba meczów, którymi nikt się nie interesuje. Jak popatrzymy na statystyki oglądalności niektórych spotkań ekstraklasy, to one nie są najlepsze. Natomiast nie chcę tego drążyć, bo mamy format taki, jaki mamy i nie powinniśmy więcej kombinować, tylko myśleć o podniesieniu jakości ligi. To nie zawsze oznacza, że wszystkie kluby mają być najlepsze, tylko jakie modele funkcjonowania powinny być przyjęte. Wszyscy mogą aspirować do mistrzostwa Polski lub gry w pucharach, ale jeżeli to jest główny model danego klubu, to może później okazać się problem. Na poziomie ekstraklasy pracujemy nad poziomem od strony zarówno sportowej, jak i komercyjnej, żeby wspomagać kluby. Pewnie część obszarów zostanie poprawionych w kontekście aspektów prawnych przy pomocy PZPN. Sądzę, że czeka nas ciekawy okres pełen stopniowego rozwoju.

fot. Woytek / Legionisci.comfot. Woytek / Legionisci.com

Można odnieść wrażenie, że w tym roku liga będzie trudniejsza do wygrania. Raz, że zagramy w europejskich pucharach. Dwa, że wygląda na to, że w końcu mamy konkurencję.
- Zgadzam się. Wydaje mi się, że w tym roku liga będzie bardzo ekscytująca i wygranie mistrzostwa Polski będzie trudne. W zasadzie każdy mecz i każdy punkt będzie ważny. Niemniej błędem jest to, że mamy trzech spadkowiczów. Nigdzie w Europie nie ma tak agresywnego systemu spadków jak w Polsce. Nawet w Bundeslidze spadają dwa drużyny, a jedna walczy w barażach. To powinno być złagodzone.

Rozwiązaniem byłaby kolejna reforma rozgrywek?
- Nikt nie wyobraża sobie teraz formatu 30 kolejek z 16 drużynami, bo to byłoby obniżenie jakości produktu.

To jak już jesteśmy przy reformach. Powinien być zniesiony obowiązek gry młodzieżowca?
- Nigdy nie byłem przeciwko temu przepisowi. Na tym etapie rozwoju piłki w Polsce nie jest zły. Powiedziałbym, że on wymusza, żeby kluby patrzyły na młodych zawodników. Może to jest nie fair, że gra młody a nie lepszy, ale gdybyśmy tę decyzję zostawili trenerom... Wszyscy trenerzy są wynikowcami i tyle. Patrzą na tu i teraz, patrzą na wyniki. Za kilka lat, jak nasza piłka młodzieżowa będzie w innym miejscu, będzie inne szkolenie i produkcja młodych zawodników, to wtedy będzie działo się to naturalnie. Powinniśmy być może bardziej wynagradzać niż wymuszać grę młodymi zawodnikami. To jest lepszy system. Owszem jest Pro Junior System, ale dlaczego PZPN zablokował drugie drużyny i one nie mogą uczestniczyć w tym programie? To kuriozalne.
Dziś również problemem jest to, co jest w niższych ligach. Mam na myśli jakieś limity dotyczące liczby obcokrajowców, blokowanie gry zawodników z pierwszej drużyny. Musimy zrobić tak, żeby każdy klub – czy to jest Legia czy ekipa w III lidze znalazła swój sposób na rozwój. Jeżeli klub z niższego szczebla chce budować sobie stabilizację na bazie zawodników z Afryki, to proszę bardzo. Tak to dziś funkcjonuje w Belgii, Portugalii czy Słowacji.

Mamy już nową władzę w PZPN. O zmianach jakich przepisów się myśli?
- Zainicjowałem kilka miesięcy temu grupę roboczą prawniczą, która miała spojrzeć na funkcjonowanie profesjonalnych klubów i zobaczyć, co trzeba dostosować w przepisach by środowisku się polepszyło. To działo się niezależnie od tego, kto by wygrał wybory w PZPN. Generalnie jest stworzony katalog takich rzeczy, które albo wynikają z przepisów międzynarodowych FIFA, a nasze krajowe nie były dostosowane do tego. Albo kwestie pewnych ułatwień jak na przykład przepis dotyczący drugich zespołów, że jak ktoś zagra za dużo minut w pierwszym zespole, to nie może zejść do drugiego itd. Oczywiście trzeba zapobiegać sytuacjom, że ktoś ściąga do "dwójki" graczy, żeby na siłę osiągnąć cel sportowy, ale trzeba do tego podchodzić racjonalnie.

