Podsumowanie 22. kolejki Ekstraklasy
Zakończyła się 22. kolejka Ekstraklasy. Na początek Legia tylko zremisowała z Widzewem, chociaż dwukrotnie prowadziła. Raków pokonał natomiast Jagiellonię i tym samym powiększył przewagę w tabeli. W sobotę padło aż 13 bramek. Piast wygrał z Cracovią, Warta rozgromiła Koronę, a Lechia musiała uznać wyższość Radomiaka na własnym stadionie. W niedzielę Lech niespodziewanie przegrał we Wrocławiu. 3 punkty zainkasowała za to Pogoń. Na zakończenie kolejki Zagłębie wygrało z derbach Dolnego Śląska z Miedzią.
Jagiellonia Białystok 1-2 Raków Częstochowa
Na początek 22. kolejki odbyły się spotkania “nie piątkowe”, bowiem zagrały aż trzy drużyny z góry tabeli. Poziom jaki pokazały wszystkie ekipy był wysoki. Najpierw zaczęliśmy w Białymstoku, gdzie miejscowa Jagiellonia podjęła walkę z Rakowem. Mecz od początku był przyjemny dla oka i otwarty. Mogliśmy zobaczyć częste składne akcje. Już w 3. minucie Jesus Imaz przeciągnął swoje dośrodkowanie i klasycznym ekstraklasowym centrostrzałem pokonał Vladana Kovacevicia. Hiszpan zanotował dziesiąte trafienie i jest samotnym liderem strzelców w naszej lidze. Napastnik “Jagi” mógł podwyższyć swoją przewagę nad resztą stawki, ale zmarnował sytuację sam na sam z Bośniakiem. Raków nie śpieszył się z odpowiedzią, ale zdołał wyrównać pod koniec pierwszej połowy. Ivi Lopez wrzucił na przedpole do Jeana Carlosa Silvy, a ten tylko przyjął i strzałem z woleja pokonał ostatnio dobrze sprawującego Zlatana Alomerovicia. Przez całą drugą połowę widać było, że w ekipie spod Jasnej Góry brakuję napastnika. Gutkovskis strzela w kratkę, Lopez wciąż nie może się wstrzelić. Okazało się, że nie trzeba mieć snajpera, skoro ma się Petraska. Dlatego, że to właśnie obrońca strzelił bramkę wartą trzy punkty. Patryk Kun dośrodkował, a “Petri” strzelił głową. Wracając do przeszłości to czeski obrońca często grał w ofensywie Rakowa w czasach I ligi. Wtedy był asem Marka Papszuna i przy niekorzystnym wyniku wchodził na atak. W całym sezonie 18/19 zdobył 10 bramek. Raków nie przegrał już 15. meczu z rzędu. Kto zdoła przerwać tę passę?
Legia Warszawa 2-2 Widzew Łódź
W piątek do warszawskiego “piekła” przyjechał Widzew. Mecz z trybun oglądało ponad 27500 kibiców. Kapitalnej atmosferze towarzyszyła dobra gra. Od początku to Legia prowadziła kontrolowała przebieg spotkania. W wielu fragmentach ekipa z Łodzi oddawała piłkę i czekała co zrobi rywal, z nadziejami na kontrę. Na to nie pozwalali gracze ze środka pola oraz obrona Legii na czele z Arturem Jędrzejczykiem, który prezentował się wzorowo. Maik Nawrocki wyglądał dobrze, ale co do jego gry w defensywie możemy się doczepić, za to w wyżej strefie boiska było dosyć dobrze jak na obrońcę. Yuri Ribeiro dobrze współgrał z kolegami z obrony, ale i z Filipem Mladenoviciem, któremu często podawał piłki do przodu. Gospodarze otworzyli szybko wynik, Kapustka posłał ciasteczko do Wszołka, a ten po strzale głową mógł tonąć w objęciach kolegów. Odpowiedź Widzewa nie była tak błyskawiczna jak bramka Legii. W 70. minucie Kristofer Hansen zrobił to co Wszołek ponad godzinę wcześniej, czyli głową skierował piłkę do siatki. Od tego momentu zaczęły się potężne emocje. Riposta “Wojskowych” nastąpiła sześć minut później, Paweł Wszołek wrzucił piłkę w pole karne, a tam Marek Hanousek strzelił bramkę samobójczą. W końcówce Patryk Sokołowski sfaulował Pawłowskiego na 20. metrze, Widzew wykonywał rzut wolny. Niefortunnie futbolówka odbiła się od głowy Pawła Wszołka i wpadła do siatki. Trudno wytłumaczyć zachowanie “Wszołiego”, który dziwnie ustawił głowę, tak jakby przypomniało mu się co zrobił w 18. minucie. W ostatnich sekundach mieliśmy minimalnie nieudaną przewrotkę “Sokoła” i kontrę widzewiaków, która mogła skończyć się golem, gdyby nie błąd Hansena. Norweg zamiast podać do lepiej ustawionych kolegów połasił się na strzał, który był nie celny. Klasyk skończył się wynikiem 2-2. Widzew po raz kolejny nie pokonał legionistów od 22 meczów.
