Alfabet Legii 2024
Rok 2024 od A do Z - Amazon, Lucjan Brychczy, Jacek Zieliński, a także wybrani zawodnicy oraz trenerzy. W corocznym podsumowaniu rzuciliśmy okiem zarówno na trybuny przez pryzmat frekwencji oraz opraw, jak i na zmagania na boisku. Czy Legia młodzieżą stała? Co z tym ustawieniem? Jak radzili sobie napastnicy? Przypomnieliśmy zimowe oraz letnie transfery - zarówno te rekordowe, jak i będące totalnymi niewypałami. Zapraszamy do lektury!
Amazon - do niecodziennej współpracy doszło pomiędzy Legią Warszawa a Amazonem. W sezonie 2022/23 ekipa filmowa towarzyszyła drużynie Kosty Runjaicia niemal na każdym kroku. Kamery światowego giganta zaglądały nie tylko na treningi, mecze, ale również do gabinetów dyrektorskich czy ukazywały prywatne oblicza piłkarzy. Dzięki temu kibice mogli zobaczyć, jaką drogę przeszedł nasz klub od drużyny, która po fatalnym sezonie, w którym broniła się przed spadkiem, zawędrowała na 2. miejsce w tabeli i sięgnęła po krajowy Puchar. Premiera dokumentu miała miejsce w lutym na platformie Amazon Prime.
Brychczy Lucjan - Legenda. Ikona. Symbol. Postać wymykająca się wszelkim kategoriom. Osobistość, która oprócz magii prezentowanej na boisku, pozostawała skromna, ciepła, serdeczna poza nim. Spajała pokolenia kibiców, trenerów, piłkarzy. Na każdym kroku mogliśmy natknąć się na opinie, wspomnienia o panie Lucjanie. Wspomnienia, bo nie trzeba przypominać żadnemu legioniście, że w grudniu odszedł od nas w wieku 90 lat. Przez 70 był nierozerwalnie związany z naszym klubem. Mimo choroby, z którą się zmagał, świętował okrągłe urodziny przy Łazienkowskiej w gronie rodziny, przyjaciół, kolegów, z którymi pracował przez lata. To był rok, w którym klub wypuścił kolekcję związaną z naszą Legendą, a następnie byliśmy świadkami pokazu multimedialnego przed październikowym meczem z GKS-em Katowice.
Pozostaje jeszcze przypomnieć - w latach 1954-1972 rozegrał w Legii 452 mecze, w których zdobył 226 bramek. W obu przypadkach to rekordy w historii klubu. To czterokrotny mistrz Polski i czterokrotny zdobywca Pucharu Polski jako zawodnik. Spoczywaj w pokoju.
Cezary Miszta - to w zasadzie punkt wyjścia, żeby nieco szerzej spojrzeć na sytuację bramkarzy w Legii. Wspomniany Cezary Miszta zamienił Warszawę na portugalskie Rio Ave na początku 2024 roku. W efekcie w rundę wiosenną weszliśmy z Kacprem Tobiaszem w bramce, jednak jego postawa między słupkami była daleka od optymalnej. Tym samym w jego miejsce wskoczył Dominik Hładun, żeby znowu ustąpić "Tobiemu" miejsca na końcówkę rozgrywek. Lato przyniosło kolejne roszady. Pożegnaliśmy "Hładiego", uzupełniając kadrę przyszłościowym Marcelem Mendes-Dudzińskim. Na wypożyczenie do Radomiaka poszedł Maciej Kikolski, z którego natomiast wrócił Gabriel Kobylak. Taki ruch wyszedł na dobre "Kobiemu", który dostał szansę od trenera po tym, jak Tobiasz doznał urazu w rundzie jesiennej. Niestety, ciągłe roszady między słupkami, brak doświadczenia i wysokich umiejętności przełożyły się na wyniki zespołu. Nie brakuje opinii, że w drużynie brakuje bramkarza, który dawałby "coś ekstra", który wybroniłby mecz, który dałby kilka punktów w rundzie, gdy nie idzie kolegom z przodu. Czy 2025 rok przyniesie zmianę tego trendu? Wydaje się, że Legia pozostanie na objętym kursie, dając szansę relatywnie młodym bramkarzom, żeby ich wypromować i sprzedać, jak to miało miejsce ze wspomnianym Czarkiem Misztą czy niegdyś Radosławem Majeckim.
