Michał Pazdan - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA

Nasz wywiad

Pazdan: Są momenty, że wpier...sz się w dół

Maciej Frydrych, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

- Nie zapomnę jak graliśmy przeciwko Dundalk. Patrzę na Vadisa i myślę "k..., kogo oni sprowadzili. Ja pierdzielę, co za gość". On grał na szóstce, a nic nie biegał, tylko do przodu. Tak było na początku - mówi Michał Pazdan w rozmowie z naszym portalem. Stoper opowiedział nam między innymi o niedzielnym starciu Legii z Jagiellonią czy problemach łączenia Ekstraklasy z europejskimi pucharami. "Pazdi" powspominał również swój czas spędzony w Legii.

Po 2,5 roku wróciłeś do Polski. Jak się z tym czujesz?
- Czuję się dobrze. Miałem plany, aby zostać przynajmniej sezon dłużej w Turcji. Dobrze się czułem w Ankarze, nie miałem w głowie, aby wracać. Sytuacja była dynamiczna, zmieniły się limity obcokrajowców, więc byłbym do sierpnia bez klubu. Miałem kilka ofert, głównie z Polski, ale Jagiellonia cisnęła mnie czasowo. Stwierdziłem, że jak już mam wyjechać z Turcji, to wrócę do Białegostoku. Wewnętrznie jest okej.

Legia była Tobą zainteresowana?
- Nie było tematu Legii, a gdybym otrzymał ofertę, to na pewno bym ją rozważał. W Warszawie grałem prawie cztery lata i sportowo to był mój najlepszy czas w przygodzie z piłka. Czas w zespole "Wojskowych" wspominam świetnie. Jeśli chodzi o zainteresowanie, to miałem kilka ofert z Polski oraz parę zagranicznych, ale bez konkretów. Zdecydowałem się na to, co miałem, gdyż mogłem czekać miesiąc lub dwa. Z perspektywy czasu uważam, że podjąłem słuszną decyzję. Mam wielu znajomych, którzy są bez klubu. Wiek piłkarski się wydłuża, przez co jest spora liczba piłkarzy, którzy są na niezłym poziomie, a można ich ściągnąć za darmo. Czasami lepiej od razu podjąć decyzję niż zwlekać. W Polsce grałem w Jagiellonii, Górniku oraz Legii, więc uważam, że fajnie trafiałem z klubami.

Jak oceniasz pobyt w Turcji? Przyjemne miejsce do życia?
- Po pierwsze ja byłem w stolicy, czyli Ankarze, gdzie mieszka 6 milionów ludzi. Przyjechałem z Warszawy, więc tam czułem się świetnie. Turcja jest specyficzna, więc w dużej mierze twoja gra oraz samopoczucie zależą od tego w jakim klubie występujesz, a przede wszystkim od miasta, w którym mieszkasz. W Ankarze miałem dostęp do wszystkiego, jest to bardzo nowoczesne miasto. Miałem bezproblemowy dostęp do opieki medycznej czy lotów, co pomaga przy kontaktach z rodziną. Michał Nalepa grał w mieście Giersun i on ma zupełnie inne doświadczenia, gdyż mieszkał w małym miasteczku na północy, gdzie kompletnie nic się nie działo. W Turcji jest więcej luzu niż w Polsce. Ludzie prowadzą inny styl życia, bardziej południowy, są przede wszystkim bardziej pozytywni, co jest związane ze słońcem. Ten luz widać potem na boisku. Tamtejsza liga jest bardziej techniczna i ofensywna. W Turcji ceni się piłkarzy, którzy lubią wchodzić w pojedynki oraz dryblować, dzięki temu czułem się dobrze w ich ekstraklasie.

Coś negatywnego Cię zaskoczyło?
- Na pewno organizacja klubu, gdyż nie stała na poziomie Legii (śmiech). Jak w większości tamtejszych klubów, są problemy z otrzymywaniem pensji na czas, ale prędzej czy później ją otrzymasz. Natomiast poziom ligi jest bardzo fajny, było dużo pojedynków czy gry jeden na jeden. Czułem, że w każdym meczu coś się działo.

