Nasze oceny
Plusy i minusy po meczu z Molde FK
Legia Warszawa doznała kompromitującej porażki na własnym stadionie z Molde FK w rewanżowym meczu 1/16 finału Ligi Konferencji Europy. Piłkarzom przyznaliśmy wiele minusów, ale również jednego plusa.
Ryoya Morishita - Możliwe, że Japończyk powoli zadaje sobie pytanie: "Co ja tutaj robię?". Jest przykładem, jak powinien grać wahadłowy. Może pierwsza połowa spotkania nie była wybitna w jego wykonaniu, ale i tak na tle kolegów wyglądał jak Kapitan Tsubasa. Po zmianie stron jakieś małe błędy czy niedokładne podania poszły w zapomnienie. Wykreował trzy świetne okazje: jedną Gualowi, drugą Pekhartowi, a trzecią Kramerowi. To, że Morishita w Legii nie ma jeszcze asysty, jest zbiegiem niefortunnych zdarzeń. Nie można mu odmówić niczego: zaangażowania, starań, wybiegania czy boiskowej inteligencji. Tego dnia Wszołek, Kun czy Dias nie dorastali mu do pięt. Japończyk opuścił boisko w 70. minucie.
Steve Kapuadi - Nawalił przy drugim trafieniu. Źle krył Hestada, który wpakował futbolówkę do siatki. Gdyby Francuz faktycznie pilnował zawodnika Molde, to najpewniej futbolówka by się od niego odbiła. Często wyglądał niemrawo, jakby nie wiedział, co powinien zrobić. Przy trzecim trafieniu właściwie stał jak wryty, jakby już nic go nie obchodziło.
Kacper Tobiasz - Trener Runjaić wielokrotnie wspomina o młodym wieku Tobiasza, kiedy ktoś pyta go o jego błędy. Nawet właśnie z tego powodu, że golkiper ma tylko 21 lat, będę się upierał, że w rewanżowym starciu z Molde powinien między słupkami stać Dominik Hładun. Kiedy szansę ma dostać drugi golkiper, jeżeli nie w momencie, gdy ten pierwszy jest bez formy? Oczywiście przy kontuzji, ale może taki odpoczynek byłby dobry dla Tobiasza. W końcu z pewnością jego sytuacji nie polepszył fakt, że Molde oddało w Warszawie cztery strzały celne, a po trzech z nich piłka wylądowała w siatce. Tym bardziej, że pierwsze trafienie Norwegów to w dużej mierze jego błąd. Po ludzku szkoda mi Tobiasza. W życiu bramkarza łatwo można spaść z piedestału, ale rolą trenera jest zrobienie wszystkiego, aby do tego nie doprowadzić.
Rafał Augustyniak - Jego ostatnie występy to niezła sinusoida. Z Ruchem Chorzów zaprezentował się słabo, ale świetnie z Puszczą Niepołomice. Z Molde wyglądał bardzo źle. Był za mało dynamiczny, wydaje się, że myślał wolniej od rywali. Norwegowie bardzo żywiołowo do niego doskakiwali, a on sobie nie radził. Dodatkowo kilkakrotnie się gubił, gdy szukał kolegi podaniem. Na murawie spędził nieco ponad godzinę, ale nic dobrego o jego występie napisać nie możemy.
Juergen Elitim - Ogromna wiara była w tego zawodnika. Sierpień i wrzesień miał super. Wydawało się, że ściągnięcie Kolumbijczyka do Legii było strzałem w "10". Niestety, życie ponownie pokazało, że z oceną trzeba poczekać dłużej. Elitim w ostatnim czasie jest cieniem. Środek pola w meczu z Molde nie istniał, w dużej mierze za sprawą Elitima. Smutno patrzy się na jego zjazd, bo ten piłkarz nie jest w stanie odbić się od dna.