Dinamo Mińsk - mecz w Lidze Konferencji, który wymykał się standardom. Co prawda na boisku skończyło się 4-0 dla Legii, ale to nie wydarzenia na murawie były w centrum uwagi. Rywalizacja z Dinamem była jednocześnie okazją do manifestacji poglądów, zarówno dla fanów naszego klubu, jak i Białorusinów, którzy dzięki naszej uprzejmości zajęli miejsca na sektorze gości. Hasła sprzeciwiające się reżimowi Aleksandra Łukaszenki niosły się z trybun raz po raz. To było szalenie ważne 90 minut dla fanów Dinama, którzy mogli dać wyraz sprzeciwu wobec tego, co dzieje się w ich kraju. To zostało zauważone w trakcie spotkania, a potem przez media i UEFA, która nałożyła karę 17,5 tys. euro za przekaz niezgodny z charakterem wydarzenia sportowego.
Ekstraklasa - gdy Legia sięgnęła po srebrny medal w 2023 roku, naturalnym ruchem wydawał się marsz po złoto w kolejnym sezonie. Jednak zamiast fety na Starówce w 2024 r. musieliśmy walczyć niemal do końca o brązowy krążek. W klubie uznano, że skoro przewaga Jagiellonii i Śląska wynosiła 10 punktów, to nie ma szans, żeby dogonić rywali. Zamiast do wzmocnień, doszło do osłabień (odejścia Ernesta Muciego i Bartosza Slisza). Runda wiosenna pokazała, że w klubowych gabinetach zbyt szybko rzucono rękawicę. Rzekomi faworyci tracili punkty na potęgę, czego Legia nie potrafiła w pełni wykorzystać. W efekcie pożegnano się z Kostą Runjaiciem, a Goncalo Feio miał być tym, kto poprowadzi zespół do miejsca na "pudle". Ostatecznie zajęliśmy 3. miejsce, co tylko zaostrzyło apetyty przed obecnymi rozgrywkami. Jednak rywalizując na trzech frontach, przy dość wąskiej jakościowo kadrze, Legia kończy rok na czwartym miejscu z sześcioma punktami straty do Lecha. Czy podobnie jak rok temu klub spocznie na laurach i nie pokusi się o transfery, które pozwolą na realną walkę o mistrzostwo do samego końca?
Frekwencja - minione miesiące stały pod znakiem rekordowej frekwencji. Nikogo nie dziwiły kolejne “sold outy”, które klub ogłaszał raz po raz. Sezon 2023/2024 zakończyliśmy z rekordową średnią 25,2 tys. kibiców przy Łazienkowskiej. Trend został podtrzymany w obecnych rozgrywkach, co przełożyło się na średnią 24,6 tys. widzów w Warszawie. W 2024 roku hitowym spotkaniem okazał się mecz z Molde FK, który zgromadził 27459 fanatyków. Zresztą, liczbę powyżej 27 tysięcy notowaliśmy jeszcze z Jagiellonią (kwiecień) oraz z Motorem (sierpień). Oprócz spotkań u siebie, uwagę zwracają liczby wykręcane na stadionach gospodarzy, gdy przyjeżdżała Legia. W ostatnich miesiącach niespotykane liczby notowano w Chorzowie (37 223 kibiców w lutym), gdzie kibice ze stolicy przybyli w liczbie ok. 4,5 tys., choć chętnych było znacznie więcej.
Goncalo Feio - Widzimy dziś nowego trenera. Nie jest to efektem spontanicznej, a mojej głęboko przemyślanej decyzji. Zarząd był do tej decyzji przygotowany wcześniej, a dwa dni temu została zaakceptowana. Od dziś trenerem Legii jest Goncalo Feio - mówił dyrektor sportowy Legii Warszawa, Jacek Zieliński. Po zwolnieniu Kosty Runjaicia, klub postawił na 34-latka. Decyzja była szeroko komentowana w mediach i bynajmniej nie ze względu na warsztat, a osobowość szkoleniowca. Zarówno kibice, jak i eksperci mieli w pamięci zachowanie trenera, gdy był opiekunem Motoru Lublin. Jednak skupiając się na merytoryce, dostrzegano pracowitość i warsztat Feio. I choć Portugalczyk miał świadomość swoich błędów z przeszłości, podkreślał, że to już za nim. Niestety, natury nie oszukasz. Środkowe palce skierowane do kibiców Brondby, utarczki słowne podczas rywalizacji z Rakowem, Motorem, pauzowanie za cztery żółte kartki w lidze, napięte relacje z Radosławem Mozyrko, wycieczki słowne pod adresem dyrektora sportowego i jakości transferów, a na deser spięcie z prezesem po przegranej w Sztokholmie - to tylko kilka wybranych argumentów dla tych, którzy uważają, że Goncalo Feio nie powinien pracować w Warszawie.