Latem sporo działo się przy Łazienkowskiej. Legia wróciła do fazy grupowej Ligi Europy. Z czym ona wraca i jakie są oczekiwania? Jest pan usatysfakcjonowany?
- Grupa, którą mamy, bardzo mi odpowiada. Chciałem grać z silnymi zespołami i przyznam, że miałem małą satysfakcję jak po losowaniu w Stambule podszedł do mnie Alex Ceferin i powiedział, że to jest pewnie grupa lepsza niż jedna lub dwie w Lidze Mistrzów. I chyba ma rację, bo zespoły jakie są, to jest de facto poziom Champions League. Zresztą jakość zespołów, które trafiły do Ligi Europy, poszła w górę. To są teraz trudniejsze rozgrywki, do których ciężko się już dostać, a będą na jeszcze wyższym poziomie. Także z punktu widzenia tego, co osiągnęliśmy, to jestem bardzo zadowolony. Planem minimum była Liga Konferencji, choć celem zawsze jest Liga Mistrzów. I muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że będziemy tak blisko tych elitarnych rozgrywek. Gdybyśmy przeszli Dinamo, a mogliśmy to zrobić, to byśmy powalczyli z Sheriffem i dawałbym nam większe szanse. Nie ukrywam, że Slavia była trudniejszym przeciwnikiem niż Chorwaci. Rozmawiałem z wieloma osobami i nie dawali nam większych szans. Wszyscy doceniają jak dobrą są drużyną przez pryzmat ich występów w ostatnich dwóch latach. Także nie mogło być nic lepszego niż powrót do Europy z wysokiego „C”.
Aczkolwiek wiadomo jak to jest w Legii. Nigdy nie jest tak, że jest cudownie. Musimy się bardzo szybko cieszyć, bo to jest kwestia dni, czasami godzin, bo za chwilę pojawiają się wyzwania a oczekiwania rosną. Dochodzi kalendarz, który będzie bardzo trudny ze względu na granie co trzy dni. Pojawia się umiejętność rotacji zawodnikami, żeby wszyscy czuli, że są „pod grą”. To będą wyzwania.

A sportowo jaki jest cel Legii w Lidze Europy?
- Wiadomo, że każdy remis lub wygrana będą dużym sukcesem. Jednak nas stać na to. Jestem przekonany, co pokazują ostatnie wyniki, że my lepiej gramy z lepszymi przeciwnikami niż z tymi, z którymi teoretycznie powinniśmy wygrać. To jest trochę problem, nad którym musimy popracować. To nie są kwestie mentalne, bo zawodnicy nie odpuszczają. Oni chcą wygrywać, ale tu chodzi o coś innego. To już jest rola trenera i jestem przekonany, że da sobie radę.

Mówił pan o wyzwaniach jakie nas czekają, ale co z szansami dla klubu jakie dają występy w Lidze Europy? Z jednej strony jest to zastrzyk gotówki, ale trzeba popatrzeć także szerzej.
- Tak właśnie patrzymy. To jest to miejsce, w którym powinniśmy być. Tego oczekują nasi kibice. Zresztą nie tylko nasi, ale ogólnie w Polsce. Można Legii nie darzyć sympatią, ale oczekiwania są takie, że Legia powinna grać w Europie. Jestem przekonany, że na każdym z tych meczów będzie genialna atmosfera. Bolą tylko kary z UEFA, bo to są poważne pieniądze dla klubu. Bez sensu. Niestety jest tak, że jesteśmy najbardziej karanym klubem w Europie.

Kiedyś Michał Listkiewicz mówił, że tylko dwa kluby mają grubą księgę z karami od UEFA. Legia Warszawa i Dinamo Zagrzeb.
- My już znacznie przegoniliśmy Chorwatów i w tym względzie jesteśmy liderem. Nawet Crvena zvezda i inne bałkańskie kluby nie mają tak grubej księgi jak my. Niestety z tego powodu, jak przyjeżdżają delegaci UEFA, to oni są o wiele bardziej wyczuleni niż na jakimkolwiek innym stadionie. Oni doszukują się, żeby nikt ich później nie posądził, że czegoś nie dopatrzyli. To powoduje, że ten protokół często wygląda źle. I to nie jest tak, że w europejskiej centrali nikt nas nie lubi. To nie jest prawda. UEFA jest szczęśliwa, że gramy w Europie.