Marc Gual - Bardzo często włączał się mu tryb, żeby po prostu kopnąć piłkę. Nieważne jak, ale żeby coś z nią zrobić. Wychodziło to źle, bo często oddawał ją rywalowi. Oczywiście, nie można odmówić mu starań, ale to powinien być obowiązek, a nie powód do chwalenia. Z pewnością wyróżniał się bardziej niż Pekhart czy Josue, bo Gual trafił piłką do bramki (ze spalonego) oraz obił słupek. Swoimi gestami i niestarannością irytował. Zszedł z boiska w 70. minucie.
Josue - Nie ma co ukrywać, że jest bez formy. On się irytuje, koledzy się irytują. Podania mu nie wychodzą, coś jest za późno, ktoś źle pobiegnie lub on sam ruszy nie w tempo. W 15. minucie oddał strzał, ale nie dość, że niecelny, to jeszcze miał wiele innych opcji, które mógł wykorzystać. Dodatkowo Portugalczyk notował bardzo wiele strat. Po ostatnim gwizdku sędziego było widać u niego zdenerwowanie, ale jeszcze większe towarzyszyło kibicom.
Paweł Wszołek - Nie było go na murawie. Był zapisany w protokole, ale już po pierwszej połowie trener Runjaić zdecydował, że to znowu nie jest dzień Wszołka. Od dłuższego czasu można tak pisać co spotkanie, ale w jego grze nic się nie zmienia. Było go mało, a jak już miał piłkę przy nodze, to szukał dośrodkowania, które nie miało większego sensu. Wyszło mu jedno podanie tuż przed zmianą stron, gdy okazję miał Gual.
Radovan Pankov - Był za wolny w tym spotkaniu. Nie chce mi się wierzyć, że nie miał ochoty grać, ale tak to wyglądało. Przy pierwszym trafieniu nie nadążył za Kaasą, a przy drugim z ogromnym spokojem spoglądał, jak futbolówka odbita od słupka pada łupem Eikrema. Przy trzecim trafieniu to już właściwie sunął po murawie za Kaasą, a po chwili ten ograł go w najprostszy sposób. Trzy błędy przy trzech golach.
Yuri Ribeiro - U Portugalczyka można zrobić podobną wyliczankę co u Pankova. Przy pierwszym trafieniu Molde w bramce był jeszcze przed piłką, a przy trzecim stał we własnym polu karnym jak wryty. Starał się podłączać do akcji ofensywnych, ale pod szesnastką rywali zupełnie nie pomagał.
Tomas Pekhart - Raz miał jedno zadanie — dostawić głowę do piłki. Jeżeli już nawet to mu nie wychodzi, to trudno napisać coś dobrego. Ponownie słuch na murawie o nim zaginął. Nieco po ponad godzinie gry opuścił boisko.
Zmiennicy
Patryk Kun - Pojawił się na placu gry po przerwie. Był niewidoczny, właściwie nie wniósł żadnej świeżości czy czegoś nowego. Dodatkowo w 77. minucie jak dziecko został minięty przez Hagelskjaera, który jest przecież stoperem. Kun jest daleki od dobrej dyspozycji, więc nic dziwnego, że walkę o skład przegrywa z Morishitą.
Bartosz Kapustka - Na murawę wszedł w 61. minucie. Jak za ostatnie mecze otrzymywał pochwały, tak po spotkaniu z Molde nic dobrego napisać nie można. Był tłem, podobnie jak większość legionistów.
Blaz Kramer - Na placu gry pojawił się w 62. minucie. Raz mógł oddać strzał w światło bramki, ale nie wyszło. Lepszy od Pekharta nie był, raczej podobnie jak on nie wykazywał żadnej aktywności.
Maciej Rosołek - Na boisku pojawił się w 70. minucie. Powalczył, biegał, ale jak w przypadku wielu innych legionistów, jego wejście na plac gry nie przyniosło niczego zespołowi.
Gil Dias - Na boisku zagościł w 70. minucie. Pokazywał się do gry, walczył, zależało mu. Często jednak nie rozumiał się z kolegami, przez co akcje, które chciał rozpocząć, kończyły się jeszcze w zarodku.