Artur Boruc - fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Felieton

Słowo na niedzielę: Ostatni

Qbas, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W środę Artur Boruc oficjalnie zakończył piłkarską karierę. W Legii rzadko mamy okazję pożegnać idola, zwykle odejścia ważnych dla kibiców piłkarzy wyglądały słabo. Tym razem było inaczej. Lepiej. Zupełnie ładnie. I to nawet mając na uwadze zamieszanie związane z organizacją tego spotkania.

Trzeba zacząć od tego, że karierę zakończył zawodnik wyjątkowy, oczywiście znany ze swej nieszablonowości poza boiskiem, ale przede wszystkim to był znakomity bramkarz. Dość powiedzieć, że jeszcze podczas pierwszego pobytu w Legii został reprezentantem Polski, przeszedł do Celtiku, klubu który chwilę wcześniej grał w finale Pucharu UEFA i bardzo szybko wywalczył sobie tam pewne miejsce, a w ciągu kilku lat został legendą – pamiętne mecze w el. Ligi Mistrzów ze Spartakiem, a w Champions League przeciwko Milanowi, Manchesterowi United. W międzyczasie zanotował dwa znakomite turnieje w barwach reprezentacji Polski – MŚ 2006 i Euro 2008.



Miał oferty z ówcześnie czołowych klubów świata. Najbliżej transferu było chyba do Milanu. Włosi jednak dawali mu podobne pieniądze, jak Celtic więc Artur w swoim stylu powiedział wówczas, że w takim razie on to pier…. A szkoda, bo choć to nie był to już Milan z 2007 r., który sięgnął po Puchar Mistrzów, ale jeszcze nie ten schyłkowy. W Glasgow Artur się zasiedział, był zbyt wielką gwiazdą, pozwalał sobie na wiele, na za dużo. Również w kwestii wagi.

To zaczęło znajdować przełożenie na jego formę. W reprezentacji był współwinnym fatalnych eliminacji MŚ 2010 – pamiętne szmaty w Belfaście i Bratysławie. Ale wtedy zrozumiał, że musi się za siebie wziąć, zmienić otoczenie, poszukać wyzwania. Wybrał Florencję, potem znów były wyspy, w tym Southamtpon i Bornemouth. I wszędzie dawał sobie radę. Miał 40 lat, gdy zdecydował się na powrót do Legii. Wywalczył mistrzostwo, wciągnął zespół do Ligi Europy, a potem … To potem to zupełnie inna historia, a jej wydźwięk zależy tyleż od perspektywy, z której się ją opowiada, jak i słucha.

Bezdyskusyjnie Artur zasłużył na godne pożegnanie. To które miał nie było idealne, ale też nie najgorsze. Można się oczywiście zżymać, że Legia nie umiała go profesjonalnie zorganizować, desperacko wciskała Boruca na wszelkie możliwe wywiady, sama proponowała nawet dziennikarzom takie rozmowy, obniżyła horrendalne ceny biletów, a na dzień, dwa przed meczem zaczęła masowo rozdawać wejściówki m.in. zawodnikom Legia Soccer Schools i ich opiekunom. Nie wyszło, do wymarzonego przez „Borubara” kompletu zabrakło bardzo wiele i jakich pieniędzy by bramkarz nie wziął za ten występ, to wina za ten stan rzeczy leży po stronie klubu.

W ogóle sam pomysł, by zmierzyć się właśnie z Celtikiem był niezwykle trafny. Chwaliłem już działania marketingowe Legii, za to też należą się pochwały. Ale tylko połowiczne. Można było zachować się bardziej racjonalnie, z łatwością przewidzieć, że te pierwotne ceny zniechęcą kibiców, że dojdzie do niesnasek, a ratowanie sytuacji wyjdzie desperacko i będzie spóźnione.

Niemniej, bardzo dobrze, że taki mecz się odbył i te nieco ponad 10 tysięcy osób pożegnało swego idola. Obawiam się tylko, że ostatniego.

Dzięki Artur za te lata wyjątkowych emocji, za to poczucie dumy, że jesteś nasz i zawsze dajesz sobie radę. Powodzenia!

Autor: Jakub Majewski

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.