fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA

Relacja z trybun: Warszawa kocha zwycięzców

Bodziach, źródło: Legionisci.com

Kiedy w 2018 roku graliśmy trzeci finał na stadionie Narodowym, wydawało nam się, że 2 maja będziemy gościli na kolejnych edycjach regularnie. Tymczasem musiało minąć pięć lat, zanim po raz czwarty Legia zagrała na Narodowym.

Fotoreportaż z meczu - 460 zdjęć Michała Wyszyńskiego / SKLW



Jeszcze kilkanaście dni temu wydawało się, że nasz udział w finale skończy się na zewnątrz stadionu - podobnie jak w przypadku lechitów w zeszłym roku, gdy nie im wpuszczono flag i oprawy. To zresztą zakomunikowaliśmy na niedawnym meczu przy Ł3 z Lechem, wywieszając doskonale widoczny transparent "Finał PP bez oprawy = finał bez kibiców Legii". Poskutkowało, bowiem szybko odpowiednie osoby załatwiły sprawę z odpowiednimi organami i nagle straż pożarna przestała szukać bzdurnych pretekstów nt. łatwopalności materiału, z którego robione są kibicowskie sektorówki. Jak zachowałby się Raków, w przypadku niewpuszczenia flag i oprawy? To chyba wiemy doskonale po zeszłorocznym finale. My zaś mamy swoje zasady.



Możemy zastanawiać się, czy kibicom Rakowa spowszedniały już finały na Narodowym na tyle, że nie są w stanie zapełnić trybuny za bramką na 10,5 tys. osób. Czy może to zwyczajnie obecna forma - trudno przekonać tak wielu pikników do poświęcenia "majówki". Faktem niezaprzeczalnym jest, że w przeciwieństwie do lat ubiegłych, tym razem Raków nie wykorzystał pełnej puli wejściówek i na trybunie za bramką stawił się w ok. 8 tysięcy osób. "Racovia" do stolicy przyjechała dwoma pociągami specjalnymi (drugi z nich nie był wypełniony), a także sporą liczbą autokarów i fur. Ci z nich, którzy postanowili pozwiedzać przy okazji Warszawę, zamiast udać się w eskorcie policji na przygotowane parkingi, potracili barwy w ilościach hurtowych. A mieli na ten mecz przygotowane okazjonalne szaliki, smyczki oraz koszulki "Droga po hattrick". Ekipa z Częstochowy wspierana była przez Lechię Gdańsk, Stomil Olsztyn i Chemika Kędzierzyn.



Nasza zbiórka zaplanowana była na godzinę 12:00, czyli na cztery godziny przed rozpoczęciem meczu. Wymarsz miał początkowo nastąpić o 12:30, ale ostatecznie nieznacznie się opóźnił i przed 13 ruszyliśmy z Łazienkowskiej przez most Łazienkowski w kierunku stadionu Narodowego. Można przyjąć, że w przemarszu wzięło udział około trzech tysięcy fanów. Pozostali docierali na miejsce nieco później. Od momentu przemarszu już do samego spotkania, wyłączony z ruchu kołowego był most Poniatowskiego. Oczywiście wszystkie drogi w pobliżu stadionu, mosty, jak i stacje kolejowe, były konkretnie obstawione przez policję.

Legioniści maszerowali w okazjonalnych koszulkach "Po puchar Legio marsz!", których wzór zaprezentowany został kilka dni wcześniej, wraz z okazjonalnym muralem, w odsłonięciu którego brali udział nasi zawodnicy.



Na bramkach właściwie wszystkich czekało długie oczekiwanie do wejścia. Im bliżej było rozpoczęcia meczu, tym dłużej przyszło nam czekać na przekroczenie bram. Tak samo jak przed pięciu laty - najpierw sprawdzano posiadanie biletu, później miało miejsce przeszukanie i dopiero na trzeciej "stacji" skanowanie wejściówki, uprawniające do wejścia na konkretny sektor. Przed meczem w mediach pojawiały się informacje nt. naszej oprawy, protestów z tym związanych i tego, że Raków "przykładnie" dał swoją prezentację do kontroli na zasadach PZPN. Każdy robi co uważa za stosowne - najważniejsze, że wszystkie nasze elementy oprawy ostatecznie znalazły się na stadionie.