Wiadomo, Legia to jest marka.
- Tak, to jest jedno. Oni chcą klubu z Polski, który ma swoją renomę. Dostałem dużo ciepłych słów oraz gratulacji po awansie z samej góry UEFA. Także to nie jest tak, że ktoś nas tępi. To jest po prostu wypadkowa regulaminów oraz przepisów, a także tego, że jesteśmy na cenzurowanym. W efekcie musimy zachowywać się lepiej niż reszta klubów, aby dojść do normalności. Próbujemy rozmawiać z kibicami, komunikować, ale na końcu chyba często emocje biorą górę.

Tak się złożyło, że wśród klubów, z którymi mierzyliśmy się lub potencjalnie mogliśmy w fazie eliminacji do europejskich pucharów, znalazły się drużyny z Europy Środkowej. Był to punkt odniesienia dla Legii, rodzaj porównania, jak wyglądamy na tle innych w regionie?
- Sukcesy klubów takich jak Dinamo czy Slavia wynikają z innej filozofii budowy klubu. Slavia była finansowana pieniędzmi z Chin wsparta mądrym zarządzaniem oraz dobrym trenerem. Bez tych pieniędzy nie byłaby tam, gdzie jest. Podobnie na Węgrzech. W Ferencvarosi też zaczęły pojawiać się inne budżety. Crvena zvezda to inny przypadek. Oni zdominowali serbski rynek. Tak jak Dinamo w Chorwacji. Niemniej wydaje mi się, że dobijamy do tego grona, ale z wiele lepszymi fundamentami. Jak patrzę na każdych z tych klubów, to mogliby nam pozazdrościć. Jak nie stadionu, to ośrodka czy funkcjonowania od strony komercyjnej. Mamy zbudowane bardzo dobre fundamenty, na których możemy w realny sposób myśleć o sukcesie i wykorzystania sukcesu, by budować dalej. Taki jest cel, ale to jest sport.

Wchodzi w rachubę granie meczów ligowych w poniedziałki, mając na uwadze wyjazdowe czwartkowe mecze w Lidze Europy?
- W tym układzie najważniejsze jest, żebyśmy w niedziele grali u siebie. Najgorsze jest to, że jak wracamy z meczu w piątek, to w sobotę musimy wyjechać na mecz. W takich okolicznościach nie da się przeprowadzić nawet treningu. Jeżeli trener przyjdzie i powie, że chce, że jest taka potrzeba i będzie to dla nas lepsze, to będziemy próbować rozmawiać. Jest otwartość.

Mieliśmy już przykład Lecha z poprzedniego sezonu, który oszczędzał zawodników na mecz Ekstraklasy kosztem rywalizacji w europejskich pucharach.
- Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Nie po to gramy z Napoli czy Leicester, żeby wystawiać rezerwy w takich meczach. I patrzę na to przez pryzmat zarówno kibiców, jak i samych zawodników. Po to pracowali, żeby zagrać właśnie w takich meczach. To jest nie do pomyślenia. Sądzę, że jak popatrzymy na naszą kadrę, to jest ona bardzo zbilansowana. Mamy dobrych zawodników i kluczem będzie właściwa rotacja, żeby czuli, że są pod grą. Owszem, na początku roszady były utrudnione, ale dziś to klucz do sukcesu w tym sezonie na poziomie ligi oraz gry w Europie.

fot. Woytek / Legionisci.comfot. Woytek / Legionisci.com

Oczywiście Legia miała mocny finisz okna transferowego, ale już wcześniej było wiadomo, że klub zagra jesienią w europejskich pucharach. Nie można było inaczej zaplanować zakupów, aby trener miał więcej czasu na poukładanie zespołu przed pierwszym meczem fazy grupowej?
- Zrobiliśmy kilka rzeczy, które przygotowały nas do pierwszych wzmocnień. Natomiast nigdy nie jest tak, szczególnie latem, że dostaje się tych zawodników, których najbardziej się chce na początku okienka. To jest niespotykane. Chyba, że mówimy o sytuacji, w której zainteresowane strony są już wcześniej dogadane. Jednak głównie jest tak, że im bliżej zamknięcia okienka, tym bardziej jest wzmożony ruch. Zrobiliśmy absolutnie maksimum w tym okienku i sądzę, że dawno nie było tak jakościowego okresu.

