Punkty po meczu rewanżowym z Austrią Wiedeń
Rollercoaster; do kogo mam zagrać?; taką Legię chcemy oglądać; zagubiony Portugalczyk; zmiany; wiara - to najważniejsze punkty po rewanżowym spotkaniu Legii Warszawa przeciwko Austrii Wiedeń, w którym „Wojskowi” wygrali 5-3, dzięki czemu awansowali do kolejnej rundy LKE.
1. Rollercoaster
To było prawdziwe show! Rewanżowe spotkanie Legii z Austrią obfitowało we wszystko. Była poprzeczka, mnóstwo bramek, czerwona kartka, walka do upadłego, huśtawka nastrojów i na sam koniec radość legionistów. Jeśli miałbym porównać ten mecz do jakiegokolwiek z minionych lat, to od razu przychodzi mi do głowy spotkanie ze Spartakiem Moskwa i bramka w ostatnich minutach Janusza Gola oraz domowe starcie z Realem Madryt. Podopieczni trenera Kosty Runjaicia pokazali niesamowity charakter i nawet jeśli przeciwnicy gonili wynik, to nasi zawodnicy do końca walczyli o korzystny dla siebie rezultat. W końcu w wielu fragmentach Legia była zespołem, prawdziwym zespołem, który ma określony cel i za wszelką cenę będzie do niego dążyć. Tylko w przyszłości bardzo proszę o mniej nerwów, bo obawiam się, że kilka serc sympatyków klubu z Warszawy kolejnego rollercoastera może nie wytrzymać.
2. Do kogo mam zagrać?
W ostatnich „Punktach po meczu” zwróciłem uwagę, że Legia ma problem z bronieniem przy stałych fragmentach gry, a nawet przy autach wykonywanych przez przeciwników. W spotkaniu z Austrią legioniści mieli kłopot z wyprowadzeniem piłki spoza linii bocznej. Szczególnie irytowało to w pierwszej połowie - kiedy piłkę z autu mieli wyrzucić Patryk Kun bądź Paweł Wszołek, to nagle nie było do kogo zagrać. Wznowienie trwało trochę przez bardzo dobre ustawienie Austrii, ale też przez błędy Legii. Brakowało większego ruchu w środkowej strefie boiska, większość piłkarzy chowała się za rywalami, zamiast wyjść do piłki i stworzyć więcej przestrzeni. W tym aspekcie drużyna musi poprawić decyzyjność.
3. Taką Legię chcemy oglądać
Sześć - tyle podań Legia wykonała przy bramce na 3-0 z Austrią. Gdy piłkę spod własnej bramki wyprowadził Patryk Kun, przed golem Pekharta dotknęli jej jeszcze Josué, Marc Gual i Paweł Wszołek. Pięciu piłkarzy wykreowało bardzo efektowną i efektywną akcję. Jak widać, nie potrzeba wiele - gra z pierwszej piłki i dobre ustawienie może całkowicie wyprowadzić w pole przeciwników. Piłka chodziła jak po sznurku, nawet przez chwilę nie było żadnych obaw, że zostanie stracona na rzecz rywala, a z każdą sekundą tej akcji rosło serce z dumy, że Legia potrafi tak grać.
Wielokrotnie opisywałem, że rozumiem chęć gry od własnej bramki stosowaną przez Kostę Runjaicia, jednak jest ona bardzo niebezpieczna. Z Austrią dało się zauważyć, że legioniści niekiedy rezygnowali z takiego rozgrywania „na siłę”. Było kilka dłuższych podań na połowę przeciwnika, w większości uwalniających i dających trochę oddechu defensywie. W wielu fragmentach Legia mogła się podobać – szczególnie w ofensywie. Jednak w defensywie wciąż jest sporo do poprawy.
fot. Mishka / Legionisci.com
4. Zagubiony Portugalczyk
W Wiedniu rozczarował Yuri Ribeiro, który wydawał się w wielu fragmentach meczu bardzo zagubiony. Miał swój udział przy dwóch straconych golach, często przegrywał pojedynki główkowe, rzadko podłączał się do ofensywy.