Jednak, znowu, przechodząc do aspektów czysto piłkarskich, warsztat trenera się broni. Legia zaczęła sezon najlepiej od lat. Mimo kryzysu, który musiał przyjść, na koniec roku wciąż jest w grze na trzech frontach. Od kwietnia Feio prowadził Legię w 25 meczach ligowych, zdobywając 46 punktów. To jednocześnie najwięcej i tyle samo, co Jagiellonia Białystok w tym samym okresie. Do tego wciąż mamy szansę na Puchar Polski, natomiast w Lidze Konferencji przez długi czas pozostawaliśmy drużyną nie tylko bez straconego punktu, ale i choćby bramki. Można mieć za złe, że strata do lidera ekstraklasy jest zbyt duża, żeby myśleć o mistrzostwie, ale trener podkreśla, żeby poczekać z patrzeniem w tabelę do maja. Pozostaje liczyć na to, że po zimowej przerwie Legia skutecznie powalczy o prymat w lidze. W innym przypadku ponownie wrócimy do dyskusji nt. zasadności Feio na stanowisku. Szczególnie, że obecny kontrakt kończy mu się z końcem czerwca 2025.
Hejt - to zjawisko, z którym muszą liczyć się dziś ludzie. Cienka granica między konstruktywną krytyką a hejtem często bywa przekraczana. Nie inaczej było w przypadku Kacpra Tobiasza. Bramkarz Legii miał kiepskie wejście w 2024 rok. Nie popisał się w dwumeczu z Molde. Szybko stał się winowajcą odpadnięcia z europejskich rozgrywek. Doszło do tego, że wiadro pomyj wylewano również w kierunku rodziny bramkarza. Biorąc pod uwagę krnąbrność Tobiasza, stał się łatwym celem anonimów. Ostatecznie "Tobi" ustąpił miejsca między słupkami Dominikowi Hładunowi, żeby wrócić do wyjściowej jedenastki w Poznaniu i rozegrać jeszcze trzy mecze wieńczące sezon. O hejcie wspominał również Maciej Rosołek. Były napastnik Legii potrafił marnować wyborne sytuacje na potęgę. I choć przez lata był związany z naszym klubem, nic nie stało na przeszkodzie, żeby walić w niego jak w bęben. Szczególnie, że z konstruktywną krytyką nie miało to zwykle nic wspólnego.
Idol - Piłkarscy idole są często niepokorni, chadzający własnymi ścieżkami, charyzmatyczni. Jednocześnie mają pierwiastek piłkarskiego geniuszu, który objawia się w najmniej oczekiwanym momencie na boisku. Kto był idolem trybun w 2024 roku? Bez wątpienia na takie miano zasługuje Josue - postać skupiająca wspomniane cechy. Wiosną Legia stała przed dylematem: czy postawić na 34-latka, który miał realny wpływ na zespół zarówno na boisku, jak i poza nim? Czy uzależniać funkcjonowanie zespołu w oparciu o krnąbrnego zawodnika, czy jednak przemodelować grę i pójść innymi ścieżkami? W gabinetach przy Ł3 postawiono na drugi wariant. I choć decyzja zapadła przed końcem sezonu, to Portugalczyk był do końca ważnym ogniwem w ekipie Goncalo Feio. Ostatecznie meczem z Zagłębiem Lubin wieńczącym sezon 2023/2024 pożegnał się z warszawską publicznością. "Josue, Josue..." niosło się z trybun, gdy odbierał brązowy medal na finiszu rozgrywek. Po rozegraniu 130 spotkań i zdobyciuu 29 bramek odszedł z Legii, żeby teraz realizować się na drugim poziomie rozgrywek w Brazylii.
Japonia - Chiny, Kolumbia, Azerbejdżan, Egipt, Martynika, Burkina Faso, Luksemburg, Mauritius, Ekwador, Uzbekistan. Legia potrafiła sięgnąć po graczy z najdalszych i nieoczywistych zakątków świata. Jednak na Japończyka musieliśmy poczekać do stycznia 2024 roku. Wówczas klub ogłosił, że Ryoya Morishita został wypożyczony na rok z Nagoyi Grambus. 27-latek miał być rozwiązaniem problemów na wahadle. I choć wejście do zespołu miał obiecujące, był aktywny, próbował zrobić różnicę, to w ślad za wiatrem, który robił, nie szły liczby. "Helikopter" miał plac zarówno u Kosty Runjaicia, jak i Goncalo Feio. Zaufanie trenera zaczął spłacać dopiero w drugiej części roku, zaczynając od bramki na wagę zwycięstwa w Kopenhadze z Broendby. Od końca września był ważnym ogniwem drużyny, grając niemal wszystko od deski do deski. To był również czas decyzji czy wykupić Japończyka, któremu kończyło się wypożyczenie z końcem roku. "Mori" zawalczył o swoją przyszłość po listopadowej przerwie na kadrę. W kolejnych siedmiu występach zdobył 4 bramki. Dokładając do tego asysty, nie dał zbyt wielu argumentów "przeciw". Ostatecznie Legia podpisała umowę z zawodnikiem do 30 maja 2028 roku.