Piłem właśnie do tej niewypłacalności. Gdy w Ankaragucu grał Thibault Moulin, mówiło się, że długo musiał dopraszać się o pieniądze. Miałeś aż takie problemy?
- Ankaragucu nie zawsze było wypłacalne. Kiedy kończy ci się kontrakt, to starają się nie płacić na czas, mają takie swoje triki. W momencie, gdy regularnie pojawiasz się na boisku i masz umowę na przynajmniej pół roku, to co trzy, cztery miesiące wypłacają pensję. Najgorzej jest, gdy kończy ci się kontrakt, wtedy trzeba uważać. Prawda jest taka, że i tak otrzymasz te pieniądze, ale niektórzy zawodnicy nie trzymają ciśnienia. Są tez dobre strony, jak premie za wygrany mecz, które są wypłacane 2 dni po spotkaniu. Za same premie można żyć na bardzo dobrym poziomie. Dlatego jak ktoś pomimo tych problemów organizacyjnych nastawia się, aby fajnie pograć i pożyć na dobrym poziomie, a przy okazji otrzymać co najmniej dwukrotnie większe pieniądze niż w Ekstraklasie, to warto.

Po tym jak wróciłeś do Jagiellonii, od razu wskoczyłeś do pierwszego składu. Jak mógłbyś porównać polską ekstraklasę i turecką?
- W Polsce gra się dużo łatwiej, poziom ligi jest dużo niższy. My ekscytujemy się, że ktoś wygrał pojedynek jeden na jeden, a liga turecka w dużej mierze oparta jest na indywidualnościach, dobrych zawodnikach, skrzydłowych czy napastnikach. Każdy klub ma przynajmniej jedną kumatą "10", co jest sporą trudnością dla stoperów. Obrońca musi być non stop czujny. W Polsce zespoły są lepiej poukładane taktycznie, przez co stoperowi jest łatwiej, a w Turcji trzeba się ścigać, wygrywać pojedynki i rzadko kiedy ktoś ci pomaga. Często musisz liczyć głównie na siebie, jak się w pięciu meczach nie sprawdzisz, to biorą następnego na twoje miejsce. Tam jest mniej stałych fragmentów gry, takiej szarpaniny i drugich piłek, a bardziej jest oparta na ataku pozycyjnym i szybkich skrzydłowych, a nie fizyczności. Liga turecka to odwrotność polskiej ekstraklasy.



Przejdźmy do tematów legijnych. W niedzielę wrócisz na Łazienkowską, ale w koszulce Jagiellonii. Cieszysz się?
- Będę czuł się dziwnie i nieswojo. W Legii spędziłem super czas, a nagle będę z tej drugiej strony. Na pewno się cieszę, gdyż był to dla mnie bardzo dobry czas. Legia dała mi możliwość pokazania się w Europie. Pomimo różnych problemów zdobyliśmy trzy razy mistrzostwo Polski, dwukrotnie krajowy puchar, graliśmy w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Oczywiście, ostatnie pół rundy za Sa Pinto było nieudane, więc były wzloty i upadki. Uważam, że był do dobry czas nie tylko mój, ale ogólnie całej Legii jako klubu. Przede wszystkim w tamtym okresie sporo się działo.