Piast Gliwice 2-1 Cracovia
Na start sobotniej serii naszej ukochanej ligi dostaliśmy mecz Piasta z Cracovią. Goście znani są z tego, że lubią oddawać punkty lub być rewelacją kolejki. Ich ostatnie wyniki to wygrana, remis, porażka, wygrana. W skrócie grają w kratkę. Piast z tej maszyny losującej trafił szóstkę, bowiem z tego meczu gliwiczanie wyciągnęli cenne trzy punkty. Pierwsza połowa naszej przystawki to nawet nie był posmak piątkowych szlagierów. Piast stworzył sobie dwa razy więcej okazji niż oponenci. W 5. minucie Chrapek trafił do siatki, ale bramka nie została uznana przez pozycje spaloną. Mieliśmy nadzieje, że ta sytuacja napędzi zespół trenera Vukovicia i zachęci do zdobywania goli. Rzeczywistość była nieco inna od tego co oczekiwaliśmy. Na szczęście oba zespoły odpłaciły się w drugiej połowie. Na początku zaczęliśmy od cudownej bramki. Grzegorz Tomasiewicz, który mógł pokazać swoje umiejętności, a nie kryć na plaster Josue, dostał piłkę chwilę z nią pobiegał i strzelił pięknie po widłach. Cudowny strzał nie dość, że bardzo dobrze uderzony, to z dużą siłą. Karol Niemczycki próbował się wyciągnąć, ale na nic to było, oczywiści nie winimy golkipera “Craxy”, bo nie miał nic do powiedzenia. Ekipa z Gliwic poszła za ciosem i za chwilę Kamil Wilczek był faulowany w polu karnym, przez co sędzia wskazał na jedenasty metr. Do rzutu karnego podszedł prowokowany wcześniej przez Niemczyckiego - Patryk Dziczek. Pomocnik Piasta nie wchodził w gierki golkipera i strzelił w boczną siatkę na 2-0. Pierwsze co zrobił strzelec, to uciszył prowokatora i poszedł się cieszyć z kolegami. Dziesięć minut później mieliśmy okazję zobaczyć cyrk defensywy rodem z Płocka. Pamiętacie co zrobiła obrona Wisły Płock przy bramce Mijuskovicia? Mniej więcej coś podobnego wydarzyło się w szesnastce Piasta. Hoskonen, gdy dostał piłkę, mógł się spytać Placha, w który róg strzelić. Żaden z defensorów nie pokrył strzelca bramki. Jest to element, który “Vuko” ma do analizy. Ostatecznie to gospodarze wygrali i awansowali na 13. miejsce, ważne punkty zdobyte z rywalem z góry tabeli.