Szczególnie transfer Limira Kastratiego mógł podziałać na wyobraźnię.
- Mieliśmy przygotowany budżet na tę pozycję. Nie ukrywam, że priorytetem był inny zawodnik – Deian Sorescu. Jednak przedstawiciele z Rumunii okazali się niepoważni. W zasadzie zaakceptowaliśmy wszystkie ich warunki, ale transfer upadł. Natomiast Kastrati pojawił się w ostatnim momencie, ale często tak się dzieje na finiszu zamknięcia okienka i trzeba być na to przygotowanym. Jak byśmy podchodzili po Kastratiego miesiąc wcześniej, to byłoby to nie do zrobienia. Wówczas on nie był na sprzedaż. A nawet jeśli, to cena byłaby w granicach 3 mln euro. Potem pojawiła się okazja i udało się dogadać jego przenosiny. Nie ukrywam, że kwoty są i tak wysokie, wyższe niż to co pisze się w prasie, ale na końcu decyzja zapadła czy chcemy przekroczyć zaplanowane budżety i podjęliśmy ryzyko.

Jeszcze w zeszłym sezonie było trzech zawodników na prawym wahadle i to było siłą napędową Legii. Nie żałuje pan, że nie udało się zatrzymać ani Wszołka, ani Vesovicia o Juranoviciu nie wspominając?
- Dzisiaj mamy lepszych zawodników. Gdzie jest Paweł Wszołek? Nie załapuje się nawet do kadry Unionu na puchary.

W porządku, ale „Veso” się odbudował.
- Z tego co się orientuję, to w Karabachu wchodzi z ławki. Chyba, że coś się zmieniło. Jednak był moment, że chcieliśmy go zatrzymać. Później stało się to, co się stało i był już trudny moment do rozmów. Stało się niemożliwe, żeby został. Oczywiście Juranović był dla nas dużą wartością, ale uważam, że teraz mamy wystarczającą jakość. Szczególnie w sytuacji, w której Kastrati dołączył do nas. A przecież Mattias Johansson nie pokazał jeszcze pełni swoich umiejętności. To daje nam więcej możliwości. Wcześniej był tylko Tomas Pekhart z przodu i wszyscy wiedzieli jak gramy. Dzisiaj mamy tyle innych opcji… Możemy równie dobrze grać środkiem. To jest kwestia poukładania drużyny. Jestem o tym przekonany.

Była możliwość, żeby dostać więcej za Juranovicia?
- Muszę przyznać, że jest niska świadomość tego, co się dzieje na rynku transferowym. Wszyscy żyją ruchami za 100 milionów w lidze angielskiej, a tak naprawdę rynek transferowy siadł w ostatnich dwóch latach. Mówimy tu o spadkach rzędu kilkudziesięciu procent. I tak naprawdę to się odbija nie na transferach PSG czy Manchesteru City, tylko realnych ruchach, które dzisiaj dzieją się w piłce. Każdy prezes w Europie powiedziałby, że to, co uzyskaliśmy za „Jurę”, to była bardzo dobra cena w kontekście tego, co się dzieje. Kluby nie szukają zawodników, za których chcą płacić 3-4 miliony euro. Jest tylko kilka klubów, które robią spektakularne transfery. Także odpowiedź jest krótka – nie. Nie byliśmy w stanie uzyskać więcej. Należy pamiętać, że Juranović jest najdroższym zawodnikiem powyżej 24. roku życia, który został sprzedany z polskiej ligi. A przecież kupiliśmy go 1,5 roku wcześniej za 400 tysięcy euro. Poza tym druga rzecz jest taka, że to nie jest tak, że istnieje lista i my kogokolwiek na nią wystawiamy. To piłkarze i ich menedżerowie inicjują pewne ruchy, nie my. Owszem, my planujemy i zdajemy sobie sprawę z tego, kto może mieć oferty i chcieć nas opuścić. Wiadomo było, że „Jura” będzie chciał odejść po sezonie, jaki miał. To była kwestia konkretnych ofert. On naprawdę chciał iść do Celticu.

A były próby rozmów ze Szkotami, żeby Juranović zagrał w rewanżu ze Slavią?
- My negocjowaliśmy, żeby w ogóle zagrał w pierwszym meczu. Postawiłem warunek, że nie ma dealu, jeśli nie zagra w pierwszej potyczce. Natomiast nie było dyskusji, żeby został na drugie spotkanie ze względu na ich kwestie wewnętrzne oraz wizowe. To były ciężkie negocjacje, które bezpośrednio prowadziłem z prezesem Celticu. Zwykle nie uczestniczę w negocjacjach, tylko Radek Kucharski to robi, a moja rola ogranicza się do ewentualnej pomocy, ale tym razem główne negocjacje toczyły się między nami.