Miałeś ból do Legii po odejściu, że nie pozwoliła Ci wcześniej na transfer?
- Nie miałem pretensji do Legii. Najbliżej mojego odejścia było po Euro w 2016 podczas ostatniego dnia okienka transferowego. Wtedy ja mogłem zarobić, ale również i Legia. Byłem blisko przejścia do Beşiktaşu, a po ostatnich spędzonych latach w Turcji wiem, że to wielka firma. W sezonie, w którym otrzymałem ofertę, Beşiktaş grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. To był dla nich świetny okres. Z perspektywy czasu uważam, że to byłaby dobra opcja, aby zarobić i pograć na dobrym poziomie. Później dochodziła kwestia mojego wieku, a Legia chciała za mnie duże pieniądze. Koniec końców odszedłem za darmo. Ostatecznie przyjemnie dogadałem się klubem. Ja nie byłem zadowolony z mojego miejsca w Legii, mało grałem, a trener Sa Pinto nie stawiał na mnie. Jednym z powodów była czerwona kartka, którą otrzymałem w meczu z Cracovią (przyp. red. Michał Pazdan wyleciał z boiska w 12. minucie). Nie ukrywam, że to była moja wina. Trafiłem na zły moment, więc te cztery miesiące od września do grudnia były ciężkie. Kończył mi się kontrakt, miałem kontuzję, grałem słabo, mentalnie nie czułem się dobrze i chciałem spróbować czegoś nowego, więc zmiana otoczenia była mi potrzebna. Grałem jedenaście i pół roku w polskiej Ekstraklasie i wewnętrznie potrzebowałem zmiany. Po transferze do Turcji dostałem pozytywnego kopa i nowej energii.

Wywołałeś temat Ricardo Sa Pinto. W Legii przeżyłeś wielu szkoleniowców: Henninga Berga, Stanisława Czerczesowa, Besnika Hasiego, Jacka Magierę, Romeo Jozaka, Deana Klafuricia oraz wspominanego Portugalczyka. Którego z nich byś wyróżnił, a którego wspominasz najgorzej?
- Nie chcę się wypowiadać, który był dobrym trenerem, a który był złym. Nie jestem taki, że będę ich oceniać póki gram w piłkę. Z perspektywy czasu odpowiadała mi wizja i styl kierowania drużyny przez Norwega, pomimo że za jego kadencji byłem w klubie trzy lub cztery miesiące. Ja jako trener wzorowałbym się na Bergu. Nie chcę mówić, że inni byli źli. Berg miał fajne nastawienie i odpowiadał mi jego styl mentalny, a jestem osobą, która nie potrzebuje dodatkowej motywacji. To już była końcówka norweskiego trenera w Legii, każdy mówił, że to już koniec, a dalej mi się podobało.

Wracając do niedzielnego spotkania. Czy ten pojedynek będzie miał dla Ciebie wyższą rangę?
- Na pewno, bo nie da się ukryć, że grałem w Legii. To będzie mój pierwszy mecz przeciwko "Wojskowym" po powrocie z Turcji, więc z pewnością nie muszę dodatkowo się motywować. Taka jest piłka, że choć byś nie chciał czuć dodatkowych emocji, to nie będzie to dla mnie zwykły mecz. To będzie spotkanie na podwyższonym tętnie. Jestem doświadczonym zawodnikiem, więc minie kilka minut spotkania i te wszystkie myśli odejdą na boczny plan.

Przed meczem ze Stalą Mielec rozmawiałem z Mateuszem Żyrą, który potem wpakował bramkę przy Łazienkowskiej. Gdybyś Ty strzelił gola, to okazywałbyś ogromną radość?
- Nie, chyba mnie znacie. Nie uchodzę za zawodnika, który emocjonalnie i impulsywnie reaguje, co było mi niekiedy wypominane. Niektórzy mówili, że się nie cieszę, nie śpiewam, ale tak mam. Niczego pod publiczkę nie robię. Nie jestem chłopakiem, który będzie całował herb. Nigdy tego nie robiłem i nie zrobię, obojętnie czy byłaby to Legia, Hutnik, Górnik czy Jagiellonia. Spokojnie podchodzę do takich spraw. Co by się nie działo, to Legii należy się szacunek.