Warta Poznań 5-1 Korona Kielce
Po przystawce przyszła pora na najciekawiej zapowiadające się spotkanie (opinia własna) z jednej strony dobrze wyglądająca, kreatywna, ciesząca oko – Korona Kielce, a za miedzą Warta, która ma dobre wyniki, gra całkiem, całkiem i była faworytem. Ciężko nazwać ten mecz inaczej niż “sabotaż”, bo to co robili zawodnicy z Kielc to jest nic innego jak bezinteresowna pomoc przeciwnikowi i podporządkowanie się taktyce Dawida Szulczka. Na początku Szykawka niczym rasowy snajper wyskoczył, złożył się do strzału i uderzył głową pokonując bramkarza, swojego kolegę z drużyny. Nie żartujemy - napastnik Korony trafił celowo i celnie. No ale no dobra zdarza się. No nie tym razem, druga bramka nie była już domysłem tylko dowodem. Adam Zrelak uderzył z dystansu w słupek piłka powędrował w boczny sektor szesnastki i Szykawka zamiast doskoczyć odebrać lub po prostu wybić piłkę, pozwolił Matuszewskiemu przyjąć futbolówkę, złożyć się, dośrodkować, a po wrzutce z obrony Korony nie było co zbierać. Gola na 2-0 zdobył Grzesik. Co mogło zdarzyć się w bramce na 3-0? Zawodnicy z Kielc mają też coś nie tak z refleksem, bo zanim dowiedzieli się, że stracili piłkę, to Szmyt rozprowadził do Grzesika, ten podał do Szczepańskiego, który gola strzelił... barkiem. To już jest K.O i totalne upokorzenie. Kamil Kuzera musiał ostro zareagować w przerwie miał na to 15 minut i co wymyślił? Na boisko wszedł Adam Deja. Kwadrans później obrońca dostał olśnienia, myślał, że gdy przyjmuję piłkę, to nigdy nie ma przeciwnika na plecach, a tu patrz! Szczepański podszedł odebrał piłkę jak dziecku i Deja mógł patrzeć, jak pomocnik pokonuję bramkarza w sytuacji sam na sam. Gol na 5-0 to istna poezja w wykonaniu Marcela Zapytowskiego, co mógł zrobić w tej sytuacji golkiper dzisiejszego kozła ofiarnego. Bramkarz nie potrafił złapać futbolówki po aucie na wskutek czego Ivanov trafił na pustaka. Na sam koniec, na otarcie łez, po dobrej akcji z woleja bramkę zdobył były zawodnik Legii – Kacper Kostosz i skończyło się „tylko” 5-1. Korona została rozjechana przez walec z Poznania. Goście w pierwszej połowie wyglądali naprawdę dobrze i często grali piłką, ale gdy dostali gonga, to coś się zepsuło. Warta umacniła się w środku tabeli.
Lechia Gdańsk 1-3 Radomiak Radom
Na koniec soboty Lechia zagrała z Radomiakiem. Emocji się tu nie spodziewano, bo “Zieloni” przez cztery mecze strzelili jedną bramkę, a Lechia to Lechia – nic tu nie działa poza Zwolińskim. Gospodarze byli mocno nieskuteczni w ataku pozycyjnym, ale ten opierał się głownie na podawaniu do “Zwolaka” i może on coś wymyśli, aczkolwiek chyba Mariusz Lewandowski rozgryzł lechistów i obrona skutecznie blokowała zapędy napastnika z Gdańska. W 20. minucie po nieudanym strzale ekipy z trójmiasta Radomiak pobiegł z kontrą, Semedo wrzucił na pole karne, a tam Rocha wykorzystał swój atut, czyli ponad dwa metry wzrostu i głową otworzył wynik. Drugą bramkę mogliśmy oglądać jeszcze w pierwszej połowie. Berto Cayarga dośrodkował z rzutu rożnego i po sporym zamieszaniu Dawid Abramowicz we współpracy w Cestorem trafił do siatki. Sympatyczny obrońca świętował wraz z kolegami dwubramkowe prowadzenie na wyjeździe. W drugiej połowie zobaczyliśmy dublet Rochy. Napastnik wielokrotnie marnował setki i dobre sytuacje, a w sobotę pierwszy raz strzelił swoje gole w naszej lidze. Freuizenbichler nadepnął na stopę strzelca drugiej bramki czego konsekwencją był rzut karny, Rocha ze spokojem trafił i pokonał słowackiego bramkarza. Przez godzinę nie zobaczyliśmy żadnej sytuacji bramkowej Lechii, ale w końcu nastało przełamanie. Łukasz Zwoliński odebrał piłkę znalazł się w sytuacji 2 na 1, wyłożył piłkę na pustaka koledze, ale Dominik Piła strzelił na wysokości drugiej trybuny. Kwadrans później Castaneda sfaulował Bartkowskiego w obrębie szesnastki. Sędzia się nie zastanawiał i wskazał jedenasty metr. Do piłki podszedł “Zwolak” i wreszcie coś się udało drużynie z Gdańska, bowiem strzelec wykorzystał rzut karny. Ostatecznie Radomiak wygrał dość wysoko na stadionie w trójmieście. Sytuacja Lechii robi się skomplikowana, bo nad strefą spadkową ma tylko przewagę bramkową. W Gdańsku mówi się o zwolnieniu trenera Kaczmarka, ale czy to coś da?