Jak dziś wygląda proces pozyskania gracza i jaką rolę w tym łańcuchu odgrywa Czesław Michniewicz?
- W procesie zakupowym bierze udział więcej osób niż trener Michniewicz. Mamy taką politykę, że to my budujemy kadrę i celów, które chcemy osiągnąć z tą kadrą. Te cele są jasne – zapewnienie największej jakości oraz odpowiedni bilans pod kątem wartości w przyszłości. To jest zaawansowany proces – począwszy od tego, kogo szukamy, profilowania każdej pozycji itd. Owszem, wcześniej ustalamy z trenerem, pytamy, jaki chce grać futbol, jaką ma wizję. Zarówno wizja szkoleniowca, jak i klubu powinny być spójne. Nie jest tak, że jesteśmy na końcu tego procesu, bo z każdym trenerem docieramy się. Aczkolwiek docelowo chcemy osiągnąć wizję naszego modelu i sposobu gry, żeby pod ten model będziemy dobierać trenerów, a nie odwrotnie. Dzisiaj cały sztab wraz z trenerem budują całość. Wiemy, jakich zawodników, o jakim profilu oczekuje szkoleniowiec i staramy się dostosować. Jednocześnie chcemy, żeby ta kadra była na dłużej niż na wygranie najbliższego meczu czy bieżących rozgrywek. To ma być kadra, która ma budować wartość z sezonu na sezon i z okienka na okienko. Gdyby spojrzeć na nasz zespół, to ma on jedną z najniższych średnich wieku w lidze. Gdyby jeszcze wyjąć Artura Boruca, który naturalnie zawyża średnią wieku, to nie wiem czy nie mamy obecnie najmłodszej kadry. Mamy łącznie 30 zawodników, z czego tylko 9, którzy mają więcej niż 25 lat. To Lech, który jest znany z gry młodzieżą, tak nie ma. Mamy zawodników, którzy najprawdopodobniej w następnych latach będą zyskiwać na jakości i wartości. To jest nasze podejście. W efekcie, to nie zawsze jest spójne z tym, co oczekuje trener. Dla trenera najważniejsze jest to, żeby gracze byli np. doświadczeni, po to, aby wygrywać. My nieco inaczej podchodzimy do tego, niemniej jednak nie ma takiej sytuacji, że ściągamy zawodnika wbrew trenerowi. W ogóle to się nie dzieje. Mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy ściągamy np. 18-latka, który zdaniem sztabu szkoleniowego potrzebuje czasu, bo nie jest gotowy do gry. Jednak gdy mówimy o zawodniku do pierwszej drużyny i trener mówi nie, to jest bez sensu.
Nawet z Maikiem Nawrockim, gdzie wszyscy myślą, że trafił do nas dzięki trenerowi. On przyszedłby na Łazienkowską niezależnie od tego, kto byłby szkoleniowcem Legii. Maik był obserwowany od dawna i cały proces transferowy toczył się niezależnie od trenera. Czesław Michniewicz dowiedział się o tym ruchu tak samo, jak dowiaduje się o reszcie zawodników.

fot. Woytek / Legionisci.comfot. Woytek / Legionisci.com

Mówi prezes o transferach do przodu, czyli to tłumaczy transfery Celhaki, Muciego czy Jasura. Druga rzecz, która wydaje się nieco niejasna, to to, że trener Michniewicz powtarza, że potrzebuje mobilnych zawodników do środka. Takich, którzy biegają od pola karnego do pola karnego. Z tego powodu zrezygnowano m.in. z Domagoja Antolicia czy Waleria Gwilii. Ściąga się za to Josue, o którym wszystko można powiedzieć, ale nie to, że jest mobilny.
- Ale widać jak Josue gra w piłkę?

Owszem. Technicznie – daje radę.
- No właśnie. Josue nie jest typową 6 czy 8, tylko gra wyżej. Nie jest mobilny, ale powoduje to, że są asysty, że padają bramki, że gramy do przodu. Wydaje mi się, że w takim meczu jak ze Śląskiem, brakowało takiego zawodnika jak Josue, który może zagrać niekonwencjonalnie. Wiadomo, że to pełni szczęścia brakuje jego mobilności, ale wówczas kosztowałby 10 razy tyle. Dlatego musimy czasami iść na kompromisy. Upatrujemy, że w tych młodych graczach jest więcej ruchu i dodatkowo mają potencjał, żeby być dobrymi zawodnikami. Jednak trzeba ich rozwinąć, nimi trzeba grać. Oni nie są gotowi jeszcze „na dziś”, ale próbujemy zrobić to, żeby mieć równowagę między doświadczeniem i jakością tu i teraz a młodymi zawodnikami, nie tylko z Polski.

