Relacja z trybun: Komunistów baniak zryty na Wyspie Afrodyty
O tym, że jesteśmy przez UEFA traktowani w wyjątkowy sposób, wiadomo doskonale od dawien dawna. Ostatnimi czasy "zakaz goni zakaz". Kiedy skończyliśmy 5-meczową banicję wyjazdową (podczas której i tak zaliczyliśmy 4 wyjazdy w Europie) w europejskich pucharach, europejska federacja dołożyła nam jeszcze jeden zakaz wyjazdowy - za spotkanie w Serbii z Baćką Topolą. Na jednym ze spokojniejszych wyjazdów ostatnich czasów, było raptem małe spięcie przy bramce z ochroną i żandarmerią. To jednak wystarczyło, by ukarać nas po raz kolejny i zakazać nam wyjazdu do Nikozji, na mecz z miejscową Omonią.
Nic sobie z tego nie robiąc, ok. 750 fanów Legii poleciało na Wyspę Afrodyty, by wspierać Legię. Bo zakazy są po to, by je łamać na całego. Oczywiście mieliśmy pełną świadomość, że szanse, by wejść na trybuny są niewielkie. Szczególnie, że biorąc pod uwagę lewackie poglądy kibiców Omonii, nie można było liczyć na żadną pomoc z ich strony. Z takimi osobnikami zresztą nie podejmujemy żadnych rozmów.
Oczywiście próbowaliśmy obejść system i ogarnąć wejście na patencie. Cypryjczycy co prawda tydzień przed meczem w swoim systemie biletowym zrobili blokadę wszystkich IP z Polski, ale to akurat dla światłych ludzi nie jest żadnym problemem. Kilkuset legionistów wyrobiło więc cypryjskie karty kibica (nie są przypisane do danego klubu i odpowiada za nie osobna organizacja), a następnie dokonaliśmy zakupu biletów na jedną z trybun miejscowych. Niestety po pewnym czasie ktoś zorientował się, że dziwnym trafem sporo biletów zaczyna schodzić na nazwiska z końcówkami "ski" i podobno po interwencji policji, klub anulował wszystkie zakupione przez nas wejściówki (bez względu na trybunę, czas zakupu itp.). Anulowano bilety także Polakom mieszkającym na Cyprze od wielu lat, którzy nawet mieli "historię biletową". Miało to miejsce jeszcze zanim ruszyliśmy na Cypr, więc już przed całą wyprawą, zdawaliśmy sobie sprawę, że szanse na naszą obecność na stadionie nie są zbyt wielkie. Ale mimo to, nie poddawaliśmy się.
Na Cypr podróżowaliśmy różnymi połączeniami, właściwie od wtorku do dnia meczowego - zarówno bezpośrednimi, jak i łączonymi lotami do Larnaki, rzadziej - ale również - do Pafos. Choć na Cyprze jest już po sezonie, to i tak niektórzy postanowili wykorzystać szansę na złapanie trochę słońca, o co w ostatnich dniach w Polsce niezwykle trudno. No i kąpieli w morzu, którego temperatura była wyższa niż Bałtyku latem. Większość naszej ekipy stacjonowała w Larnace, ale oczywiście baza noclegowa była zależna bardziej różnorodna. Dzień przed meczem liczna grupa legionistów pojawiła się w Nikozji w centralnym punkcie miasta. Choć miejscowi kibole - zarówno Omonia, jak i APOEL, doskonale widzieli kto zacz, nie byli chętni do rozmów nt. taktyki na czwartkowy mecz.
Ceny biletów na mecz z Legią były mocno wyśrubowane względem tych obowiązujących na spotkania ligowe - droższe trzykrotnie. Bilety, które nam anulowano kosztowały 40 i 50 euro, w zależności od sektora, a wejściówki ulgowe kosztowały 30 euro. Mecz rozgrywany był na Stadionie GSP, na którym nasi piłkarze grali przed 11 lat temu z Apollonem Limassol w fazie grupowej Ligi Europy. Wówczas na Cyprze miały miejsce niezwykle rzadko pojawiające się opady śniegu. Na tym samym obiekcie swoje mecze rozgrywają obie ekipy z Nikozji, choć dodajmy, że sam obiekt mieści się na przedmieściach - formalnie w innej miejscowości. Dojazd z centrum podzielonej na część cypryjską i turecką Nikozji zajmuje ok. pół godziny. Ostatecznie na trybunach mogącego pomieścić ponad 22 tys. widzów, zasiadło niewiele ponad 8 tysięcy osób.
