Analiza
Punkty po meczu z Lechem Poznań
Wyblakły klasyk; Monty Python; kompaktowa obrona; trzeba doskoczyć; lepszy wahadłowy niż środkowy obrońca; młodzież; młodzież atakuje! - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu Legii Warszawa przeciwko Lechowi Poznań.
1. Wyblakły klasyk
Odkąd kibicuję Legii Warszawa, nie pamiętam takiej stypy przed meczem z Lechem, zwanym przez wielu ligowym klasykiem. Zero docinek, zero emocji, jakby to był najzwyklejszy mecz w sezonie. Kibice obu drużyn mają już dosyć dostawania co mecz mokrą ścierą w pysk i emocjonowaniem się tym, że ich klub walczy o grę w eliminacjach europejskich pucharów trzeciego sortu. To nie są ambicje jednej i drugiej drużyny, a szczególnie ludzi, którym zależy na ich klubach. Przebieg spotkania potwierdził, że był to wyblakły klasyk. Obie drużyny nie stworzyły wielu sytuacji podbramkowych, wpadły kuriozalne gole, natomiast piłkarze obu ekip nie potrafili wymienić chociażby pięciu celnych podań. W pamięci mam kilka minut drugiej połowy, kiedy to nasi piłkarze podawali pod nogi zawodników Lecha, a oni odwdzięczali się tym samym - graliśmy sobie jak na podwórku. Zwycięzców się jednak nie sądzi, dlatego dobrze, że trzy punkty wróciły z legionistami do Warszawy i chociaż na tydzień możemy głęboko odetchnąć i czekać na ostatnie dwa mecze.
2. Monty Python
Takiej pierwszej połowy w wykonaniu obu drużyn nie wymyśliłby ani Monty Python, ani tym bardziej Stanisław Bareja. Podopieczni Goncalo Feio w ciągu kilku minut zdobyli bramkę za sprawą Pawła Wszołka, która po analizie VAR słusznie została odwołana, następnie zmarnowali rzut karny, by w końcu wyjść na prowadzenie za sprawą bramki samobójczej. I to nie byle jakiej, bo Blazić ładnie podciął piłkę obok interweniującego Bartosza Mrozka. To wszystko przebił tuż przed końcem pierwszej połowy spotkania Bartosz Salamon. W 45. minucie po dobrym dośrodkowaniu Pawła Wszołka z piłką minął się Maciej Rosołek, ale wyręczył go właśnie Salamon, który pięknym i mocnym uderzeniem z kolana podwyższył prowadzenie Legii. W drugiej połowie z groźną kontrą szli zawodnicy Lecha, jednak została ona przerwana, gdyż kibice z Poznania zarządzili przerwę na próbę wypalenia trawy przy bramce Tobiasza. Na szczęście nic się bramkarzowi Legii w tej sytuacji nie stało.
Do ciekawej sytuacji doszło przy rzucie karnym dla Legii. Przywykliśmy do tego, że Josue zawsze szybko ruszał w pole karne i brał piłkę, często nie czekając nawet na rozstrzygnięcie VAR. Tym razem Portugalczyk tego nie uczynił, tak jakby nie był zainteresowany wykonaniem karnego. "Jedenastkę" chciał uderzać Maciej Rosołek, który miał piłkę w rękach, ale szybko podszedł do niego Juergen Elitim i poprosił, by ją oddał. Następnie przekazał ją kapitanowi Legii.
3. Kompaktowa obrona
W końcu można napisać, że ustawienie Pankov - Jędrzejczyk - Kapuadi zagrało kompaktowo, nie popełniając praktycznie żadnych większych błędów pod swoją bramką. Trudno nie zgodzić się z opinią trenera Feio, który stwierdził, że pomimo wielu dośrodkowań Lecha Poznań pod naszą bramkę, tak naprawdę tylko dwa bądź trzy były celne. Pierwsza taka sytuacja była po rzucie rożnym, po którym Blazić trafił w poprzeczkę, druga z drugiej połowy, kiedy to Jędrzejczyk spóźnił się z interwencją wobec Ishaka, którego uderzenie głową z bliska wybronił świetnie Kacper Tobiasz. Lech większe zagrożenie robił uderzeniami sprzed pola karnego. Najpierw znakomitą interwencję zaliczył nasz bramkarz po uderzeniu Murawskiego, ale był bez szans przy strzale Joela Pereiry. Bardzo dobre spotkanie zagrali Pankov i Kapuadi. Obaj nie dopuszczali groźnych skrzydeł Lecha do sytuacji podbramkowych, a całą obroną dyrygował Jędrzejczyk. Już można żałować, że „Jędzy” zabraknie za tydzień z Wartą Poznań, bo pomimo upływających lat, nadal jest wartością dodaną zespołu Legii.