A co z bilansem kadry pod kątem obcokrajowców? Mamy przedstawicieli dwunastu nacji, zarysowała się kolonia portugalska... Pana zdaniem to dobry kierunek?
- Jak spojrzymy na szeroką kadrę, to bilans Polaków oraz reszty rozkłada się po połowie. Jasne, fajnie byłoby mieć więcej Polaków, ale w Legii to nie jest takie proste by ich pozyskiwać. Musimy mieć jakość, dlatego duża część obcokrajowców w kadrze, to młodzi gracze. W ten sposób staramy się bilansować to wiekowe. Być może kiedyś pojawią się wychowankowie w pierwszym składzie, ale czy to jest realistyczne? Mam nadzieję, że tak. W szczególności wymagane jest zrozumienie przez trenera całej filozofii klubu, że to jest ważne. W Legii nie można oczekiwać, że gracz z CLJ czy z rezerw wejdzie do pierwszego składu i zrobi różnicę. To są sporadyczne sytuacje. Nawet Michał Karownik czy Sebastian Szymański wymagali przysłowiowego pociągnięcia za uszy. I to szybko się zwróciło. To musimy robić.

Skoro już rozmawiamy o transferach z klubu i do klubu, to przed nami jeszcze kwestia zawodników, którym kończą się kontrakty. Przykładem jest Tomas Pekhart. Będzie sytuacja taka, że klub będzie chciał go sprzedać zimą, żeby jeszcze cokolwiek zarobić czy...
- To w dużej mierze zależy od Tomasa. Było nim zainteresowanie w ostatnim okienku i były to propozycje, z których myśleliśmy, że będzie chciał skorzystać. Były one skrojone wręcz pod tego zawodnika. Natomiast postawiliśmy wysokie oczekiwania, bo był za ważnym piłkarzem dla nas, żeby go tak po prostu puścić. Mało tego, był klub, który je spełnił, ale ostatecznie rozbiło się o decyzję Tomasa. Jeżeli zawodnik w takim wieku jak Pekhart chce odejść i ma lukratywną ofertę na stole, to nie możemy go blokować. To często jest jego ostatnia możliwość na zarobienie dużych pieniędzy. Zobaczymy co stanie się zimą. Dla mnie Tomas może zostać do końca kontraktu i potem zobaczymy jaka będzie sytuacja z jego strony i ze strony klubu.

A Bartek Kapustka? Tu w grę wchodzi opcja 2+1?
- Tak. Bartek Kapustka ma opcję w kontrakcie. Jest dla nas ważnym zawodnikiem. Zresztą dzwoniłem do niego ostatnio i umawiałem się na spotkanie. Owszem, ten rok ma stracony, ale prawdopodobnie po prostu automatycznie przedłużymy umowę o kolejny rok. Aczkolwiek będziemy jeszcze o tym rozmawiać.

Z kolei Artur Boruc to jeden z głównych architektów awansu do Ligi Europy.
- Artur Boruc powiedział, że kończy przygodę i chyba ma taką intencję. Jeżeli usiądziemy do rozmów, to prędzej zimą lub wiosną niż dzisiaj. Artur jest zawodnikiem meczowym, co nie oznacza, że nic nie robi na treningach. On ciężko trenuje, ale względu na wiek, na obciążenia, trenerzy rozumieją, że musi trenować inaczej niż 19-latkowie. Ten wysiłek może być niższy na treningu, ale w trakcie meczów to nie ma znaczenia. Mówiąc szczerze nie jestem zaskoczony jego dobrą postawą. Spodziewałem się po nim, że tak dobrze będzie bronił.

Bronienie to jedno, ale Boruc spełnia jeszcze jedną ważną rolę. Jest mentorem dla młodszych zawodników.
- Zdecydowanie. Artur ma takie podejście i jest świadomy, że wkrótce zakończy karierę. Zresztą jak rozmawialiśmy, jego rolą jest to, by młodzi mogli przy nim potrenować, by był wzorem i mentorem. Bardzo dobrze wypełnia swoją rolę.

A co dalej z Maikiem Nawrockim?
- Traktujemy go, jako naszego zawodnika. To jest tylko kwestia zapłacenia ceny, która jest uzgodniona i nie ma większego pola do negocjacji. Wszystko jest uzgodnione.

Mateusz Wieteska jest piłkarzem, który stoi w kolejce do transferu czy to zimą czy latem?
- Każdy z piłkarzy ma jakieś propozycje albo myśli o transferze. Jednak to nie jest tak, że siedzimy i myślimy kogo by tu sprzedać. To jest rynek. To są agenci, którzy prowadzą kariery zawodników. My próbujemy się na te ruchy przygotować. Nie chcemy się zaskoczyć, tylko być gotowym, żeby ktoś był na miejsce zawodnika, który odejdzie. Mateusz Wieteska jest z nami od wielu lat i byłbym zdziwiony, gdyby nie myślał o tym, by zrobić krok dalej. Super, że zaczął grać naprawdę fajnie i jeżeli zdarzy się tak, że będzie miał fajną ofertę, to będziemy rozmawiać. Niemniej również będziemy mieli swoje wymagania, jeżeli chodzi o kwestie finansowe.

