fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Punkt po meczu z Rakowem Częstochowa

Kamil Dumała, źródło: Legionisci.com

To nie będą typowe punkty, jak po każdym spotkaniu. Będzie to jeden punkt - o tym jak Legia cierpiała, jak była jednością w tak ważnym meczu, meczu sezonu, i o tym, że pycha kroczy przed upadkiem.

Bądźmy szczerzy - nikt przed sezonem, mając w głowie poprzednie rozgrywki (tak, wiem często do nich wracam, ale są niczym nocny koszmar po cudownym dniu) nie wierzył, że Legia włączy się na kilka kolejek do walki o mistrzostwo Polski i zagra w finale Pucharu Polski. Większość stawiała na walkę o europejskie puchary, co już byłoby nie lada sukcesem. Przed spotkaniem finałowym na Stadionie Narodowym wielu ekspertów i kibiców (oczywiście, głównie kibicujących innym zespołom, nie Legii) twierdziło, że faworytem do wygranej jest Raków Częstochowa. Sam Mateusz Wdowiak przed meczem mówił, że pokonają Legię: „Porażka z Legią przy Łazienkowskiej? To nie był Raków, do którego przyzwyczailiśmy. Musimy inaczej podejść do wtorkowego finału, inaczej wejść w mecz. Mamy przekonanie, że nie powtórzymy takiego spotkania, błędów. Jesteśmy pewni, że wygramy.”



Kiedy w 3. minucie Yuri Ribeiro otrzymał czerwoną kartkę, wszelkie nadzieje i entuzjazm w wielu z nas pewnie uleciały jak powietrze spuszczane z balonika po przyjęciu urodzinowym, a w niektórych miejscach w Polsce zapewne rozpoczęło się świętowanie. „Jeden rabin powie tak, inny powie nie” - tak można określić tę czerwoną kartkę dla Portugalczyka, który wiosną nie zawodził i stał się jedną z kluczowych postaci na środku obrony. Sędzia Lasyk podjął taką, nie inną decyzję i choć możemy mieć o nią pretensje, ale trzeba było rozegrać 90 minut w „10”.

Od tego momentu Legia cierpiała, widowisko cierpiało, tylko kibice na stadionie bawili się świetnie i po raz kolejny chylę przed nimi czoła, bo oprawa jak i doping były znakomite. W szeregach podopiecznych trenera Kosty Runjaicia rozpoczęła się „obrona Częstochowy”. Świetnie w defensywie spisywał się Rafał Augustyniak, który został przekwalifikowany na pozycję środkowego obrońcy, choć praktycznie przez całą karierę grał na pozycji numer „6”. Co rusz tylko denerwował Vladislavsa Gutkovskisa, sprzątając mu sprzed nosa jedną piłkę za drugą. Augustyniak nie rozpoczął dobrze rundy wiosennej, ale z meczu na mecz - jak niektórzy piłkarze u trenera Kosty Runjaicia - wstawał z kolan i pokazał, że nawet na nie swojej pozycji może być kluczową postacią, bez której obecnie trudno wyobrazić sobie pierwszy skład Legii.

Wyżej wymieniony napastnik Rakowa mógł pokonać Kacpra Tobiasza, ale młody bramkarz Legii pokazał, czemu najprawdopodobniej będzie pierwszym zawodnikiem z obecnej kadry sprzedanym za dobre pieniądze. W 12. minucie wykonał „pajacyka”, niczym Artur Boruc, którego tak często wspominał i na którym się wzorował, i wygrał pojedynek z rosłym napastnikiem Rakowa. Z minuty na minutę Raków coraz bardziej chciał udokumentować swoją przewagę, ale w bramce Legii tego dnia stała skała, mur nie do przebicia. Tobiasz świetnie obronił uderzenia Koczerhina i Gutkovskisa. Wojskowi powoli stawali się jednością i w myśl „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” odpychali ataki Rakowa. Bardzo dobrze w środku pola piłki odbierał Slisz, pomagał mu Kapustka, a wahadła tym razem pracowały głównie w defensywie.

Druga połowa nie przyniosła wielu akcji Rakowa. Legia miała jedną, która powstała trochę z przypadku, ale mogła zakończyć się bramką Mladenovicia. Gdy widziałem zmiany w dogrywce, trochę łapałem się za głowę, nie wierząc w plan Runjaicia. Bo przecież kto po zejściu Mladenovicia i Josué miał wykonywać karne? Baku czy Sokołowski? Obaj zawodzą w tym sezonie. Biję się jednak w pierś, bo Patryk Sokołowski zaliczył bardzo dobre zawody. To on w drugiej części dogrywki zanotował świetną interwencję we własnym polu karnym, wślizgiem blokując uderzenie jednego z rywali.

Zawodnicy Rakowa byli po czerwonej kartce bardzo pewni siebie. Wydaje mi się, że większość z nich w głowie miała myśl, że nic złego im w tym meczu się nie stanie i spokojnie sięgną po Puchar Polski. Oczywiście, była miażdżąca przewaga w posiadaniu piłki czy tworzeniu sytuacji podbramkowych, ale zabrakło drużyny, zaczęły się tworzyć kłótnie, uśmieszki, jakby wiedzieli, że jak nie przez 90 minut, to spokojnie wpakują kilka bramek Legii w dogrywce. W Legii natomiast imponować mógł kapitan, Josué, który na murawie nie pokazał nic szczególnego, ale poza nią był prawdziwą ostoją zespołu, motywował zawodników i wspierał przed „jedenastkami”, które są loterią. Legia za sprawą idealnie wykonywanych karnych i świetnej obrony uderzenia właśnie tego pewnego zwycięstwa Wdowiaka, mogła wznieść do góry swój 20. Puchar Polski w historii.

Legioniści wygrali puchar, choć w tym meczu nie byli lepsi, ale byli drużyną, którą świetnie poukładał trener Kosta Runjaić wraz ze sztabem. Niemiecki szkoleniowiec dokonał chyba rzeczy niemożliwej, bo zmienił na pozytywne wiele aspektów w grze Legii i znów dał nam wszystkim nadzieję na lepszą przyszłość, na to, że pod jego wodzą powoli, sezon po sezonie Legia będzie coraz lepsza i bardziej spójna. Oczywiście, „ręce na kołderkę”, bo to jest jego pierwszy puchar w karierze. Dużą sztuką jest jednak zagrać przez 120 minut bez jednego zawodnika, gdzie atmosferę można ciąć nożem, i zagrać tak, by wygrać.

Po pokonaniu 3-1 Rakowa Josué powiedział: „to nauczka dla osób, które dużo mówią.” Nie sztuką bowiem jest mówić, że wygrana jest pewna. Sztuką jest to później udowodnić na boisku. W Częstochowie niektórzy byli pewni, że wygrają, że Legia się podda, ale to legioniści zgarnęli trofeum i założyli złote „medaliki”. Brawo!

Kamil Dumała

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.