fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Legia gol! Kurde mol!

Hugollek, źródło: Legionisci.com - Wiadomość archiwalna

W minionym sezonie jedną z drużyn, na którą „Wojskowi” nie mogli znaleźć żadnego sposobu i której wyższość musieli uznać w obu rundach, był Piast Gliwice. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że nowe rozgrywki wleją w nasze serca nieco więcej optymizmu i niejako grubą kreską oddzielą beznadzieję, jakiej przyszło nam doświadczać w ostatnich miesiącach oraz że m.in. „Piastunki” mimo wszystko uda się ograć. Po kilku rozegranych kolejkach trzeba przyznać, że szału to może i nie ma, ale jakiejś wielkiej tragedii też nie.

Przed meczem z gliwiczanami odbyła się duża promocja spotkania w naszym środowisku. Informacje na temat pojedynku ze śląskim zespołem pojawiały się zarówno w kibicowskich mediach społecznościowych, jak i klasycznie – na transparentach, które rozwieszano w wielu częściach Warszawy, jak i poza miastem. Niestety, początkowo sprzedaż wejściówek nie szła najlepiej, jednak finalnie na trybunach zgromadziło się ponad 19000 fanów, co – zważywszy na sam środek sezonu urlopowego – należy uznać za sukces, choć wiadomo, że wszyscy chcielibyśmy oglądać pełny stadion podczas każdego meczu legionistów.



Przy wejściu na trybuny przeprowadzono pierwszą w tym sezonie zbiórkę na oprawy. Jako że spotkanie odbywało się kilka dni po obchodach 78. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego i dokładnie w 78. rocznicę Rzezi Woli, przy Łazienkowskiej obecna była delegacja powstańców, którą włodarze klubu specjalnie zaprosili na trybuny. Gorąco ich powitaliśmy, intonując donośne „Cześć i chwała Bohaterom!”. Tradycyjnie odśpiewaliśmy „Sen o Warszawie” Niemena i powoli szykowaliśmy się do zaprezentowania pierwszej w tych rozgrywkach oprawy na Estadio WP. Zanim to jednak nastąpiło, z naszych gardeł wydobyły się dźwięki hymnu Legii, a potem minutą ciszy w akompaniamencie dźwięków syreny uczciliśmy wszystkich, którzy brali udział w Powstaniu Warszawskim. Następnie (wraz z piłkarzami na murawie) odśpiewaliśmy cztery zwrotki „Mazurka Dąbrowskiego” i kolejny raz wykrzyknęliśmy „Cześć i chwała Bohaterom!”, oddając należny szacunek powstańcom za ich heroiczną walkę o wolność. Tu warto dodać, że w tym samym czasie na murawie młodzi legijni adepci machali narodowymi, biało-czerwonymi flagami, co stanowiło miły i adekwatny akcent tego podniosłego momentu. Z drugiej strony boiska z kolei stali młodzi harcerze.

Wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego Musiała rozpoczęliśmy odliczanie na „Żylecie”, po czym zaprezentowaliśmy imponującą choreografię. Składały się na nią: transparent „Legia gol! Kurde mol!”, który początkowo był częściowo zasłonięty, a pierwsze litery czterech słów miały sugerować hasło znane szczególnie z poprzedniego sezonu: „Legia Grać! K… Mać”, czerwone i zielone machajki na obu piętrach trybuny oraz świece dymne w tych samych kolorach, co małe flagi. Klasyka w całej okazałości! Same machajki zostały z nami zresztą chwilę dłużej. Wykorzystaliśmy je podczas wykonywania hitu z Wiednia. Podczas ruchów rękoma w kierunku murawy do części „Legiaaaa! Warszawaaaa!” dawały one naprawdę niesamowity efekt. Dodatkowo przez kilka minut nad dolną częścią trybuny rozciągnęliśmy sektorówkę na wzór „Boras”.



W pierwszej połowie pod względem kibicowskim prezentowaliśmy się z całkiem niezłej strony. „Przerobiliśmy” większość utworów z naszego legijnego śpiewnika, przy czym najlepiej wychodziło nam wykonywanie: „Do boju, Legio marsz!”, „Moja jedyna miłość”, „Dziś zgodnym rytmem”, „Legia gol, allez allez” czy „Za kibicowski trud”. Odtańczyliśmy także legijnego walczyka i współpracowaliśmy ze trybuną Deyny podczas „Legiooo!” z machaniem szalikami i przysiadaniem. Tu warto dodać, że po wielu miesiącach problemów z wytypowaniem nazwisk zawodników w pieśni „W tramwaju jest tłok”, którzy mieliby być „oddelegowani” do strzelania bramek rywalom, wreszcie udało się wybrać konkretnych piłkarzy – „[...] dwie bramki Kapustka i dwie Sokołowski i Legia ma mistrza Polski”.

Sama gra „Wojskowych” (przynajmniej w pierwszej połowie) może i nie wyglądała najgorzej, ale zdecydowanie brakowało w niej skuteczności. Ponadto co jakiś czas arbiter dolewał oliwy do ognia, podejmując niezrozumiałe i sprzeczne z naszymi interesami decyzje, co naturalnie nas rozsierdzało i rozjuszało. Sam autor otrzymywał z kolei solidne porcje gwizdów oraz z pewnością usłyszał, co sądzimy o PZPN. To jednak nie wszystko. Nerwy udzielały się bowiem samym zawodnikom, pomiędzy którymi dochodziło do przepychanek. Wówczas z trybun w kierunku murawy leciały gromy: „Zaj** mu!” i „Wyp********!”, a chwilę później „Jazda z kur****, hej Legio, jazda z kur****!”.