Stal Mielec 0-1 Górnik Zabrze
Niedzielne południe zaczęliśmy w Mielcu, gdzie mierzyły się zespoły Stali i Górnika. Nie ma co ukrywać - od początku to gospodarze grali główną rolę, a zespół z Zabrza dostał role drugoplanową. Postawę gości ciężko wytłumaczyć, bo po pierwsze drużyna z Górnego Śląska nie zwyciężyła od sześciu spotkań. Po drugie po ostatniej kolejce Górnik znalazł się w strefie spadkowej i potrzebował punktów. Po trzecie Bartosch Gaul znalazł się na gorącym krześle. Patrząc po tym co się działo przez cały mecz, Górnik nie miał prawa go wygrać, gdyby nie wyciągnięta dłoń Bartosz Mrozka, bowiem goście strzelili tylko raz w światło bramki. Skoro Górnik nie miał prawa wygrać, to analogicznie Stal nie miała prawa przegrać. Jak się okazało - było inaczej. Od początku było widać pomysł, na początku rozegranie rzutu wolnego niczym Holandia z Argentyną, ale Piotr Wlazło będąc w sytuacji sam na sam nie trafił w bramkę, obrońca Stali miał sporo miejsca i dużo czasu, ale nie zdołał dobrze przymierzyć. Potem strzelił Sapinnen i po raz kolejny nie trafił. Na koniec Maciej Domański świetnie uderzył z rzutu wolnego, ale strzał wyjął Bielica. Sporo naprawdę dobrych sytuacji, a jak swój jedyny celny strzał zdobyli piłkarze z Zabrza? Po rzucie wolnym Mrozek chciał złapać piłkę, ale ta wyślizgnęła mu się z rąk i momentalnie zareagował Podolski, podał do Van den Hurka, który był tak blisko bramki, że widział wystające nitki z siatki, debiutant ustanowił wynik. Adam Majewski może być zdenerwowany, bo pcha się w to, co działo się w poprzednim sezonie, czyli dobra jesień i na wiosnę tylko siedem punktów. W Mielcu musi się coś zmienić, a Górnik zdobył cenne trzy punkty.
Wisła Płock 0-1 Pogoń Szczecin
W Płocku mieliśmy sytuację niecodzienną, ponieważ oba zespoły chciały atakować. Ba, obie drużyny chciały zdobywać bramki i to całkiem ładne. Co stanęło na przeszkodzie naszym ligowcom? Jak się okazuję zaczarowana bramka lub dobra forma golikperów, ale bardziej to pierwsze. Oba zespoły oddały ponad 30 strzałów i aż jedenaście w światło bramki. Podczas tych 90 minut nie brakowało nam okazji: Szwoch strzelił z woleja, ale obronił Stipica. Grosicki wystawił do Wędrychowskiego, ale goliper Wisły był górą. Dobra próba Zahovicia, ale po raz kolejny bramkarz bronił. Kolejna próba Szwocha, ale piłka wylądowała na słupku. Czary Almqwista przed polem karnym i huknięcie w poprzeczkę. Kamiński pośliznął się, a Zahović wyszedł na sam na sam, ale mimo poślizgu nie pokonał bramkarza. Miękka wrzutka “Grosika” i próba zaatakowania własnej bramki przez Sulka. Należy również dodać karnego Kowalczyka, ale ofensywny gracz Pogoni strzelił prawą nogą, potem piłka odbiła się od lewej stopy przez co bramka nie mogła być uznana. Okazji było tyle, że spokojnie można było rozdzielić na co najmniej trzy mecze. Oba zespoły miały swojego Jokera: u Pogoni był to Biczachczjan, a w drużynie “Nafciarzy” był to Sulek (ironia). Pierwszy zatańczył z piłką na przedpolu, zmylił bramkarza i sieknął bramkę, która zamknęła mecz. Ironicznym jokerem Wisły był Sulek, który najpierw prawie trafił do własnej bramki, bo próbował przeciąć podanie na szczęście dla płocczan futbolówka wylądowała na słupku. Chwilę później pod polem karnym oddał piłkę Grosickiemu, ale reprezentant Polski nie trafił. Fantastyczny mecz z dobrą bramką na koniec, ten mecz może być reklamą naszej ligi.
