Kibice Legii w Zabrzu - fot. Woytek / Legionisci.com

Relacja z trybun: Czy może być jeszcze gorzej?

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

Legia Warszawa, a raczej próbujący reprezentować jej barwy piłkarze, ostatnimi czasy nas nie rozpieszcza. Z pewnością pokaźna liczba porażek z rzędu, które „Wojskowi” zdążyli zanotować na swoim koncie w ciągu ostatnich kilku tygodni, mogłaby skutecznie zniechęcić wiele osób do wspierania stołecznego klubu, jednak nie nas. Z Legią jest się bowiem na dobre i na złe, zarówno w chwilach radości, jak i w momentach trudnych – takich, jakich niestety obecnie doświadczamy.

O tym, że sytuacja, w której się aktualnie znajdujemy, do optymistycznych nie należy, świadczą suche fakty. Przed meczem z zabrzanami legioniści mogli „pochwalić się” bilansem sześciu ligowych przegranych z rzędu. Do wyrównania klubowego rekordu z 1936 roku, po którym Legia jedyny raz w swojej ponadstuletniej historii spadła z ligi, brakowało jednej porażki.

Na wyjazd do górniczego miasta próbowaliśmy zmotywować jak największą liczbę kibiców. Już podczas meczu ze Stalą Mielec przy Łazienkowskiej na trybunie wschodniej wywieszony został transparent zachęcający do podróży na Górny Śląsk: „Chociaż w Zabrzu śmierdzi i bieda, za Legią na wyjazd jechać trzeba. 21.11.”, który zresztą stał się podstawą riposty „Żaboli” podczas niedzielnego meczu. Ci bowiem wywiesili w swoim sektorze antypanoramę Warszawy z przekreśloną eLką, którą dopełnili napisem: „Miasto jak z bajki, a śmierdzi gównem wam z Czajki”.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Finalnie na wycieczkę na południe Polski zdecydowało się nieco ponad 1200 fanów. Na miejsce przeważająca część z nas dotarła pociągiem specjalnym, mniejsza zaś – furami. Wspierała nas oczywiście – jak ma to miejsce podczas meczów rozgrywanych na Górnym Śląsku – delegacja zaprzyjaźnionego Zagłębia Sosnowiec w liczbie 150 osób. Z zabrzańskiego dworca „zaproponowano” nam kilkudziesięciominutowy spacer na plac przed sektorem gości. Niestety, na miejscu część funkcjonariuszy musiała oczywiście zaznaczyć, kto dzierży władzę i rozpyliła w naszym kierunku duszący, a jednocześnie farbujący odzież gaz. Część kibiców została mocno poszkodowana i potrzebowała wsparcia medycznego.

Wejście na obiekt Górnika odbywało się dość sprawnie, tak że do początkowego gwizdka praktycznie cała nasza grupa znalazła się na trybunach. Kilkunastu osobom nie udało się jednak niestety przekroczyć bram stadionu. Każdy z kibiców otrzymał gadżet – czarną czapkę z herbami Legii i Zagłębia, naprężonymi muskułami i napisem „mocna zgoda”.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Naszym dopingiem tego wieczora dyrygował „Staruch”. Jeszcze przed początkiem meczu podjęliśmy decyzję, że śpiewy będziemy prowadzić z górnej części sektora gości. „Pozdrowiliśmy” (zresztą nie tylko ten jeden jedyny raz) gwiazdę „Żaboli”, Lukasa Podolskiego, który choć urodził się w Polsce, zdecydował się na reprezentowanie barw narodowych naszych zachodnich sąsiadów. „C... Podolski – zdrajca Polski!” – krzyczeliśmy doniośle, tak aby cały Śląsk usłyszał, co myślimy o ich idolu. Górnicy zareagowali natychmiast porcją przenikliwych gwizdów. My z kolei dołożyliśmy do pieca, ubliżając każdemu futboliście Górnika w trakcie prezentacji, a także intonując okolicznościowe przyśpiewki: „Śląska k...., aejaejao”, „Górnik, GieKSa, dwa ped..., hej, hej!” czy „Zbudujemy szubienicę na GKS Katowice”. Zabrzanie „odwdzięczyli” się nam solidną porcją bluzgów.

Nie zapomnieliśmy zaznaczyć swojej obecności głośnym „Jesteśmy zawsze tam…”. Na wejście piłkarzy na murawę odśpiewaliśmy naturalnie hymn Legii. Okazało się jednak, że na początek pojedynku przyjdzie nam zaczekać jeszcze kilka minut, jako że „Torcidowcy” wrzucili na boisko mnóstwo serpentyn, a ich porządkowanie trochę zajęło. Warto dodać, że w trakcie meczu te elementy oprawy kilkukrotnie służyły do przeszkadzania „Wojskowym” w grze, gdy miejscowi rzucali je pod nogi mieniących się legionistami zawodników.