Czujecie się faworytem w tym spotkaniu?
- Ciężko powiedzieć. Nie chcę się wypowiadać na temat tego, co dzieje się w Legii. Wszyscy wiemy i widzimy, że w zespole "Wojskowych" nie wszystko wygląda tak, jak powinno. W piłce wszystko się może zdarzyć i obrócić o 180 stopni. Czasami potrzeba jednej iskry, która spowoduje, że nagle zacznie się iść w dobrym kierunku. Trudno jest przewidzieć, co się stanie. Legia grała z Leicester, więc też mają za sobą dodatkowy mecz i podróż. Sam pamiętam, jak było za moich czasów w Warszawie. Legia zawsze wchodzi w kryzys, po czym z niego wychodzi (śmiech). Ten sam problem powtarza się co roku. Często zastanawiałem się, co bym zrobił na miejscu trenera w Legii, żeby wyglądało to inaczej i nie mam jednej wizji. Chyba ze Berga był taki jeden sezon, że legioniści ominęli kryzys, wygrywali wszystko co popadnie, pomimo że norweski szkoleniowiec był w stanie zmienić całą jedenastkę.



Czasami wystarczy wygrać ten jeden mecz?
- Musi żreć, wtedy wszystko wychodzi, jest fajna atmosfera, a każdy klepie cię po plecach. Brakuje mi, aby Legia dowiozła to jedno zwycięstwo albo takiego momentu, aby jej "odbiło". Ciężko to wytłumaczyć, ale w piłce może ci zupełnie nie iść, a nagle zdarzy się ten moment przełomowy. Na przykład jakiś karny w końcówce spotkania czy wybita piłka z linii bramkowej. Chodzi o to, aby piłkarze uwierzyli na nowo, że potrafią wygrywać. Teraz wokół Legii dzieje się wiele rzeczy, a chłopaki muszą to olać i skoncentrować na samej grze. Każdy teraz gada o grupie imprezowej czy innych rzeczach. Przecież ta drużyna ograła Spartaka czy Leicester, no k..., oni nie zapomnieli jak grać w piłkę. Są momenty, że wpier...sz się w dół, przecież sam tak miałem. Wiedziałem, że umiem grać w piłkę, nie zapomniałem tego. Pamiętam, że za Jacka Magiery był moment, że nam nic nie szło i nagle wygraliśmy 3-0 z Lechią Gdańsk. Akurat nie zagrałem w tym meczu, gdyż dzień przed złapała mnie jakaś gorączka, więc wróciłem do domu. To był mecz miazga. Było 3-0, a mogliśmy wygrać 10-0. Wtedy zaczął dobrze grać Vadis Odjidja-Ofoe i Thibault Moulin. To był początek świetnego okresu, gdzie nie jechaliśmy, to laliśmy każdego zdobywając cztery czy pięć bramek. To był sezon 2016/17, w którym graliśmy w Lidze Mistrzów. Uważam, że to była najlepsza Legia, przynajmniej w której grałem ja.

Mieliście wtedy genialną pakę piłkarzy, ale oni też potrzebowali czasu. Przecież najpierw ludzie nieźle jechali po Vadisie.
- Nie zapomnę jak graliśmy przeciwko Dundalk. Patrzę na Vadisa i myślę "k..., kogo oni sprowadzili. Ja pierdzielę, co za gość". On grał na szóstce, a nic nie biegał, tylko do przodu. Tak było na początku. To były transfery za Besnika Hasiego, które ostatecznie okazały się strzałem w dziesiątkę - Thibault czy Vadis, no Langil "nie pyknął" (śmiech). Reszta z tego co pamiętam była na plus, więc wtedy się dużo działo.