Policja doskonale wiedziała, że na Cypr przybyła liczna grupa fanatyków z Warszawy - dane posiadali nie tylko na podstawie wyrobionych wcześniej kart kibica i zakupionych biletów, ale również na podstawie kontroli granicznej. O czym zresztą pisała lokalna prasa i cypryjskie portale. A lokalnym służbom pomagać w "rozkminianiu" kibiców z Ł3 mieli także spottersi z Polski. Mecz rozpoczynał się dość późno, bo o 22:00 czasu lokalnego (21:00 w Polsce). Z Larnaki wyjechaliśmy mniej więcej dwie godziny wcześniej, tak, by nikt nie wyczaił naszej grupy, a zebraliśmy się wszyscy w wyznaczonym miejscu i czasie. Kiedy tylko zostawiliśmy nasze pojazdy (te z wypożyczalni wyróżniają się spośród miejscowych czerwonym kolorem tablic rejestracyjnych), policja szybko pokapowała się, co w trawie piszczy... I o dziwo, bez żadnych sprzeciwów, zaczęła nas eskortować w stronę znajdującego się półtora kilometra dalej stadionu. Początkowo nawet chcieli, byśmy przeparkowali pojazdy na parking dla nas przygotowany przy samym stadionie. Ale lata doświadczeń na kibicowskim szlaku sprawiły, że nikt nie wierzył w dobre intencje i postanowiliśmy jednak dystans dzielący nas od stadionu pokonać z buta.
Wszystko szło na tyle sprawnie... za sprawnie tak naprawdę, że niektórzy faktycznie uwierzyli, że będzie nam dane wejście na trybuny. Dodajmy, że od samego początku sprzedaży biletów, miejscowi wyłączyli sektor za bramką, gdzie sadzani są przyjezdni, o ile oczywiście nie ciąży na nich wieczny zakaz wyjazdowy nałożony przez imbecyli z UEFA. Z końcu stanęliśmy na placu za sektorem gości i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Wszak kilkanaście minut wcześniej policja informowała - niczym ci z Birmingham - że normalnie nas wpuszczą na stadion i wszystko jest w najlepszym porządku. Sytuacja wyjaśniła się mniej więcej tuż przed pierwszym gwizdkiem sędziego, kiedy oznajmiono nam, że na trybuny nie zostaniemy wpuszczeni. "Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasza Legia gra, aejao, hej Legia gol" - niosło się z naszej strony. Co było doskonale słyszalne na stadionie, gdzie wywołało takie poruszenie, że miejscowi podkręcili swój doping do takiego poziomu, do jakiego nie zdołali wrócić już do końca meczu.
Przez kilka minut pośpiewaliśmy - była pieśń "Legia, Legia Warszawa", czy okrzyki "Ch... z zakazami, hej Legio jesteśmy z Wami!", "Zawsze i wszędzie, policja j... będzie", "F..k UEFA" oraz na odchodne "Warsaw Fans Hooligans". Po czym skierowaliśmy się do naszych fur, a kilkadziesiąt "psich zaprzęgów" eskortowało nas przez kilkanaście kilometrów, po czym cała psia brygada wróciła pod stadion dalej warować, czy aby legioniści nie będą mieli jakichś dodatkowych planów.
Mało jest ekip na całym świecie tak zje... światopoglądowo jak Omonia. Idioci to mało powiedziane. Lewactwo jest tu wszechobecne i akceptowane na wszystkich poziomach. O czym najlepiej świadczy już samo oflagowanie miejscowych. Omonia wywiesiła na meczu z Legią swoje standardowe płótna, zupełnie nie przejmując się tym, że mecz jest pod auspicjami UEFA, i mogą spotkać ich z tego powodu jakiekolwiek konsekwencje. Nie spotkają, bo UEFA nie mierzy wszystkich tą samą miarą. I tak, w młynie Cypryjczyków wisiało płótno symbolizujące zakaz skręku w prawo, sierp i młot, płótno z Che Guevarą oraz flaga Kuby. Na stadionie były też flagi "Omonia Antifa", czerwone płótno ZSRR (!) z postaciami Marksa, Engelsa i Lenina oraz płótno z kolejnym zakazem skrętu w prawo i napisem "Always left". Ponadto widoczne były flagi Cypru, co na tej wyspie jest rzadkością - zdecydowanie częściej bowiem można zobaczyć flagi greckie.
Około 10 minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego na murawie miały miejsce motywy znane ze stadionów greckich, praktykowane także m.in. w Maroko i Algierii. Otóż jeden z kibiców stał na murawie z flagą, drugi zaś dyrygował z pola karnego młynem, a ten śpiewał pieśni, machając przy tym rytmicznie - w tempie, jakie narzucał "wodzirej". Ten opuścił "scenę" tuż przed wyjściem graczy na boisko. Zaraz po pierwszym gwizdku sędziego, Omonia w swoim młynie zaprezentowała oprawę - niewielką i naprawdę marną jakościową kartoniadę z przekreślonym zakazem skrętu w prawo (trzeba się trochę domyślać, bo wykonanie było dramatyczne) oraz transparent "17/1/1945 The red army liberated Warsaw" (Armia Czerwona wyzwoliła Warszawę). O tym, że są idiotami, już było. O tym, że ujdzie im to na sucho, również. Ale jedno trzeba przyznać - swój cel osiągnęli - potrafili wku...ć wszystkich związanych z naszym klubem. Wszystkich, którzy choć trochę znają historię naszego kraju. Przypomnijmy, że Omonia równie durną oprawę przygotowała kilka lat temu na meczu z Jagiellonią - z hasłem, które oznaczało "Nasi dziadkowie gonili was aż do Berlina".