Wcześniej byli Radek Majecki, Sebastian Szymański czy Michał Karbownik. A kto dziś jest największym aktywem Legii?
- W sensie, na kim możemy najwięcej zarobić w ciągu roku? W ogóle tak na to nie patrzę. Na pewno Luquinhas wzbudza zainteresowanie, ale jest tak ważnym piłkarzem dla nas, że musiałaby być naprawdę dobra oferta dla niego i dla klubu. Zresztą nie po to przedłużaliśmy z nim kontakt. Jak dla mnie, to on może grać w Legii do końca kontraktu, bo będzie dawał jakość na boisku. Na pewno Ernest Muci i Jurgen Celhaka, to dla tej dwójki Legia jest przystankiem do dalszej kariery. To samo czeka Mahira Emreliego, który z czasem też będzie chciał pójść dalej. Dzisiaj większość naszych graczy wzbudza zainteresowanie, ale nie patrzymy na to, że w następnym okienku chcemy kogoś sprzedać.

Szczególnie, że najbliższe tygodnie mogą zmienić optykę. Mamy tu na myśli występy w Lidze Europy.
- To co jest fajne, to, że my przez ostanie lata, mimo braku występów w europejskich pucharach, stajemy się coraz bardziej atrakcyjnym klubem. Klubem, do którego chcą przychodzić piłkarze z naszej półki cenowej. Ta sytuacja już się ugruntowała. Wtedy nie ma większego problemu.

- Pokręciły się trochę losy Jasura Yaxshiboyeva.
- Tak, Jasur poszedł na wypożyczenie, bo ewidentnie nie zagrały kwestie adaptacyjne. To jest piłkarz na Ligę Mistrzów, bo jakość piłkarską ma bardzo dużą. Natomiast to nie jest tylko kwestia jakości piłkarskiej, ale także mentalności. Gdybyście widzieli, co Pasquato robił na treningach to naprawdę... Myślę, że wypożyczenie do Sheriffa dobrze zrobi Jasurowi, a później zobaczymy co dalej czy będzie do nas wracał. Niemniej jednak to nie będzie piłkarz, na którym stracimy pieniądze.

To trochę przypadek Jose Kante, którego regularnie imały się kontuzje.
- To są rzeczy psychosomatyczne. Czasami jest tak, że zawodnika coś boli, ale… tylko on wie, co tak naprawdę i jak bardzo doskwiera. Szczególnie, że na rezonansach, zbyt dużo nie wychodzi. Czasami piłkarze uciekają w kontuzje, każdy ma słabsze momenty.

Wracając jeszcze do trenerów – wynikowców, to praktycznie trudne jest do spełnienia realizowanie filozofii klubu, patrząc na przeszłość i staż pracy szkoleniowców.
- Nie mówię tego krytycznie, tylko stwierdzam fakty. Każdy trener, nie tylko w Legii, ale w każdym klubie ekstraklasy, jest skoncentrowany na wyniku sportowym, bo z tego jest rozliczany. Wszystkie inne aspekty są poboczne. Dlatego w niektórych klubach powinna nastąpić realna ocena aspiracji sportowych wobec rozwoju zawodników i próba zbilansowania tych dwóch dziedzin. Nakładanie trenerowi wymogów, że ma grać w pucharach i jednocześnie wprowadzać młodych zawodników, jest mało realne. Takie są realia. Naszym celem jest to, żeby młodzi gracze byli gotowi do wejścia. Dlatego tyle czasu i wysiłku pochłania nas budowa akademii oraz drugiej drużyny.

Minął rok od otwarcia Legia Trening Center. Kilkanaście miesięcy to już okres, który daje pewną perspektywę i pozwala na pierwsze przemyślenia.
- Nie ulega wątpliwości, że to jest coś, co zmieniło klub. Nasze funkcjonowanie dzisiaj i rok temu to są dwie różne rzeczy. To już jest oczywiste jak działa pierwsza drużyna. Wszyscy się przyzwyczaili i to jest już norma. Natomiast jeśli chodzi o dział sportowy, akademię, to wymusiło kompletnie inne myślenie i funkcjonowanie. Tutaj nie da się od razu powiedzieć, że coś ewidentnie już działa albo nie. My jednak widzimy jak to się rozwija i to na pewno będzie z dużą korzyścią dla klubu. Wyniki tego zobaczymy w ciągu najbliższych paru lat.