4. Trzeba doskoczyć
Warto skupić się na dwóch sytuacjach Lecha Poznań, kiedy stworzył sobie największe zagrożenie pod bramką Tobiasza, czyli po uderzeniach z dystansu.
Pierwsza akcja miała miejsce w 68. minucie meczu, kiedy to sprzed pola karnego huknął Radosław Murawski. Widać na załączonym screenie, że lepiej powinien zachować się Juergen Elitim, który nie doskoczył do rywala i trochę zlekceważył dużą odległość od bramki Tobiasza. Na szczęście świetnie interweniował golkiper Legii.
fot. Canal+ Sport
Druga akcja to gol Joela Pereiry. W tej sytuacji możemy zaobserwować błąd młodego Wojciecha Urbańskiego i Steve'a Kapuadiego. Jeden i drugi mogli bardziej zdecydowanie doskoczyć do lechity i zablokować to uderzenie z dalszej odległości. Ponownie zabrakło Legii zdecydowania.
fot. Canal+ Sport
5. Lepszy wahadłowy niż środkowy obrońca
Myślałem, że nigdy tego nie napiszę, ale muszę pochwalić Yuriego Ribeiro. Portugalczyk zagrał bardzo dobre spotkanie jako lewy wahadłowy. Nie dał pograć po swojej stronie zawodnikom Lecha, bardzo dobrze asekurując obrońców Legii. W drugiej połowie świetnie podłączył się do ofensywy i idealnie dośrodkował do Marca Guala, ale strzał Hiszpana powędrował ponad bramką Bartosza Mrozka. W doliczonym czasie gry Lech próbował doprowadzić do wyrównania, głównie atakując prawą stroną boiska, ale popularny „Jurek” świetnie odprawiał z kwitkiem albo Pereirę, albo Adriela Ba Loua. Wchodzącego z ławki skrzydłowego idealnie powstrzymał w ostatniej akcji meczu, kiedy to spokojnie wbiegł przed niego i odebrał piłkę. Takiej postawy oczekujemy od Portugalczyka, bo wówczas będzie pierwszym wyborem na lewym wahadle ze wszystkich dostępnych opcji. I oby nigdy już nie wrócił na środek obrony.
6. Młodzież, młodzież atakuje!
Pół żartem, pół serio - nie przypominam sobie sytuacji, w której na ławce rezerwowych usiadło aż tylu młodych zawodników. Za czerwoną kartkę pauzował Bartosz Kapustka, a przez kontuzje nie zagrali Pekhart, Burch, Augustyniak, Kramer, Kun czy Mustafajew. Duże osłabienia, dlatego na ławce ujrzeliśmy aż pięciu młodzieżowców – Filipa Rejczyka, Jana Ziółkowskiego, Wojciecha Urbańskiego, Jakuba Adkonisa i najmłodszego Mateusza Szczepaniaka. Ten ostatni w tym sezonie dopiero zadebiutował w III-ligowych rezerwach w okręgowym Pucharze Polski przeciwko Legionovii Legionowo, gdzie zdobył nawet bramkę. Trzeba mieć pełną świadomość, że w takiej liczbie pojawili się niestety przez braki kadrowe, a nie aktualne umiejętności i chęć stawiania na młodych zawodników w jedynce. Miejmy nadzieję, że w najbliższych miesiącach u trenera Feio się to zmieni i więcej młodych zawodników będzie dostawało szansę, tak jak to wygląda w tej rundzie w przypadku Wojciecha Urbańskiego.
Kamil Dumała