Jednak postać Morishity to nie jedyny element związany z Japonią. Pozyskanie zawodnika było też świetną okazją do spotkania z ambasadorem kraju kwitnącej wiśni. Dodatkowo Legia nawiązała współpracę z występującym w J-League FC Tokyo. Jak czytaliśmy w komunikacie: Kluby będą działać w zakresie wymiany informacji skautingowych o rynkach europejskim i azjatyckim oraz rozwoju młodych zawodników.
Kosta Runjaić - podsumowując rok, nie można pominąć Kosty Runjaicia. Były trener Legii prowadził zespół do początku kwietnia. Inna sprawa, że nie dawał argumentów za tym, aby dłużej pracować przy Łazienkowskiej. Nie potrafił przejść Molde w 1/16 Ligi Konferencji Europy, a i na krajowym podwórku osiągał wyniki poniżej oczekiwanych. Remisy z Koroną i Pogonią poprzedzały porażkę z Widzewem. Obrazu nie zmieniły wygrane z Piastem czy Górnikiem. Legia stała na straconej pozycji w kontekście walki o mistrzostwo. Zdaniem Runjaicia, powodem był brak wzmocnień w miejsce Ernesta Muciego i Bartosza Slisza. Z drugiej strony, zarzucano mu, że nie stawia na młodzież, że za bardzo uzależnił zespół od Josue. Ostatecznie po 687 dniach pracy zakończył przygodę z Legią, zdobywając z nią Puchar Polski, Superpuchar, a także awansując do europejskich pucharów. Sęk w tym, że Warszawa zasługuje na więcej. - Muszę zaakceptować decyzję klubu, ale szczerze mówiąc, oczywiście ona boli - mówił na gorąco Kosta Runjaić. Jednak dziś pewnie nie ma śladu po bólu. Szczególnie, że Kosta Runjaić trafił do Serie A, obejmując Udinese Calcio. Jak to mówią, nie ma tego złego...
Liga Konferencji - żyjemy świetnymi wynikami Legii w obecnej edycji Ligi Konferencji, nieco zapominając, że w europejskich pucharach graliśmy... też w lutym. Po trafieniu na Molde FK w 1/16 ówczesnej Ligi Konferencji Europy, wydawało się, że awans do kolejnej fazy jest jak najbardziej w naszym zasięgu. Niestety, wyjazd do Norwegii boleśnie zweryfikował te plany. 3-0 dla rywali po 25. minutach nie napawało optymizmem. I choć skończyło się na 3-2 dla gospodarzy, to w rewanżu podopieczni Erlinga Moe dopięli swego, rozbijając legionistów. Jednak obecna edycja rozgrywek to już zupełnie inna bajka. Zespół Goncalo Feio przeszedł niemal suchą stopą przez kwalifikacje, remisując jedynie z Brondby IF. W fazie ligowej faworyzowany Betis okazał się słabszy przy Łazienkowskiej. Rywalizacje z TSC Baćka Topola i Dinamem Mińsk były formalnością. Tym samym po czwartym spotkaniu z Omonią Nikozja (3-0) mogliśmy cieszyć się z awansu do kolejnej fazy, ustępując w tabeli jedynie Chelsea FC. Bez straty bramki przystępowaliśmy do rywalizacji ze szwajcarskim FC Lugano. Dwa ostatnie spotkania stały jednak pod znakiem wyższości rywali. Wyjazd do Szwecji zakończył zmagania, co przy odpowiednim układzie wyników dało przepustkę do gry w 1/8 finału. Teraz pozostaje nam czekać na wiosenną rywalizację w LK, w której możemy zmierzyć się m.in. z TSC Baćka Topola, FK Molde lub... Jagiellonią Białystok.