W przerwie konfrontacji na telebimach stadionu wspomniano zawodników różnych sekcji Legii, którzy brali udział w Powstaniu Warszawskim. Krótka lekcja historii, za którą władzom klubu należą się brawa. Oby więcej tego rodzaju inicjatyw!



Jeśli chodzi o fanów z Gliwic, to przybyli oni do Warszawy jednym autokarem w 39 osób i weszli do sektora gości z opóźnieniem, które było spowodowane zaparkowaniem pojazdu daleko od stadionu oraz spisywaniem grupy przez „smutnych panów”. Przyodziani w zdecydowanej większości w czarne koszulki kibice nie prowadzili zorganizowanego dopingu i nie wywiesili żadnej flagi, lecz przyglądali się biernie poczynaniom ich pupili na boisku. Obie strony (no, może poza momentami z pytaniem „Ile goli ma Legia?”) oszczędziły sobie wzajemnych „uprzejmości”.

Drugą połowę spotkania rozpoczęliśmy od „Mistrzem Polski jest Legia”, po czym przystąpiliśmy do wykonywania przyśpiewki „Niepokonane miasto”. Ledwo zaczęliśmy ją śpiewać, a piłkarze uszczęśliwili nas po raz pierwszy tego wieczora. Ernest Muçi dał prowadzenie „Wojskowym”, a my eksplodowaliśmy radością. Podbudowani golem przez kolejne minuty uskutecznialiśmy ten sam hit. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, gdyż legioniści podwyższyli przewagę nad Piastem, inkasując kolejną bramkę. Jej autorem okazał się Filip Mladenović, który wykorzystał świetne podanie od wracającego do dobrej dyspozycji po kilkumiesięcznej kontuzji z ubiegłego sezonu Bartosza Kapustki. Trybuny ponownie oszalały ze szczęścia. Każdy z nas miał nadzieję na swoisty grad goli, lecz, jak się później okazało, musieliśmy się zadowolić dwoma trafieniami i to mimo że zagrzewaliśmy naszych grajków donośnym „Warszawska Legio, zawsze o zwycięstwo walcz!”.

Dobry wynik zachęcił nas do jeszcze większego zaangażowania na trybunach; i faktycznie, trzeba otwarcie przyznać, że w porównaniu z pierwszymi czterdziestoma pięcioma minutami nasze śpiewy brzmiały o niebo lepiej. Przez dłuższy czas nuciliśmy „Warszawę” na dwie trybuny, „Za nasze miasto” czy „Szkołę, pracę, dziewczynę, rodzinę”. Przypomnieliśmy także wszystkim zgromadzonym, że „Żyleta” to najlepsze miejsce spośród wszystkich stadionów świata. Ponadto skandowaliśmy nazwiska naszych dwóch zawodników: Kapustki, gdy ten opuszczał boisko, oraz Tobiasza, któremu dziękowaliśmy za świetne interwencje w bramce.

W wyniku trudnych do wytrzymania upałów podjęliśmy decyzję o tym, że przez ostatnie kilkanaście minut meczu będziemy dopingować bez koszulek. Dyrygujący naszymi poczynaniami Michał zachęcał nas do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Co więcej, podobnie jak pół roku temu w Lubinie zszedł z gniazda i zaopatrzony w mikrofon przekonywał nas, abyśmy dali z siebie absolutnie wszystko i zrobili na trybunach niezłą kanadę. Trzeba przyznać, że chłopak ma dar przekonywania, bo hit ostatnich miesięcy – „Gdybym jeszcze raz...” – brzmiał naprawdę wybornie. Z krótką przerwą na zaśpiewanie m.in. „My kibice z Łazienkowskiej” wykonywaliśmy go zarówno w doliczonym czasie gry, jak już i po zakończeniu spotkania, bawiąc się w najlepsze.

Z czystym sumieniem można było zaintonować „Hej sialala, Legia dziś trzy punkty ma!”, a następnie podziękować zawodnikom za odniesione zwycięstwo. Piłkarze odśpiewali wspólnie z nami „Gdybym jeszcze raz...”, po czym otrzymali od nas porcję sowitych braw. Zanim udali się do szatni, zrobili coś niecodziennego. Wicekapitan Kapustka wziął mikrofon, przeprosił za wpadkę w Krakowie i podziękował nam zarówno za frekwencję, jak i za okazane wokalne wsparcie. Odwdzięczyliśmy się zawodnikowi poprzez skandowanie jego nazwiska. Następnie, jako że w piątej kolejce Ekstraklasy zmierzymy się w Łodzi z Widzewem, zaintonowaliśmy nienawistny przebój wszech czasów, czyli „Widzew, Widzew, łódzki Widzew, ja tej k**** nienawidzę!”. Nasze czujne oko stwierdziło, że debiutujący przy Łazienkowskiej Rafał Augustyniak nie przyłączył się do wspólnych śpiewów. ;) Chwilę później mikrofon przejął nasz pierwszy bramkarz, pozdrowił trybuny i niejako na deser zaśpiewał „My kibice z Łazienkowskiej...”, za co usłyszał skandowanie swojego nazwiska.

Przed nami wspomniany pojedynek z RTS, który w latach 90. z pewnością byłby określany mianem derbów Polski. Ostatni raz w sektorze gości stadionu Widzewa zameldowaliśmy się pod koniec października 2019 roku, gdy w Pucharze Polski pokonaliśmy łodzian 3-2. Bez wątpienia dla obu ekip szykuje się emocjonujące widowisko, a to już w najbliższy piątek o godzinie 20:30.

Frekwencja: 19 045
Goście: 39
Flagi gości: 0

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.