Sektor za bramką został przez nas wypełniony po brzegi - wejściówki rozeszły się błyskawicznie. Doskonale widać było, że zdecydowana większość trybun neutralnych wypełniona była kibicami Legii, którzy podobnie jak "Żyleta", mieli na sobie białe koszulki i w trakcie meczu regularnie włączali się do dopingu. Wraz z nami obecne były liczne delegacje wszystkich zgód - Zagłębia Sosnowiec, Radomiaka Radom (400), Olimpii Elbląg i FC Den Haag (50). Tak jak na poprzednich finałach, na środku dolnej trybuny ustawiony był konkretny podest dla gniazdowego oraz bębniarzy. Nasze nagłośnienie nie było do końca tak dobre jak planowaliśmy, co na pewno nie pomagało w organizacji dopingu na tak dużej trybunie. Ważne więc role odgrywały osoby z megafonami rozstawione w miarę gęsto na poszczególnych sektorach. Oflagowanie wywiesiliśmy na trzech poziomach - dole i górze dolnej kondygnacji, a także na płocie kondygnacji górnej. Dla porównania Raków wywiesił raptem kilkanaście flag.



Spektakl rozpoczęliśmy od oprawy przygotowanej przez Nieznanych Sprawców. Na trybunie rozciągnięta została wielka malowana sektorówka przedstawiająca Syrenkę z tarczą z legijnym herbem, hasło "Warszawa kocha zwycięzców". Tło uzupełniły chorągiewki w barwach, a także kilkaset rac odpalonych do oprawy. W trakcie choreografii odśpiewaliśmy "Mistrzem Polski jest Legia", a następnie "Mazurka Dąbrowskiego".



Raków swoją oprawę pokazał chwilę później - dwa transparenty tworzące hasło "Twojej chwały wielki dzień", pomiędzy którymi rozwinięta została sektorówka przedstawiająca kibica trzymającego herb Rakowa, nad którym znajdował się stadion Narodowy. Tło uzupełniły folie aluminiowe w barwach, a na dole RKS odpalił kilkadziesiąt rac w jednej linii.

Raków przez całe spotkanie non stop nam ubliżał, choć dowiedzieliśmy się o tym już po meczu, bowiem na naszych sektorach śpiewy "Medalików" nie były słyszalne, a kiedy już cokolwiek dobiegało, nie dało się ich zrozumieć. Z naszej strony w pierwszej połowie obyło się bez jakichkolwiek uprzejmości pod adresem częstochowian. Jedynie w drugiej połowie i później już po meczu, niosło się "Jeb...ć Raków Częstochowa, hej, hej!".



Jeśli przed meczem w naszych szeregach była - w sumie nie wiedzieć czemu - wielka pewność siebie, że spokojnie wygramy na boisku z Rakowem, jak to miało miejsce parę tygodni wcześniej w meczu ligowym przy Ł3 (3-1), to już w drugiej minucie spotkania ta wiara została wystawiona na ciężką próbę. Pewnie mało kto na na trybunach dostrzegł całą sytuację z murawy, bowiem cały czas "obraz" był nieco zamglony z powodu odpalonej chwilę wcześniej pirotechniki, ale po analizie VAR, sędzie Lasyk, któremu na psychę dzień wcześniej próbował (jak widać skutecznie) wjechać Marek Papszun, ukarał obrońcę Legii czerwoną kartką. Oj, nie był to dobry znak. Szykowało się murowanie bramki przez ponad 85 minut.