fot. Mishka / Legionisci.com

Wy też mieliście problem z łączeniem gry w lidze z pucharami. Jakiś czas temu Arkadiusz Malarz na łamach weszło.fm mówił, że byliście w stanie zremisować z Realem Madryt, a jechaliście do Łęcznej i nagle coś nie grało.
- Z perspektywy czasu, uważam, że nie byliśmy z początku nastawieni na taką dużą intensywność. Gdybyśmy częściej w polskiej lidze grali co trzy, cztery dni, to uważam, że byłoby lepiej. W tym sezonie ani razu w Ekstraklasie nie graliśmy w środku tygodnia, a ty musisz przygotować organizm na wysoką intensywność. Grałeś jeden mecz, potem podróż i tak w kółko. Na zachodzie to jest normalne dla klubów, które często grają w Europie, gdyż mają przykładowo 30 zawodników do gry, wtedy każdy walczy o skład. Gdy już przygotujesz organizm do takiej pracy, to gra się super, ale trudno jest się przyzwyczaić, ponieważ nigdy się z czymś takim nie spotkałeś. Grasz w czwartek, mentalnie jesteś genialnie przygotowany, chcesz za wszelką cenę zdobyć punkty. Grać w Lidze Europy czy Lidze Mistrzów chciałby każdy piłkarz. Potem w weekend jedziesz na wyjazd w Polsce. Nigdy nie zapomnę meczów w Niecieczy. Chciałeś się nastawić na to spotkanie, ale mentalnie byłeś wypruty. Fizycznie sobie dasz radę, jeżeli masz umiejętność na pewnym poziomie. Głównie był problem z nastawieniem, gdyż wiedziałeś jak dużo zdrowia kosztowała cię potyczka w tygodniu. Chciałeś wygrać, ale taka Termalica napinała się na Legię, jak my na Real Madryt. Jedziesz na wyjazd, godzina 15, pełny stadion, a ty walczysz, ale jak pierwszy nie strzelisz gola, to zaczynają się schody. Przez moje cztery lata w Legii zawsze było tak samo. W październiku miałeś stratę, ale każdy mówił, że i tak wszystkich dogonimy. Zaczynaliśmy nadrabianie, potem w połowie października zmiana trenera i graliśmy dalej. Nie wiem dlaczego tak jest. Jak sięgam pamięcią, to "Vuko" przetrwał ten okres, bo znał ligę. Teraz już wiem, że gdy grasz mecz w europejskich pucharach, to już następnego dnia powinieneś nastawiać się na ligowe spotkanie. Nie możesz wyjść z cugu, ale to nie jest łatwe, bo nie masz odpoczynku. Jak k.... tego nie zrobisz, to jest dramat. Okres listopad, październik jest ciężki, tym bardziej dla zawodników, którzy nie znają tych realiów. Jak się nastawisz na to, że będzie cię ten okres sporo kosztował, to dasz sobie radę. Dla trenerów również to trudny okres.

Nie sądzisz, że powinno się trenerom w Polsce dawać więcej czasu?
- Na pewno. Trener musi się nastawić, że będzie ciężko. Sam, gdybym był szkoleniowcem, to nie wiedziałbym dokładnie co zrobić, ale na pewno miałbym dwie wizje. Wszystko zależy od tego, jak ci się układa, co jest dla ciebie ważniejsze - liga czy puchary. Jest dużo czynników, które się składają w całość. Trzeba znać specyfikę tego klubu, bo tu nie ma opcji gry co tydzień. Będąc w drużynach, które zajmują miejsca od czwartego w górę, masz mnóstwo czasu na odpoczynek. W Legii się po prostu dużo dzieje. Szkoleniowcem "Wojskowych" powinien być ktoś, kto zna tę całą specyfikę, bo tu musisz pracować 24h na dobę, a nie każdy to potrafi.

Jakie jest Twoje najlepsze i najgorsze wspomnienie z Legią?
- Najgorsze to na pewno końcówka mojego pobytu w Warszawie, czyli okres od czerwonej kartki w meczu z Cracovią do końca roku. Wszystko przez kontuzję, którą miałem, a potem grałem mało. Był to chyba najcięższy czas w mojej karierze piłkarskiej. O dziwo najlepszym okresem nie jest mecz z Realem Madryt, a ze Sportingiem Lizbona. Wtedy w okresie od października do grudnia za trenera Jacka Magiery cieszyłem się z gry w piłkę. Ja jako stoper wiedziałem, że moi koledzy są pewni siebie. Sądziłem, że możemy wtedy rywalizować z najlepszymi na świecie. Ktoś mocny przyjeżdża, nie ma problemu, gramy, przegramy? Ch*j, walczyliśmy.

Rozmawiał Maciej Frydrych


REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.