Analiza
Punkty po meczu z Lechem Poznań
Blamaż; pojedynek bokserski, ale Lech celniejszy; bierni; przegrany środek pola; problem z punktowaniem - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu Legii Warszawa z Lechem Poznań.
1. Blamaż
Podopieczni trenera Gonçalo Feio po przerwie reprezentacyjnej spisywali się znakomicie – wygrali wszystkie mecze, tworzyli wiele sytuacji podbramkowych i tracili niewiele bramek. Jednak prawdziwy sprawdzian czekał legionistów w niedzielę w Poznaniu z najmocniejszym rywalem. Niestety, test ten zakończył się niepowodzeniem. Nie udało się nawet uzyskać oceny 2=. W pierwszej połowie Legia jeszcze walczyła i schodziła do szatni z remisem 2-2, jednak po zmianie stron „Wojskowi” – poza pojedynczymi akcjami – praktycznie nie istnieli na boisku i musieli uznać wyższość rywali. Najsmutniejsze jest to, że dawno Legia nie otrzymała tylu ciosów - ostatni raz pięć bramek w lidze straciliśmy w 1986 roku w meczu z GKS-em Katowice, który również zakończył się porażką 2-5. Wygląda na to, że ostatnie zwycięstwa nieco zamazały obraz Legii, która boryka się z wieloma problemami na różnych płaszczyznach. Mimo wszystko uważam, że jeszcze nic nie zostało ani wygrane, ani przegrane. Przed nami wiele meczów i to od nas samych zależy, jak wykorzystamy ten jesienny „liść na twarz” w kolejnych tygodniach i miesiącach.
2. Pojedynek bokserski, ale Lech celniejszy
Pierwsza połowa w wykonaniu obu drużyn stała na wysokim poziomie - można ją porównać do pojedynku bokserskiego, gdzie pada cios za cios. Lech szybko wyszedł na prowadzenie, ale Legia odpowiedziała, a później sytuacja ta powtórzyła się. Pierwsze 45 minut toczyło się w intensywnym tempie – akcja za akcję, liczne pojedynki. Nasi zawodnicy zasługują na pochwałę za szybkie doskoki pressingowe, które pozwalały na przechwycenie kilku kluczowych piłek. Widać było, że piłkarze Legii nie są zmęczeni sezonem i grają na wysokiej intensywności. Po pierwszej połowie nikt nie spodziewał się takiego wyniku, jakim ostatecznie zakończył się ten mecz.
W drugiej części Lech włączył nie piąty, nie szósty, ale wręcz siódmy bieg. Tak jak Legia potrafiła zagrać na pełnych obrotach w ostatnim meczu fazy ligowej Ligi Konferencji z Dynamem Mińsk, tak zespół z Poznania poszedł o krok dalej. Piękna akcja przy trzeciej bramce pokazała ich determinację, a kolejną bramkę zdobyli już 9 minut później, dążąc do zwiększenia przewagi. Po trafieniu na 4-2 Legia miała okazję, która mogła dać nadzieję na kontaktowy gol – w znakomitej akcji Rúben Vinagre zamiast trafić do bramki, uderzył jednak wprost w Bartosza Mrozka. To jeszcze bardziej podbudowało zespół z Poznania, który dobił nas w 69. minucie. Po tej bramce podopieczni trenera Gonçalo Feio byli już bezradni i bezsilni. Nie byli w stanie odwrócić losów rywalizacji, a na boisku dało się wyczuć, że pogodzili się z porażką. Legionistom pozostały próby gry na własnych warunkach, ale niestety bez wsparcia z ławki rezerwowych było to niewykonalne – co boleśnie odczuliśmy.
3. Bierni
Analizując wszystkie bramki stracone przez legionistów w meczu z Lechem Poznań, można je określić jednym słowem – bierność. Przy pierwszej bramce Rafał Augustyniak biernie przyglądał się, jak Ishak przejął piłkę po wybiciu głową przez Wszołka. Następnie podobnie zachowali się Steve Kapuadi i Wszołek przy strzale Patrika Wålemarka. Przy drugim golu nasz środek pola biernie obserwował, jak Afonso Sousa ma mnóstwo miejsca i może spokojnie oddać strzał, a przy dobitce Kozubala nikt nie podszedł do rywala, zostawiając mu przestrzeń w polu karnym. Kolejne bramki dla Lecha były efektem biernej postawy naszej defensywy i pomocy, które nie nadążały za szybszą grą rywali. Trudno powiedzieć, czy zabrakło nam sił, czy też Lech wszedł na wyższe obroty, jednak statystyki biegowe mogą sugerować tę pierwszą opcję. Przebiegliśmy około 5 kilometrów mniej od naszych rywali. W poprzednich meczach zarówno Legia, jak i Lech pokonywali praktycznie ten sam dystans, odpowiednio w spotkaniach z Widzewem i Puszczą, z tą różnicą, że lider Ekstraklasy grał o jednego zawodnika mniej. Sama statystyka przebiegniętych kilometrów nie oddaje jednak wszystkiego – nasi zawodnicy mieli problem z doskokiem do rywala w obrębie naszego pola karnego. To, co funkcjonowało w środkowej strefie w pierwszej połowie, przestało działać przed bramką Gabriela Kobylaka. Czasem można było odnieść wrażenie, że cofnęliśmy się do czasów Kosty Runjaicia, kiedy to zawodnicy często mieli problemy ze zrozumieniem swoich zadań taktycznych i z doskokiem do rywala.