Co do zabrzan, to zaprezentowali oni okazałą oprawę w pierwszej części spotkania. Pośrodku sektora rozciągnęli wielką ektorówkę-koszulkę, po bokach machali setkami flag w barwach Górnika, zaś na dole sektora pojawiły się wielkie flagi „Żaboli”, ich zgód oraz bohaterów klubu. Aż prosiło się, by podświetlić to pirotechniką, ale gospodarze nie zdecydowali się jej użyć. Poza tym, praktycznie przez całe widowisko gorąco wspierali swój klub, przeplatając momentami doping dla Górnika „pozdrowieniami” w naszym kierunku. Wówczas odpłacaliśmy się lokalsom pięknym za nadobne - mieli szansę usłyszeć plejadę antyhitów, m.in. „Górnik Zabrze – g.... w wiadrze!” czy „J.... Górnik jak za dawnych lat!”.
Jako że na trybunach wspierali nas bracia z Zagłębia Dąbrowskiego, nie mogło zabraknąć przyśpiewki sławiącej naszą zgodę: „Legia i Zagłębie, Zagłębie i Legia...”. Oczywiście w trakcie meczu nie zapomnieliśmy o pozostałych zgodowiczach, których nazwy klubów głośno skandowaliśmy.

Gdy rywalizacja rozpoczęła się na dobre, przystąpiliśmy do ofensywy wokalnej, po cichu licząc na to, że po dwóch miesiącach piłkarskiej „padaki” legionistom uda się wreszcie przełamać złą passę. Kto jednak sądził, że Legia odrodzi się w tym spotkaniu niczym Feniks z popiołów, z pewnością srogo się zawiódł. Jak się bowiem okazało, oglądaliśmy dokładnie ten sam obraz nędzy i rozpaczy, co w poprzednich konfrontacjach. I choć dwoiliśmy się i troiliśmy, aby dopingiem tchnąć życie w naszych grajków, to ani długo i donośnie wykonywany hit z Wiednia, ani „Jesteśmy zawsze tam...” w wersji z Lokeren z przerobioną końcówką na „śląska k....”, ani tym bardziej „Legia, Legia, Legia, Legia gooool” nie pomagały „Wojskowym”. Zabrzanie wydawali się w pełni kontrolować przebieg pojedynku i w zasadzie robili z naszymi zawodnikami co tylko chcieli, raz po raz stwarzając zagrożenie przed bramką strzeżoną przez młodego Misztę.

Dopóki jednak gol dla rywali nie padł, dopóty można było łudzić się, że z tego meczu uda się coś wykrzesać. Nie ustawaliśmy zatem w wierze, motywując zarówno siebie samych, jak i futbolistów do wzmożonego wysiłku. „Legiaaaaa! Legia Warszawa!” oraz „Za kibicowski trud”. Gdy gniazdowy zarzucił nasze sztandarowe „Ceeeee...”, spodziewaliśmy się, że fani Górnika zechcą nam w wiadomy sposób odrzec. Byliśmy jednak na to przygotowani, ripostując ich odpowiedź głośnym „twoja stara”.

Jak na ironię, chwilę po tym, jak zaczęliśmy śpiewać „My kibice z Łazienkowskiej”, górnicy strzelili pierwszą bramkę. Przyzwyczajeni (?) do niekorzystnego obrotu spraw na boisku, trwaliśmy jednak w dopingu dla Legii. Tym razem skupiliśmy się na wykonywaniu „Ole, ole, ole, ola”. Minęła raptem chwila, a zabrzanie... podwyższyli prowadzenie na 2-0. Gola zdobył znienawidzony przez nas Podolski, „Żabole” zaś wpadły w istną ekstazę. Spodziewając się powtórki z meczów z Piastem czy Stalą Mielec, skoncentrowaliśmy się na sobie, bardzo dobrze intonując adekwatną do sytuacji przyśpiewkę „Legia to my!” (wraz z siadaniem i wstawaniem) i dając wszystkim do zrozumienia, że to my – kibice stanowimy Legię, nie zaś piłkarze czy prezes Mioduski, który niewątpliwie ma w tym momencie bardzo twardy orzech do zgryzienia.

fot. Woytek / Legionisci.com
fot. Woytek / Legionisci.com

Drugą połowę meczu rozpoczęliśmy klasycznie od „Mistrzem Polski jest Legia”. Mimo że na boisku po pierwszych 45 minutach nie działo się kolorowo, nie załamywaliśmy rąk – w końcu bycie kibicem najlepszego klubu w Polsce do czegoś zobowiązuje. Tę samą wiarę próbowaliśmy zaszczepić naszym zawodnikom, wstrzykując im niejako porcję wokalnego „Nie poddawaj się!” w serca i umysły. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to trener Gołębiewski po męsku opier..... grajków w szatni, czy też to nasze śpiewy ich uskrzydliły, ale futboliści zaczęli grać niemalże jak z nut, tak że najpierw Wieteska zdobył kontaktową bramkę, a dosłownie kilkadziesiąt sekund później trafieniem popisał się Muçi. W ciągu niespełna dwóch minut z 0-2 zrobiło się 2-2. A to nie koniec! Chwilę później wydawało się, że „Wojskowym” udało się objąć prowadzenie. Niestety, w wyniku długiej analizy VAR okazało się, że Luquinhas był na spalonym. Radość, a może raczej zdziwienie, że z poziomu beznadziei wróciliśmy do gry, motywowała nas do jeszcze większego wysiłku. Nie zmienialiśmy jednak płyty, wierząc, że to właśnie dzięki niezmordowanemu i pełnemu optymizmu utworowi „Nie poddawaj się” spowodujemy, że po raz pierwszy od wielu tygodni będziemy mogli cieszyć się ligowym zwycięstwem legionistów. Nasza wytrwałość w wykonywaniu tej przyśpiewki trwała dobre pół godziny. To była prawdziwa miazga!