Jeśli jednak ktoś pomyślał, że gra w osłabieniu będzie miała negatywny wpływ na nasz doping, to się grubo mylił. Koordynacja dopingu na tej trybunie nie należała do łatwych, a boki czasem później łapały to, co zostało zarzucone plus dochodziły problemy z synchronizacją góra/dół. Jednak przez cały mecz nadawaliśmy ton wydarzeniom na trybunach. W końcu mieliśmy sporą przewagę liczebną, bowiem na sektorach "neutralnych" kibiców Rakowa była garstka. Parokrotnie w trakcie spotkania przypominaliśmy hasło, które towarzyszy nam przez cały sezon i które powinno być na zawsze wyznacznikiem Legii Warszawa, a mianowicie walka do upadłego. "Legia walcząca, Legia walcząca do końca" - niosło się z tysięcy gardeł, i na pewno pomagało piłkarzom przetrwać trudniejsze chwile. Raków cisnął, przeważał, ale ambitni legioniści przetrzymywali kolejne ataki i szukali okazji do kontrataków. W naszym reprertuarze nie mogło zabraknąć pieśni śpiewanej już podczas wyjazdów do Zielonej Góry (ćwierćfinał), czy Kalisza (półfinał) - "O zwycięstwo walcz, ukochana ma, Puchar będzie nasz, Legio Warszawa".



W drugiej połowie Raków zaprezentował drugą choreografię - transparenty "Rowdy Boys", sektorówkę z buldogiem w wieńcu laurowym w barwach klubowych, a całość zwieńczyło ok. 30 rac. Ilość pirotechniki odpalonej przez RKS była nieporównywalnie mniejsza. Tym bardziej biorąc pod uwagę drugą z naszych finałowych prezentacji.



Najpierw na górnej kondygnacji rozciągnięta została sektorówka w barwach a'la "Boras", później zaś na dolnej kondygnacji trybuny za bramką rozciągnięta została Wielka Flaga - co pokazało różnicę wielkości trybuny, którą zajmowaliśmy względem Żylety, gdzie płótno przykrywa cały nasz młyn. Uzupełnieniem wielkiej sektorówki z napisem "LEGIA" było ponad 100 dużych flag na kijach (powiewały przez większość meczu) oraz niezliczone ilości pirotechniki - świec dymnych w barwach, ogni wrocławskich i rac.

Nasz doping do 70. minuty spotkania stał na naprawdę dobrym poziomie. Ale to co wydarzyło się właśnie w tym momencie, to było coś niesamowitego. Taki trans, takie zaangażowanie, istna petarda przy okazji naszej najbardziej "klasycznej" pieśni - "Legia, Legia Warszawa!", to było coś k...a nie do opisania! Ostatnim razem podobny poziom fanatyzmu miał miejsce w 2004 roku, przy okazji wyjazdowego meczu z Austrią Wiedeń (to właśnie wtedy 'narodził' się "Hit z Wiednia"). Przez 10-12 minut śpiewaliśmy tę samą pieśń, nakręcając się z każdą kolejną minutą. Później zaś, mniej więcej na 10 minut przed końcem, ruszyliśmy z hitem, którego w dniu finału nie śpiewaliśmy wcześniej ani razu - "Gdybym jeszcze raz, miał urodzić się...".



Piłkarze dowieźli bezbramkowy remis do końca regulaminowego czasu. My zaś w dogrywce śpiewaliśmy długo "Nie poddawaj się, ukochana ma...". A kiedy mijały kolejne minuty, coraz bardziej nabieraliśmy wiary w końcowy sukces. W końcu doliczony czas dobiegł końca i można było się szykować na rzuty karne. Najpierw losowanie bramki. Kiedy okazało się, że jedenastki będą egzekwowane na bramkę, za którą siedzi Raków, częstochowianie cieszyli się, jakby zdobyli trofeum. Taki ch...!