Kibice wrócili na stadiony. Można odnieść wrażenie, że po zawirowaniach pandemicznych sytuacja wróciła do normy. Jak wygląda krajobraz finansowy po tej bitwie z COVID-19?
- Pandemia i jej skutek był inny niż dotychczas w trakcie innych kryzysów. Zazwyczaj to najmniejsi cierpią najbardziej, a tu jest odwrotnie. Najbardziej cierpią najwięksi, którzy polegają na dniu meczowym. Mam tu na myśli Legię, Lecha, Wisłę Kraków, bo przychody z dnia meczowego to 30% przychodów. Nie było łatwo. Poradziliśmy sobie i ten awans do Ligi Europy pomógł mocno ustabilizować sytuację. Nie mogę powiedzieć, że jest różowo i mamy dużo kasy do wydania, ale nie muszę myśleć o tym, jak połączyć koniec z końcem. Możemy normalnie realizować nasz plan i mamy pewność, że budżet zepnie się na zero po awansie do Ligi Europy.

Byłaby duża różnica w obszarze finansowym, gdyby Legia ostatecznie zagrała w Europa Conference League?
- Nie byłaby aż taka wielka. Główną różnicę stanowi market pool. Poza tym nas system bonusowy jest tak skonstruowany, że płacimy piłkarzom dużo więcej za grę w Lidze Europy. Na pewno pieniądze z Ligi Europy to jest dodatek, ale nie taki, że jesteśmy w zupełnie innym świecie. Wcześniej brak gry w pucharach powodował dla nas pewne turbulencje. Generalnie cały czas ze względu na straty z poprzednich lat nie mamy wielkiej górki, którą możemy reinwestować. Rozwijamy się organicznie. Dziś jest stabilnie, choć musieliśmy wziąć sporo długu, by pokryć straty i musimy ten dług realizować, ale wszystko jest pod kontrolą.

fot. Woytek / Legionisci.comfot. Woytek / Legionisci.com

To skoro już tyle mówimy o przyszłości Legii, zawodników... czy trener Czesław Michniewicz jest właściwą osobą w dłuższym horyzoncie czasowym czy może to idealny wynikowiec?
- Trudno mi odpowiedzieć na pytanie. Dziś w piłce jest tak, że zmiany trenerów są nieuniknione w klubach, które aspirują do najwyższych celów. Brak wyniku wywiera presję. To, co próbujemy robić, to budować filozofię i strukturę klubu, kadry, żeby trenera dopasowywać do tego. To jest bardzo trudne. Każdy trener ma silne strony i słabe strony. Znalezienie trenera idealnego...

... to marzenie ściętej głowy. To daje jednak do myślenia, bo trener Michniewicz wydaje się dobry na dziś, ale słuchając o przyszłości i mając na względzie tarcia, to...
- Nie uważam, że tarcie jest koniecznie złe. Ono może być twórcze. Może polepszać trenera Michniewiczca, sztab i klub. Na końcu wyniki determinują bardzo dużo. Trudno powiedzieć, co będzie za rok - nie wiem. Dziś działamy walczymy i próbujemy odbić się po trzech porażkach w lidze.

Były utarczki słowne z trenerem. Jak to z perspektywy czasu teraz wygląda?
- To, że podyskutujemy sobie z trenerem czy to w mediach, czy to wewnętrznie... jestem przekonany, że na końcu jest to twórcze. Nie musimy się we wszystkim zgadzać i cały czas prawić sobie komplementów. Wiadomo, żeby lepiej by te rozmowy odbywały się w klubie, a nie gdzieś na zewnątrz, bo to kreuje dodatkowo niepotrzebne napięcia. Jednak ogólnie rzecz biorąc, mamy te same cele i każdy wie, jakie one są.

Czyli jako klub czekacie z nową umową?
- Zaczniemy rozmowy, bo tak się umawiałem z Mariuszem Piekarskim. Mamy w planie, by zacząć je w najbliższym czasie. Nie wiem jakie oczekiwania ma trener, ale na pewno zaczniemy rozmowy w najbliższych tygodniach. Trener osiągnął sukces. Awansowaliśmy do Ligi Europy, więc założenia zostały wykonane. Będziemy siadać do rozmów, a czy się dogadamy to zobaczymy. Nie wiem.

Rozmawiał Paweł Krawczyński

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.