W końcu jednak przyszedł czas na zmianę w naszym repertuarze. Po raz kolejny zaznaczyliśmy swoją obecność na wrogim terenie, a poza tym odśpiewaliśmy kilka innych utworów, m.in. „Chociaż ciężki jest czas”, „Do boju, Legio, marsz!”, „Nasza Legio, będziemy zawsze z Tobą” czy adekwatną do przeciwników „Czarną eLkę”. Nie omieszkaliśmy też dać im prztyczka w nos względem drużyny, z którą trzymają sztamę. „Czarna dupa, żółte cyce – to GKS Katowice” – zaintonowaliśmy ironicznie w ich kierunku.

Wracając do wydarzeń stricte boiskowych, to niestety z upływem kolejnych minut gra obu zespołów zaczęła się coraz bardziej wyrównywać, a zabrzanie znacznie częściej dochodzili do głosu. Gdy na kilka minut przed upływem regulaminowego czasu gry murawę opuszczał nasz „niemiecki ulubieniec”, daliśmy temu wyraz, gwiżdżąc przenikliwie. Wróciliśmy też natenczas do śpiewania „sprawdzonego” „Nie poddawaj się”.

Padła trzecia bramka dla zabrzan. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Przez pewien czas nawet sami myśleliśmy, że Legia przegrywa 2-3. Dzięki VAR okazało się jednak, że gracz „Żaboli” znajdował się na pozycji spalonej. Co się odwlecze, to – niestety w tym przypadku – nie uciecze. W doliczonym czasie gry piłkarze z Zabrza przeprowadzili niemalże identyczną akcję, co kilka chwil wcześniej przy nieuznanym golu, ale tym razem nie dali się już złapać na spalonym. W końcu sędzia Sylwestrzak użył gwizdka po raz ostatni i legioniści ponownie musieli zejść z pola gry na tarczy.

fot. Woytek /Legionisci.com
fot. Woytek /Legionisci.com

Nam nie pozostało nic innego, jak odśpiewać kolejny raz, że Legia to my i udzielić kolejnej reprymendy zawodnikom, którzy chyba permanentnie zapominają, że noszą trykoty z eLką – ze świętym znakiem – na piersi. „Co wy robicie?! Wy naszą Legię hańbicie!” – krzyczeliśmy w stronę grajków, których dodatkowo pożegnaliśmy gwizdami i okrzykiem „Pajace!”.

By opuścić sektor gości, musieliśmy odczekać około trzech kwadransów. Potem zdecydowaną większość z nas czekał jeszcze „spacer” na dworzec kolejowy, skąd w minorowych nastrojach udaliśmy się w drogę powrotną do Warszawy. W stolicy zameldowaliśmy się przed pierwszą w nocy.

Niedzielna wygrana Górnika 3-2 z naszymi zawodnikami spowodowała wyrównanie niechlubnego, klubowego rekordu sprzed 85 lat. Czy grajkom uda się pobić ten rekord i stać się najgorszą Legią w historii? Czas pokaże. A na razie w ligowej tabeli zajmujemy przedostatnie miejsce z dorobkiem 9 punktów (identycznie z Górnikiem Łęczna). Kto by tam się jednak martwił? Mamy przecież jeszcze do rozegrania dwa zaległe spotkania, prawda?
Przed nami dwa ważne mecze – najpierw w czwartek Legii przyjdzie zagrać spotkanie w ramach Ligi Europy w angielskim Leicester, a w niedzielę przy Łazienkowskiej podejmiemy białostocką Jagiellonię. Na „Jagę” wszyscy mobilizujemy się maksymalnie!

PS. W naszym sektorze wywiesiliśmy transparent ku pamięci zmarłego tragicznie w Tatrach kibica Legii oraz zawodnika MMA Mateusza Łazowskiego: „Mati, Bracie, do zobaczenia...”.

PPS. W sektorze gości wywiesiliśmy następujące flagi: „Zagłębie Sosnowiec”, „Legia – Zagłębie” z herbami obu klubów pośrodku, „Ultras Legia”, „Warriors”, „Squadron” oraz „eLkę” oplecioną wieńcem laurowym.

Frekwencja: 23 103
Goście: 1190 (w tym 150 z Sosnowca) + 14 przed bramą
Flagi gości: 6

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.