Pierwsza bramka wzięła się z przegranego pojedynku główkowego przez Pekharta, piłka poszła do środka, a Portugalczyk niestety trochę „zgłupiał” i nie wiedział, jak ma zareagować. Niestety, zrobił najgorszą możliwą rzecz i próbując wybijać piłkę, tylko ją musnął i przejął ją zawodnik gospodarzy. Dalszą część wszyscy znamy.
Przy trzeciej straconej bramce winę ponosi kilku zawodników. W początkowej fazie ataku Austrii Ribeiro stał przy zawodniku znajdującym się po lewej stronie boiska (patrząc z perspektywy bramkarza Legii), jednak w dalszej części akcji zszedł do środka, zostawiając przeciwnika samego. Warto dodać, że w tym fragmencie gry Portugalczyk grał już jako lewy wahadłowy. Przeciwnik miał mnóstwo miejsca do dośrodkowania i jego będąc w polu karnym nie zdołał przeciąć właśnie Ribeiro.
5. Zmiany
W 74. minucie meczu boisko opuścił Juergen Elitim, a za niego pojawił się Jurgen Çelhaka i od tego momentu Legia straciła kontrolę w środkowej strefie boiska. Widać było, że bramka zdobyta przez Kolumbijczyka odblokowała go. Grał pewnie, wykonywał ryzykowniejsze podania, był pewny w odbiorze. Zastępujący go Albańczyk za bardzo dublował pozycję i zadania Bartosza Slisza. Przy Elitimie Slisz ma więcej swobody i nie musi jedynie skupiać się na defensywie, a po wejściu Çelhaki musiał zasuwać za dwóch. Rozumiem, że Kolumbijczyk miał już na swoim koncie żółtą kartkę i był bardzo zmęczony, jednak jego następca nie podołał zadaniu. To samo można napisać o Lindsay’u Rose, choć jego można próbować usprawiedliwić brakiem rytmu meczowego. Reprezentant Mauritiusa dwie pierwsze interwencje miał bardzo pewne - wybijał piłkę z obrębu własnego pola karnego. Jednak przy trzeciej bramce dla Austrii - delikatnie mówiąc - nie popisał się. Z jednej strony ta zmiana dziwiła, z drugiej trudno oprzeć się wrażeniu, że trener Legii chciał zyskać na czasie. Dla Rose były to pierwsze minuty w tym sezonie, ale wpuszczenie go na tak ważne spotkanie okazało się bardzo ryzykowne. Trenera można natomiast pochwalić za wprowadzenie Macieja Rosołka oraz Ernesta Muçiego. Ten pierwszy starał się utrzymywać piłkę w ofensywie, odciążając trochę defensywę i zakładał pressing na rywalach. Obaj zawodnicy zdobyli ważne bramki, a to co Albańczyk zrobił przy golu na 5-3... czapki z głów! Trzeba mieć mocną psychikę, by w 99. minucie meczu na spokojnie „skleić” piłkę w polu karnym i pewnym uderzeniem zapewnić awans swojemu zespołowi.
fot. Mishka / Legionisci.com
6. Wiara
Po pierwszym meczu wiara w awans była znacznie mniejsza niż po losowaniu. Na szczęście rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Choć Legia miała swoje problemy w tym dwumeczu, to potwierdziła, że nigdy nie można nią wątpić! Piłka nożna to nieobliczalny sport, w którym zdecydowani faworyci mogą przegrać mecz na Słowacji, a ci, których się skreślało, potrafią sprawić nie lada widowisko i miłą niespodziankę.
Mam nadzieję, że takie spotkanie, jakie obejrzeliśmy w czwartek w Wiedniu, dołoży kolejną cegiełkę (albo pięć) do budowanej przez Kostę Runjaicia i Jacka Zielińskiego drużyny, utwierdzi najważniejsze osoby w klubie, że warto dalej iść w ten projekt, który z dnia na dzień buduje coraz większą wiarę wśród kibiców.
Kamil Dumała