Wobec tego, że nie było nam dane wejść na stadion i wymienić z komunistami "poglądów", żałować można obecnej formuły Ligi Konferencji, która sprawia, że meczu rewanżowego nie rozegramy. Jako ciekawostkę dodajmy, że kilku osobom z Legii udało się przechytrzyć ochronę i bez żadnych biletów dostać na trybuny niczym w kultowym "Rejsie". Służbowo, na statek.
Trybuna za bramką, na której znajdował się młyn Omonii, była początkowo naprawdę nieźle wypełniona. Choć osób zaangażowanych w doping było tam nie więcej niż 400. Przez cały mecz machali kilkoma flagami na kijach, a do wspólnych śpiewów cały stadion włączył się może dwukrotnie. Dwie pozostałe trybuny reagowały przede wszystkim na sytuacje boiskowe. Jak w Grecji, podważali wszystkie niekorzystne dla nich decyzje sędziów, łapali się za głowę i ciągle machali łapami. Flaga z sierpem i młotem, która początkowo wisiała na ogrodzeniu, została przez kibiców zdjęta - możliwe, że na wniosek delegata, ale non stop trzymana była w centralnym punkcie młyna - tyle, że w rękach i eksponowana raz za razem.
Piłkarze Legii wyszli na prowadzenie dość szybko, po czym z młyna Omonii zaczęły fruwać przeróżne przedmioty w stronę jednej z pracownic klubu. Miejscowi wpadli w istną furię i możemy być pewni, że gdyby nie fosa oddzielająca trybunę od murawy, "sprawa" tak szybko by się nie zakończyła. Na murawie i trybunach było zresztą dość nerwowo do momentu strzelenia przez Legię drugiego gola. Miejscowych wkurzały nie tylko gwizdki sędziego, niewykorzystane sytuacje ekipy z Nikozji, ale także gra na czas warszawskich piłkarzy. Kiedy padł gol na 0-2, co najmniej kilkaset osób z miejsca wstało i obrażonych opuściło stadion. Po trzecim straconym golu, jakoś dziesięć minut przed końcowym gwizdkiem, trybuny opuściła zdecydowana większość. I to nie tylko z trybun prostych, ale także zza bramki, gdzie prowadzono doping. Naprawdę nieliczni wytrwali do samego końca, a widok młyna "Koniczynek" był równie fatalny, jak ich wcześniejsza oprawa oraz komunistyczne płótna. Pozostała naprawdę garstka, która dopingowała na poziomie młyna Termaliki. Od 25. minuty miał już miejsce wokalny "zjazd" i mało która pieśń potrafiła wybrzmiewać donośniej (nad młynem nie ma co prawda zadaszenia, ale wcześniej, przy większym ich zaangażowaniu, doping odbijał się od dachu jednej z trybun).
Po meczu na stadionie cieszyć się mogła jedynie ok. 40-osobowa grupa przedstawicieli warszawskiego klubu oraz zaproszonych gości i sponsorów. Wszak wygrana zapewniła Legii awans co najmniej do 1/16 finału Ligi Konferencji, a wszystko wskazuje na to, że powinniśmy powalczyć o bezpośredni awans od razu do kolejnego etapu rozgrywek. Większość kibiców do Warszawy wracała dzień po meczu, stąd... większość lotów z Larnaki w nasze kierunki miała overbooking. Niektórzy postanowili skorzystać chwilę dłużej ze słonecznej pogody na wyspie, ale też nie przesadnie długo... Wszak już w niedzielę będziemy jechać do Mielca wspierać Legię na meczu ze Stalą. A w Lidze Konferencji czekają nas w tym roku jeszcze dwa spotkania - domowe z Lugano oraz wyjazd do Sztokholmu na Djurgårdens parę dni przed Świętami Bożego Narodzenia - o ile barany z UEFA znów czegoś nie wymyślą.
Frekwencja: 8009
Kibiców gości: ok. 750 (na zakazie, pod stadionem)
Autor: Bodziach
Omonia Nikozja 0-3 Legia Warszawa - Mishka / 135 zdjęć
przeczytaj więcej o: Legia Warszawa Omonia Nikozja relacja z trybun wyjazd na zakazie Gate 9 komuniści komunistyczna oprawa