Śląsk Wrocław 2-1 Lech Poznań
Do Wrocławia przyjechał pucharowicz, który kilka dni temu wygrał z Bodo/Glimt. Co mogło być skutkiem czwartkowego meczu i towarzyszących temu zabaw? Mało świeży skład i bardzo wąska ławka, plus wykluczony za kartki Ishak. Śląsk niczym nie zmęczony mógł wjechać w poznańską lokomotywę. Podobnie wjechał w Yeboaha Radek Murawski, gdy ten wychodził sam na sam. Konsekwencją była oczywista czerwona kartka dla przyszłego reprezentanta (wg. ekspertów). “Murasiowi” nie opłacało się brudzić, bo na boisku był lekko ponad pół godziny. Śląsk wykonywał rzut wolny z 17. Metra - Erik Exposito uderzył po ziemi w lewy róg. Cały zespół mógł być zawiedziony z postawy Dominika Holca, który źle się ustawił do strzału i chwili kopnięcia rzucił się na kolana. Nie dość, że czerwień to i stracona bramka i to wszystko w jednej akcji. Lech, mimo że grał w dziesiątkę to tworzył sobie sytuacje. Michał Skóraś huknął jak z armaty, ale w spojenie. Potem to już kabaret - Kvekveskiri przerzucił przez 30. metrów do przeciwnika (Johna Yeboaha), a ten stanął przed dogodną sytuacją do strzału i trafił po widłach na 2-0. Trzy minuty późnej Czerwiński do Milicia, ale kapitalną obroną “pajacykiem” popisał się Rafał Leszczyńśki. Kwadrans przed końcem Leiva minął Holca przed pole karnym i miał całą pustą bramkę, do której trafił. Gol nie został uznany, bo podczas mijania golkipera Leiva pomógł sobie ręką. W końcówce Amaral dobrze wrzucił do Skórasia, a ten na wślizgu strzelił ostatnią bramkę w tym spotkaniu. Wydawało się, że Lech jako pierwsza polska drużyna w miarkę pogodziła grę w pucharach z grą w lidze, ale to było tylko złudzenie. „Kolejorz” spadł z pudła, a Śląsk jest co raz bliżej utrzymania.
Zagłębie Lubin 2-1 Miedź Legnica
Na koniec kolejki Zagłębie zmierzyło się Miedzią. Oba zespoły znajdują się w trudnej sytuacji, a dla Miedzi porażka znaczyła poważne kłopoty. Obydwie drużyny zaczęły dobrze to spotkanie. Zagłębie atakowało, Miedź odpowiadała. Wydawało się, że obejrzymy dobry mecz. Już w pierwszym kwadransie robiło się gorąco w polu karnym gospodarzy, uderzył Tomasz Pieńko, ale obronił golkiper Miedzi. Jak się później okazało był to jedyny celny strzał w pierwszej połowie. W drugich 45. minutach Niewulis sfaulował Kurminowskiego co skończyło się rzutem karnym. Egzekutorem był Kacper Chodyna, ale to Kapino obronił. Na nieszczęście bramkarza do dobitki szybko dobiegł egzekutor i trafił z pięciu metrów. Zagłębie poszło za ciosem w 76. minucie bramkarz “Miedziowych” zderzył się z Jachem w wyniku czego piłka po rykoszecie poleciała w kierunku bramki, na szczęście dla gości z linii piłkę wybił Ławniczak. Chwilę później Kurminowski uderzył przewrotką z pola karnego, piłka przelobowała Kapino, ale futbolówka wylądowała na słupku. Gospodarzom udało się strzelić kolejną bramkę i zachować spokojne nerwy do końca meczu. Starzyński dośrodkował z rzutu wolnego do Jacha, a ten z bliskiej odległości strzelił bramkę. Miedź pokazała honor w końcówce, tragicznie na przedpolu zachował się bramkarz Zagłębia i wypuścił piłkę z rąk do której doskoczył Narsingh i uderzył po ladę. Bramka na pocieszenie zdobyta po błędzie piłkarzy z Lubina. Podsumowując “Miedziowi” dowieźli jednobramkowe prowadzenie zdobywając kolejne cenne trzy punkty, które dają już coraz większą przewagę nad strefą spadkową. Po kolejnej kolejce Miedź jest dalej na ostatnim miejscu w tabeli i jeśli nie drużyna nie będzie punktować z rywalami, którzy są w ich zasięgu to szybko wrócą tam skąd przyszli.
Aktualna tabela Ekstraklasy
Terminarz i wyniki Ekstraklasy
Klasyfikacja strzelców