Relacja z trybun: Klimatyczny wyjazd do serbskiej Niecieczy
Ostatnim z pięciu meczów wyjazdowych, na których oficjalnie nie mogliśmy się pojawić w związku z zakazem za mecz z Aston Villą w Birmingham, był mecz w serbskiej Baćkiej Topoli. Mimo to legioniści przybyli do tej 15-tysięcznej miejscowości na północy Serbii w ponad 500 osób i głośno dopingowali drużynę w walce o kolejne punkty w fazie ligowej Ligi Konferencji.
Oczywiście każdy z nas wolałby trafić ekipę z tego kraju o większym potencjale, z którym można by rywalizować na każdym polu (dotychczas ani razu nie mieliśmy okazji grać w Serbii). Los jednak sprawił, że przyszło nam grać z serbską lub może bardziej węgierską Termaliką. Do Serbii mniej więcej połowa z nas wybrała transport kołowy - dojazd zajmował ok. 11 godzin (samej jazdy), nie licząc czasu oczekiwania na granicy węgiersko-serbskiej, który był w każdym przypadku inny - w dużej mierze uzależniony od terminu wyjazdu. Sporo osób wybrało również opcję łączoną - tj. lot do Budapesztu i dalej podróż samochodem do Serbii (ok. 2,5 godziny jazdy + granica).
Oczywiście byli i tacy, którzy do celu jechali przez Belgrad, ale ta opcja, ze względu na koszty, nie należała do zbyt popularnych. Jako że przed nami jeszcze dobrych kilka wyjazdów w tygodniu, m.in. niebawem do Legnicy, czy dwa kolejne wyjazdy w Lidze Konferencji, spora część z nas postanowiła nie szastać urlopem i wybrać opcję wylotu/wyjazdu w dniu meczu z samego rana. Szczególnie, że pozwalały na to dogodne godziny połączeń lotniczych. O ile do godziny 13 (czyli 8 godzin przed meczem) przejazd przez przejścia graniczne węgiersko-serbskie był całkiem sprawny (przynajmniej dla samochodów osobowych, bo busy z reguły stały znacznie dłużej i miały dodatkową kontrolę), to później policja i służby graniczne połapały się skąd tyle fur na polskich blachach oraz tych z węgierskich wypożyczalni z polskimi kierowcami.
Początkowo bardzo sprawnie udawało się przekraczać granicę mniejszymi przejściami, nie zaś głównym autostradowym przejściem "Roszke Horgos". Później i tam trafiła informacja nt. bandy kiboli z Warszawy i wszystkie nasze pojazdy były kierowane na przejście główne, skąd służby eskortowały legionistów pod sam stadion w Topoli, bądź też... do miejscowości, gdzie warszawiacy mieli wykupione noclegi. Bywało, że jeden radiowóz eskortował jedną furę. Oczywiście przy ponad 600 osobach jadących na wyjazd, nie może zabraknąć historii, które zapadną w pamięci na dłużej, a których zwyczajnie nie da się zaplanować. Jednym samochód potrafił odmówić posłuszeństwa jeszcze przed wyjazdem z Warszawy, inna z legijnych ekip tuż przed granicą z Serbią zorientowała się, że nie zabrała ze sobą dokumentów pojazdu. Na szczęście we wszystkich przypadkach udało się znaleźć rozwiązanie i wszyscy, którzy do Serbii wyruszyli, dotarli pod stadion.
O ile sam przejazd do Baćkiej Topoli był sprawny (nie licząc paru przypadków, gdy trzeba było wjeżdżać do Serbii od strony Rumunii), bo w eskorcie nie trzeba było zważać na ograniczenia prędkości, to jednak niektórzy musieli zmienić plany podróży, a i czas przekroczenia granicy znacznie wydłużał podróż. Nasze fury docierały w eskorcie pod sam stadion lub też knajpy w samej Topoli. Policja była obecna w dużej grupie, ale do rozpoczęcia meczu zachowywała się bardzo spokojnie - nie reagowali wcale, jakby byli zupełnie nieobecni. Inna sprawa, że lokalsi, czyli węgierscy kibice lokalnego klubu piłkarskiego, byli bardzo pozytywnie nastawieni do doskonale znanej w całej Europie kibolskiej bandy. Fani TSC zapraszali do swojego głównego pubu, znajdującego się kilkaset metrów od nowoczesnego stadionu (oddanego do użytku we wrześniu 2021 r.), gdzie puszczano m.in. polską muzę, a miejscowi zaprezentowali tam także pokaz pirotechniczny połączony ze śpiewami, które zwieńczono głośnym "Polska, Polska, Polska...".