Młodzież - temat legijnej młodzieży, to wdzięczny temat. Część kibiców domaga się, żeby stawiać na młodych. Niech się uczą, niech popełniają błędy kosztem przepłaconych, zagranicznych graczy. Niektórzy płaczą, gdy dowiadują się o kolejnych odejściach 16-18-latków. Inni patrzą pragmatycznie, oczekują jakości na treningu i na boisku, żeby wówczas móc myśleć o stanowieniu siły wyjściowej jedenastki. Jak to wyglądało na przestrzeni ostatnich miesięcy? Najwięcej emocji wzbudzało odejście Filipa Rejczyka do Śląska Wrocław. Jednak runda jesienna pokazała, że nie ma za kim tęsknić. Utalentowany 18-latek nie stał się znaczącą postacią w układance ekipy Jacka Magiery. Rezerwy Legii na drugi zespół ŁKS-u zamienił Franciszek Saganowski. Marcel Krajewski po dobrej rundzie w Zniczu wybrał dalszy rozwój w Widzewie. Jednak ruch transferowy nie odbywał się tylko w jedną stronę. Zgodnie z ideą Marka Śledzia, do legijnej akademii trafili młodzi gracze z zagranicy. Athanasios Christopoulos (16 lat) to melodia przyszłości greckiego futbolu. Samuel Kováčik (17 lat) uchodzi za jednego z najzdolniejszych graczy młodego pokolenia na Słowacji. Minas Vasiliadis miał za zadanie zdobywać bramki dla naszej ekipy (odszedł zimą). Z kolei Marcel Mendes-Dudziński to przyszłość między słupkami. Maximillian Oyedele to 20-latek pozyskany z Manchesteru United, który przebojem wdarł się do Legii, zdobywając uznanie nie tylko warszawskiej publiczności i sztabu szkoleniowego, ale również Michała Probierza. Jan Ziółkowski dał obiecującą próbkę swych umiejętności na boisku, co pozwoliło myśleć o przedłużeniu z nim umowy do czerwca 2026 roku. Dodatkowo swoje szanse w pierwszej drużynie dostawali m.in. Jakub Adkonis, Mateusz Szczepaniak, Wojciech Urbański czy Jakub Żewłakow. I choć lista nazwisk jest dość obszerna, to nie znaczy, że Legia przewodzi w Pro Junior System. Koniec końców wygrywa pragmatyzm, chłodna kalkulacja, choć Goncalo Feio zapowiadał, że będzie stawiał na młodzież. Zresztą... Młodość czy doświadczenie? O tym pisaliśmy w lipcu - zapraszamy do lektury.
Napastnicy - minione miesiące nie należały do napastników. Choć w kadrze Legii byli m.in. Marc Gual, Blaz Kramer, Maciej Rosołek czy Tomas Pekhart, to najlepszym strzelcem w lidze na koniec minionych rozgrywek był... Josue (9 goli). To dwa razy mniej od króla strzelców Erika Exposito (19 bramek). Niestety, obecne rozgrywki nie przyniosły diametralnej zmiany w tym względzie. Przed długi czas wiodącym strzelcem był Blaz Kramer, mimo odejścia do Turcji. Panaceum mieli być nowo pozyskani piłkarze. Jednak ściągnięty za milion euro Migouel Alfarela trafił do siatki tylko raz w 22 występach. Jean-Pierre Nsame już od pierwszych treningów nie wyglądał na gracza, który wykręci dwucyfrówkę w lidze. I choć trafił do siatki w swoim debiucie, to licznik bramek zatrzymał się na meczu z Motorem (podobnie jak u Alfareli). “JP” po dziesięciu występach w barwach Legii może szukać sobie nowego pracodawcy. Goncalo Feio nie ma dużego pola manewru i regularnie stawia na Marca Guala. Hiszpan co prawda zdobył 12 bramek w 30 meczach (tylko 4 trafienia w lidze) obecnego sezonu, ale częściej doprowadzał kibiców do szału po spartolonych akcjach niż do radości. Dość powiedzieć, że w ekstraklasie to Bartosz Kapustka wiedzie prym wśród legionistów (7 goli), a tuż za nim jest... Rafał Augustyniak (4 gole). Nie da się ukryć, że Legia potrzebuje napastnika z krwi i kości, który będzie gwarantem bramek. Czy przerwa zimowa przyniesie przełom w tej sprawie? Pozostaje się łudzić, że tak.