Najpierw przed karnymi skandowaliśmy nazwisko Kacpra Tobiasza, a następnie przy każdym z karnych dla Legii śpiewaliśmy "Puchar jest nasz lalalalalalala". Kiedy do piłki podchodziły grajki RKS-u, buczeliśmy i gwizdaliśmy ile tylko sił pozostało w płucach. Przez pierwszych pięć serii nikt się nie pomylił, ale w końcu w serii szóstej, Kacper Tobiasz wybronił jedenastkę i... co tu dużo mówić. To co działo się wtedy na naszej trybunie jest nie do opisania. Starzy, młodzi, wszyscy legioniści rzucili się sobie w ramiona - mogliśmy świętować zdobycie trofeum, które Legia wywalczyła po raz dwudziesty! Trofeum, do którego droga w tym sezonie była naprawdę długa i kręta - kto pamięta końcówkę i dogrywkę wyjazdowego meczu w Niecieczy, rzuty karne w Gdańsku, czy męczarnie w Kaliszu - doskonale wie, o czym mowa.



Nie trzeba było długo czekać by pod naszym sektorem zameldowała się cała drużyna wraz ze sztabem Legii. Pośpiewaliśmy chwilę z nimi, a następnie czekaliśmy na dekorację zwycięzców. Kiedy legioniści odebrali medale, przybyli z trofeum na naszą trybunę. Trzeba przyznać, że hasło "Cała Legia zawsze razem" zostało pięknie podkreślone, kiedy kilkanaście tysięcy gardeł skandowało nazwisko Yuriego Ribeiro - zawodnika, który na początku meczu ukarany został czerwoną kartką i możemy domyślać się, co czuł przez ponad dwie godziny. W trakcie samej dekoracji mocno wygwizdani przez nas zostali sędziowie oraz prezes PZPN. Oprócz gwizdów, z naszej trybuny niosło się oczywiście "PZPN, PZPN, j...ć, j...ć PZPN".

fot. Woytek / Legionisci.com

Trybuna, na której zasiadał Raków, bardzo szybko po meczu opustoszała. Częstochowianie nie czekali na dekorację swoich grajków, a oflagowanie zdjęli jeszcze przed rzutami karnymi. Szybko po meczu udali się do swoich specjali oraz autokarów i w minorowych nastrojach wracali do swojego smutnego miasta. W zupełnie innych nastrojach wracaliśmy ze stadionu my - zwycięzcy Pucharu Polski. Co ciekawe wiele osób dopiero w drodze do domu dowiedziała się o czerwonej kartce dla Ribeiro. Ale przecież dla fanatyków, to co dzieje się na murawie niekoniecznie jest najistotniejsze. Zapewne większość klubów z okazji zdobycia PP organizowałaby fetę, i inne hece. My pobalowaliśmy trochę na mieście, ale szybko trzeba było wracać do normalnego życia. Wszak już w niedzielę czeka nas daleki wyjazd do Szczecina, gdzie nie było nas dobrych kilka lat. Nawet więcej niż na Narodowym.

Nasze oflagowanie na meczu finałowym: Teddy Boys 95, Legia Warszawa, WFH, Barra Bravas, Warriors, Nieznani Sprawcy, UZL, Centralny Wojskowy Klub Sportowy, Żyleta jest zawsze z Wami, Wielkie Księstwo Warszawskie, Legia Warszawa, Radomscy Chuligani, czaszka 1916, (L)egia Fans, Legia To My, North Power Olimpia Elbląg, Tradycja Pokoleń, Legia - FC Den Haag, Radomiak ("To my Warchoły"), Zagłębie Sosnowiec, Legia Warszawa ("To historia, której nic nie dorówna"), Legijna Emigracja, Capital City.

Frekwencja: 44 701
Kibiców Rakowa: 8000
Kibiców Legii: ok. 35 000 (w tym 10 500 za bramką)

Autor: Bodziach

Fotoreportaż z meczu - 288 zdjęć Mishki i Woytka
Fotoreportaż z meczu - 97 zdjęć Kamila Marciniaka
Fotoreportaż z meczu - 460 zdjęć Michała Wyszyńskiego / SKLW

Fotoreportaż z przemarszu - 58 zdjęć Hugollka
Fotoreportaż z przemarszu - 21 zdjęć Woytka

fot. Mishka / Legionisci.com
fot. Mishka / Legionisci.com

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.