Zresztą ekipa z Baćkej Topoli przed meczem zorganizowała swój przemarsz na stadion - na którego przedzie nieśli płótno z nazwą grupy, odpalali pirotechnikę, a także... skandowali "Legia Warszawa" i "Polska". Ewidentnie Węgrzy z Serbii chcieli się przypodobać. Co zresztą widać było na początku meczu, gdy w swoim młynie rozwinęli dwie niewielkie flagi narodowe - Polski i Węgier. Stadion w Topoli nie wypełnił się w całości - przyszło na trybuny nieco ponad 3 tysiące kibiców (sam obiekt ma pojemność 4,5 tys.). Trzeba uczciwie przyznać, że ten nieduży przecież stadion, jest o niebo lepszy niż choćby kurnik, na którym gra i przez najbliższe lata nadal grać będzie Raków.
fot. Bodziach / Legionisci.com
Dość długo trwała bardzo dobra atmosfera przed stadionem, ale niestety tę postanowili zmącić wiekowi ochroniarze przy wejściu na sektor gości, którzy nakazywali wyrzucać wszystko - batoniki, zapalniczki, papierosy elektryczne, czy monety - jak swego czasu w Bukareszcie. Co w końcu doprowadziło do wrzenia i na pewien czas wejście na naszą trybunę zostało zamknięte. Ostatecznie cała nasza grupa zajęła miejsca na trybunie za bramką, obok sektora gości z lekkim poślizgiem (całą tę trybunę otrzymują do swojej dyspozycji większe serbskie ekipy jak Crvena zvezda, Partizan i Vojvodina) i zaczęła regularny doping około 30. minuty spotkania. Tak jak na stadionie Broendby, wywiesiliśmy jedną flagę - "Ultras Legia".
Węgrzy dopingowali od pierwszej minuty - ich młyn jak na wielkość miejscowości był naprawdę niczego sobie i liczył spokojnie ponad 120 osób. Wywiesili sześć flag, w tym główne płótno "Blue Betyars". Ich śpiewy do 30. minuty były nawet słyszalne, ale później, gdy zaczęliśmy zdzierać gardła, już więcej miejscowych nie usłyszeliśmy. A kiedy w końcu ryknęliśmy, to na wstępie "pozdrowiliśmy" służby - "Zawsze i wszędzie policja j... będzie" oraz zaznaczyliśmy, że pomimo zakazu jesteśmy tu by wspierać i sławić Legię. W pierwszej połowie nie pośpiewaliśmy zbyt wiele, ale najlepiej wychodził nam "Hit z Wiednia", a później także pieśń "Legia gol allez allez". W drugiej połowie "Szczęściarz" jeszcze bardziej starał się zmobilizować wszystkich do maksymalnego wysiłku. Korzystny wynik i spokojny przebieg spotkania (ze sporą przewagą naszych graczy) co prawda mógł nieco rozleniwić, ale jednak większość z nas nie na darmo pokonała 1100 kilometrów w jedną stronę.
Około 70. minuty spotkania odśpiewaliśmy "Mazurka Dąbrowskiego". Później zaś pozbyliśmy się okryć wierzchnich i bez koszulek śpiewaliśmy przez paręnaście minut "Gdybym jeszcze raz miał urodzić się...". Nie ma wątpliwości, że był to zdecydowanie najlepszy moment w dopingu tego wieczora. Jako że Serbowie bardzo dobrze żyją z Rosją (choć mieszkańcy Baćkiej Topoli w sporej części to Węgrzy), zaintonowaliśmy stosowny okrzyk - "Ruska k...a aejaejao", by po chwili dodać "J...ć UPA i Banderę, hej!".
Po zakończeniu spotkania podziękowaliśmy zawodnikom za drugie zwycięstwo na tym etapie rozgrywek Ligi Konferencji i zaśpiewaliśmy z nimi "Ole ole" oraz "Warszawę", a kiedy zmierzali już do szatni, skandowaliśmy jeszcze "Walczyć trenować, Warszawa musi panować". Od razu potem mogliśmy opuścić stadion bez zbędnego oczekiwania na otwarcie bram. Sprawnie zapakowaliśmy do naszych pojazdów i parę minut później pędziliśmy już w stronę Węgier. Jedni przed powrotem do Polski udali się na nocleg, ale liczna grupa legionistów ruszyła prosto na lotnisko w Budapeszcie, skąd o 6 rano leciała już do Warszawy, zamykając wyjazd do Serbii w 24 godzinach. A potem mimo zmęczenia i braku snu, trzeba było pędzić do roboty, by wystarczyło nam dni wolnych na kolejne eskapady za Legią Warszawa. Kolejne europejskie wyjazdy - na Cypr (listopad) i do Szwecji (tuż przed świętami) będziemy już mogli odbyć na legalu.
Już w niedzielę widzimy się na Ł3, gdzie głośno wspieramy piłkarzy w pierwszym po wielu latach meczu z GKS-em Katowice. Tym bardziej, że w klatce możemy spodziewać się bardzo licznej górnośląskiej delegacji.
Frekwencja: 3090
Kibiców gości: 500
Flagi gości: 1
Autor: Bodziach
FK TSC Bačka Topola 0-3 Legia Warszawa - Woytek / 161 zdjęć
przeczytaj więcej o: Legia Warszawa doping relacja z wyjazdu Liga Konferencji relacja z trybun FK Bačka Topola na zakazie Blue Betyars