Oprawy - rok 2024 był kontynuacją ciężkiej pracy "Nieznanych Sprawców". Dzięki temu spotkania na krajowym, jak i na europejskim podwórku miały okazałe oprawy, które zyskały uznanie międzynarodowej sceny ultras. Na początek NS-i stwierdzili, że przydałoby się trochę polotu w smutnym Chorzowie, żeby następnie sprawić niespodziankę UEFA w rywalizacji z Molde. Oprawa na wschodniej uzupełniona pirotechniką spoza trybun poszła w świat. Wiosną nie brakowało klasyków na wyjazdach (m.in. Łódź, Poznań, Mielec) w postaci odpalonych rac uzupełnionych o flagi na kijach. W meczach u siebie oglądaliśmy estetyczne i schludne "Warriors" oraz jakże celne "Warszawa zasługuje na więcej", gdy kwestia braku mistrzostwa dla Legii była rozstrzygnięta.
Nowy sezon, stare zasady. "Refugees welcome" nawiązywało m.in. do sytuacji na granicy z Białorusią, a także działań rządu. Nic dziwnego, że oprawa legionistów była szeroko komentowana w mediach. Klasą samą w sobie, kunsztem była oprawa związana z rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. "Dziś idę walczyć, Mamo..." z postacią powstańca i zgliszczami naszego miasta niejednemu fanatykowi ścisnęła gardło. Czapki z głów. Natomiast "Świeć się imię Twoje" z witrażem oraz odpalonym piro w Gdańsku było potwierdzeniem postawy legionistów na wyjazdach. Zresztą, nie tylko w gościach, ale również u siebie legijni fanatycy potrafili nadać blasku trybunom. Punktem kulminacyjnym była rywalizacja z Widzewem, kiedy to na trybunach odpalono jednocześnie 900 rac! Gigantyczne racowisko kolejny raz zdobyło uznanie i zazdrość ultrasów za granicą. A propos zagranicy... W Lidze Konferencji wściekły byk skutecznie pogonił sympatyków Betisu. Natomiast mecz z Lugano był okazją do złożenia hołdu panu Lucjanowi Brychczemu ("Żegnaj Legendo"). Rok zamknęliśmy udanym wyjazdem do Sztokholmu, na którym sektor gości ponownie rozbłysł na czerwono.
Puchar Polski - choć Legia jest rekordzistą pod względem zdobytych krajowych pucharów, to 2 maja 2024 roku nie było nam dane zawitać na Stadion Narodowy. W minionym sezonie zespół Kosty Runjaicia pożegnał się z rozgrywkami już jesienią. Inaczej sytuacja wygląda obecnie. Podopieczni Goncalo Feio wygrali wyjazdowe potyczki z Miedzią Legnica oraz ŁKS-em Łódź i mogą wpisać do kalendarza na luty ćwierćfinałowe starcie z Jagiellonią Białystok.
Zdecydowanie lepiej radzili sobie koszykarze Legii. W minionych sezonach warszawski zespół odpadał z rozgrywek już w pierwszym spotkaniu. Tym razem było inaczej. Ekipa pod wodzą Marka Popiołka rozbiła Start Lublin, pokonała Trefl Sopot, żeby na koniec zdominować Stal Ostrów Wielkopolski. To wszystko pozwoliło wygrać turniej w Sosnowcu i sięgnąć po drugi Puchar Polski w 95-letniej historii sekcji. I można jedynie żałować, że w ślad za krajowym trofeum koszykarze nie dołożyli kolejnego krążka na koniec sezonu.
Rosołek Maciej - czy komuś się podoba, czy nie, ale Maciej Rosołek wrósł w warszawski krajobraz ostatnich lat. Na Łazienkowską trafił w 2015 roku, mając 14 lat, żeby sukcesywnie pokonywać szczeble legijnej akademii. Doczekał się debiutu w październiku 2019 roku, dając zwycięstwo nad Lechem Poznań. Jednak to nie oznaczało, że kolejne lata były usłane dla niego różami. "Rossi" nie miał łatwo. Zarówno ze względu na wiek, jak i umiejętności. Potrafił irytować niewykorzystanymi szansami, żeby być jednocześnie żołnierzem w armii Aleksandara Vukovicia. Dał bramkę z Austrią Wiedeń, asystę z FC Midtjylland, potrafił wykorzystywać rzuty karne w kluczowych momentach, aby następnie być jednym z wielu w ligowej szarzyźnie. Wraz z przyjściem Goncalo Feio, stracił uznanie szkoleniowca. Nic dziwnego, że "Vuko" wyciągnął pomocną dłoń. Jako szkoleniowiec Piasta Gliwice ściągnął Macieja Rosołka na zasadzie transferu definitywnego. Tym samym przygoda 22-latka z Legią zakończyła się na 131 meczach i 17 bramkach. Pełne podsumowanie znajdziecie tutaj.