4. Przegrany środek pola
Jeśli miałbym wskazać jeden kluczowy powód porażki z Lechem, byłby to środek pola. Bartosz Kapustka rozegrał kolejne słabe zawody, a Luquinhas, jak zwykle, nie cofał się do obrony, by wspierać kolegów. Bierność w grze Lecha wykazywał także Morishita, a Augustyniak miał siły do walki jedynie w pierwszej połowie.
fot. Canal+ Sport
Świetnym przykładem jest czwarta bramka dla Lecha. Gdy zawodnik gospodarzy rusza z własnej połowy, na screenie widać, jak źle ustawiona była Legia. Przed linią piłki znajdowali się tylko trzej nasi zawodnicy (Pankov, Kapuadi i Wszołek), natomiast po stronie Lecha, razem z zawodnikiem mijającym Vinagre, było ich pięciu. W środku pola brakowało gracza, który zabezpieczyłby tyły; idealnie sprawdziłby się w tej roli Rafał Augustyniak, który, nie będąc demonem szybkości, mógłby ustawić się głębiej i wrócić pod własne pole karne. Zamiast tego znajdował się on kilka metrów za rywalem z piłką. Brak Vinagre na lewej stronie zmusił Kapuadiego do doskoku do dośrodkowującego zawodnika, co stworzyło lukę w polu karnym, gdzie gospodarze uzyskali przewagę jednego gracza, którą skrzętnie wykorzystał Ishak. Brak sił u Kapustki, Augustyniaka, Morishity i Luquinhasa sprawił, że nie mogli grać z wysoką intensywnością przez pełne 90 minut, co pozwoliłoby zabezpieczyć środkową strefę, z której Lech chętnie korzystał.
Możliwe, że w drugiej połowie lepszym rozwiązaniem dla Legii byłoby bardziej defensywne ustawienie i unikanie wymiany ciosów z wypoczętym Lechem.
5. Problem z punktowaniem
Legia ma problem ze zdobywaniem punktów w meczach z czołowymi zespołami w Polsce, do których można zaliczyć Raków Częstochowa, Jagiellonię Białystok, Lecha Poznań, Pogoń Szczecin, a w tym sezonie także Cracovię (w zeszłym roku – Śląsk Wrocław). Analiza tabeli po 15 kolejkach minionego sezonu wskazuje, że niewiele zmieniło się na plus; w obecnym sezonie mamy zaledwie punkt więcej. Patrząc na wyniki w spotkaniach czołowych pięciu drużyn, Legia zajmuje ostatnie miejsce.
Tabela TOP 6 Ekstraklasy | |||||||||||||
---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|---|
M. | Pkt. | Z. | R. | P. | Bramki | ||||||||
1. | Lech Poznań | 5 | 13 | 4 | 1 | 0 | 14-2 | ||||||
2. | Cracovia | 4 | 9 | 3 | 0 | 1 | 7-5 | ||||||
3. | Raków Częstochowa | 5 | 8 | 2 | 2 | 1 | 4-3 | ||||||
4. | Pogoń Szczecin | 4 | 3 | 1 | 0 | 3 | 2-5 | ||||||
5. | Jagiellonia Białystok | 4 | 2 | 0 | 2 | 2 | 5-12 | ||||||
6. | Legia Warszawa | 4 | 1 | 0 | 1 | 3 | 3-8 |
Niekwestionowanym liderem jest Lech Poznań, który wygrał 5-0 z Jagiellonią Białystok, 5-2 z Legią Warszawa oraz 2-0 z Cracovią i Pogonią Szczecin, remisując jedynie bezbramkowo z Rakowem Częstochowa. Z kolei Legia Warszawa zremisowała tylko 1-1 z Jagiellonią Białystok, a resztę spotkań przegrała.
Jagiellonia nie wypada pod tym względem lepiej, ale warto zauważyć, że zespół trenera Siemieńca regularnie punktuje ze słabszymi rywalami, podczas gdy podopieczni trenera Goncalo Feio mają z tym problem. W obecnym sezonie Legia przegrała m.in. 1-2 z Piastem Gliwice oraz zremisowała z najsłabszymi drużynami Ekstraklasy – Śląskiem Wrocław, Puszczą Niepołomice i Górnikiem Zabrze. Legioniści tracą wiele punktów w meczach z zespołami, które powinni pokonywać, co utrudnia im później rywalizację z silniejszymi przeciwnikami, gdzie często potrzeba także odrobiny szczęścia.
Jeśli Legia poważnie myśli o mistrzostwie Polski, musi zacząć punktować zarówno w meczach z drużynami z dołu, jak i z góry tabeli. Bez odpowiedniej jakości będzie jedynie średniakiem, walczącym o miejsca 3–5. Potrzeba wzmocnień zarówno na boisku, jak i w gabinetach, co w obecnych czasach jest dużym wyzwaniem.
Kamil Dumała