Slisz Bartosz - Przyszedł czas na zmiany, czas na kolejny etap w moim życiu. To był pięknie spędzony czas w Legii. Dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski, Superpuchar Polski, gra w Europie... Niesamowite przeżycia, wzloty i upadki - pisał na swoim Instagramie Bartosz Slisz. Po czterech latach spędzonych w Warszawie, przeniósł się do Stanów Zjednoczonych. Zimą Atlanta United wyłożyła 3,5 mln dolarów za gracza, którego ciężko było Legii zastąpić. Slisz przychodził do stolicy nie tylko z mianem utalentowanego, ale również nosił kamień o ciężarze 1,5 mln złotych. Kwota transferu była mentalnym obciążeniem przez długi czas. Nic dziwnego, że pojawiały się negatywne opinie nt. zawodnika, który nie spłacał się na boisku. Jednak Bartosz Slisz przeszedł mentalną transformację. Praca z psychologiem przyniosła efekty. "Sliszu" wyróżniał się w drużynie Kosty Runjaicia, co nie umknęło uwadze selekcjonera reprezentacji Polski. W efekcie czuć było, że kwestią czasu był jego transfer za granicę. 24-latek zrobił krok w przód, mając na liczniku 165 meczów, 5 bramek, dwa tytuły mistrzowskie, Puchar Polski i Superpuchar z Legią. I choć na Łazienkowską spłynął deszcz "zielonych", to w sercach kibiców pozostał żal oraz złość, że włodarze nie postarali się o godne zastępstwo zawodnika, czemu wyraz dawał również Kosta Runjaić.
Transfery - temat rzeka. Kilkadziesiąt spekulacji, potencjalnych nazwisk, giełda zawodników, którzy co okienko mają trafić do Warszawy. Jednak rok zaczęliśmy od ruchu w przeciwnym kierunku. Łazienkowską opuścili Cezary Miszta, wspomniany Bartosz Slisz i Ernest Muci za rekordowe 10 milionów euro. Naiwny ten, który spodziewał się, że kurek z pieniędzmi zostanie odkręcony i Legia pozyska godnych następców. Zimą trafili jedynie Ryoya Morishita oraz Qendrim Zyba, jako rzekome remedium do środka pomocy. Szybko okazało się, że Kosowianin daje niską jakość. Po pół roku już go nie było w Warszawie. Podobnie jak Gila Diasa, który powinien raczej odpalić kanał na YouTube, żeby pokazywać życie w kolejnych miastach, w kolejnych krajach, do których trafia. Istny obieżyświat. Lato to był również czas rozstań z Josue, Maćkiem Rosołkiem, Dominikiem Hładunem czy Makaną Baku. Brak przedłużonego kontraktu sprawił, że Yuri Ribeiro zasilił kadrę Bragi, a Filip Rejczyk wpadł pod skrzydła Jacka Magiery (Śląsk Wrocław). Paradoksem był transfer Blaza Kramera, który już zameldował się w Turcji, żeby... wrócić do Warszawy, stać się najlepszym strzelcem Legii i... ponownie ruszyć na podbój ligi tureckiej.
Jak mówi stare powiedzenie, "skoro zwalniają, to znaczy, że będą zatrudniać". Jacek Zieliński ze sztabem ściągnęli łącznie 13 nazwisk. Kacper Chodyna, Claude Goncalves, Luquinhas, Jean-Pierre Nsame - to nazwiska, z którymi wiązano największe nadzieje. Były gracz Zagłębia miał dawać asysty po trafieniach Nsame. Goncalves miał załatać lej w środku pola, a "Luqui" miał ponownie zachwycać asystami. Jednak to wypożyczony Ruben Vinagre był najjaśniejszą postacią rundy jesiennej. Sergio Barcia przegrywał rywalizację o środek obrony, a Migouel Alfarela okazał się niewypałem. Natomiast pozyskani latem Marcel Mendes-Dudziński oraz Maxi Oyedele to melodia przyszłości, choć trzeba przyznać, że drugi z nich narobił apetytu po tym, co pokazał jesienią.
Za chwilę ponownie ruszy transferowa karuzela. Kto trafi na Łazienkowską? Minione miesiące pokazały dobitnie, że nie ilość, a jakość się liczy.
Ustawienie - trójką, a może czwórką obrońców? Z jednym czy z dwoma defensywnymi pomocnikami? Dwójką czy może jednym nominalnym napastnikiem? Dyskusje nt. taktyki szły w parze z wynikami. Wiosną Kosta Runjaić trzymał się zestawienia z trzema obrońcami, dwoma wahadłowymi i duetem Marc Gual - Tomas Pekhart z przodu. W podobne tony uderzył Goncalo Feio, który kończył sezon z trójką defensorów. Sęk w tym, że podczas letniego zgrupowania oraz kolejnych treningów szkoleniowiec pracował nad tym, żeby przestawić zespół i wykorzystywać potencjał. I choć początek rozgrywek zaczynaliśmy w ustawieniu zbliżonym do 3-5-2, to pod koniec września sztab warszawskiej drużyny zaskoczył kibiców oraz ekspertów. Legia wyszła czwórką defensorów, mając po bokach Pawła Wszołka i Rubena Vinagre, a środek obsadzili Radovan Pankov oraz Steve Kapuadi. I choć potyczka z Górnikiem w nowym ustawieniu przyniosła remis, to Feio i spółka trzymali się obranego kierunku. Stołeczny zespół potrafił grać ładnie dla oka, ofensywnie, a kiedy trzeba było, "przepchnął" mecz, jak choćby z Miedzią czy Widzewem. Oczywiście nie można zapomnieć o blamażu w Poznaniu, ale w normalnych okolicznościach warszawska defensywa zazwyczaj nie pozwalała rywalom na zbyt wiele.
Wyniki - jak Legia radziła sobie na boisku, doskonale wiemy. Brak Pucharu Polski do gabloty oraz brązowe medale na zakończenie ligi wiosną. Legia walcząca na trzech frontach i co istotne, z powodzeniem - jesienią. Oczywiście sytuacja w ligowej tabeli mogła być lepsza, ale... to nie przeszkadza, żeby nasz klub mógł cieszyć się z największych przychodów w kraju.
Wg raportu "Finansowa Ekstraklasa" przygotowanym przez Grant Thornton, Legia osiągnęła 267 mln zł przychodu. To ponad dwukrotnie więcej od kolejnego w zestawieniu Lecha Poznań oraz ponad 4-krotnie więcej od... mistrza Polski z Białegostoku. Na wspomnianą kwotę złożyły się przychody m.in. z transferów wychodzących (79 mln zł), dnia meczowego (52 mln zł). - Pozytywny wynik finansowy znacznie poprawił sytuację płynnościową oraz zwiększył możliwości inwestycyjne w utrzymanie i podniesienie jakości pierwszej drużyny na kolejny rok. Aspiracje klubu w sezonie 2024/2025 są wysokie – zarówno w kontekście sportowym, jak i komercyjnym. Jeżeli nasze cele zostaną osiągnięte, to ponownie znacząco przekroczymy granicę 200 mln zł przychodów - komentował wówczas Jarosław Jurczak, wiceprezes zarządu Legii ds. finansowych.
Oczywiście należy pamiętać, że przychody to jedna strona medalu. Jak wynikało ze sprawozdania finansowego, Legia wchodziła w 2024 rok z zadłużeniem na poziomie 200 mln zł. O jakich kwotach będziemy mówić w najbliższych miesiącach? Czas pokaże. Niemniej jednak można się spodziewać, że znaczącą rolę odegrają wpływy z UEFA za udział legionistów w Lidze Konferencji. Na dziś można mówić o kwocie 10 mln euro.
Zieliński Jacek - to nie był łatwy rok dla Jacka Zielińskiego. Na początku roku dyrektor sportowy Legii mógł zebrać pochwały za przyniesione pieniądze ze sprzedaży Bartosza Slisza oraz Ernesta Muciego. Jednak brak zastępstwa dla choćby jednego z nich kładzie się cieniem na polityce transferowej. Łatanie dziury w środku pola przez Qendrima Zybę to plan iście karkołomny. Odpuszczenie walki o mistrzostwo, przy jednoczesnym braku zreflektowania się, posypania głowy popiołem, że można było lepiej, inaczej, skuteczniej, były kolejnymi kamieniami do ogródka dyrektora. Druga połowa roku nie przyniosła odwrócenia trendu. Pozyskani latem gracze okazali się w znacznej mierze niewypałami. To w kontekście wygasającej z końcem roku umowy Jacka Zielińskiego, postawiło poważny znak zapytania, czy były defensor Legii jest właściwą osobą na zajmowanym stanowisku. Wraz z pojawiającymi się głosami na "nie", rosła liczba artykułów, przecieków transferowych, opinii, komentarzy wybielających. A całości z pewnością nie pomagały wypowiedzi Goncalo Feio, które mogły podważyć umiejętności "Zielka". Ostatecznie były obrońca Legii pozostanie w klubie jako doradca ds. sportowych, ale dyrektorski stołek przejmie nowa osoba.