Analiza
Punkty po meczu z FC Lugano
Pierwsza porażka; wejścia Wszołka; pokonani własną bronią; cień; to nie Augustyniak - to najważniejsze punkty po czwartkowym meczu Legii Warszawa z FC Lugano.
1. Pierwsza porażka
Porażka kiedyś musiała nadejść, choć można trochę żałować, że dokonała się teraz, a nie dopiero w ostatnim meczu fazy ligowej, gdy awans do pierwszej „8” byłby w zasadzie zapewniony. Trener gości podkreślał: „Chcieliśmy wrócić do domu co najmniej z remisem.” I rzeczywiście, trochę było to widać na murawie – niby większe posiadanie piłki, lepsza kultura gry Szwajcarów, ale sytuacji podbramkowych było jak na lekarstwo.
Legia starała się nie dopuszczać rywali pod własną bramkę, często wychodząc z kontrami, jednak udało się strzelić tylko jednego gola. Później pojawiły się jednak proste błędy przy dwóch stałych fragmentach gry, a brak pomysłu na sforsowanie szczelnej w końcowych minutach defensywy Szwajcarów przesądził o pierwszej porażce. Niestety, mocno skomplikowała ona sytuację w tabeli Ligi Konferencji, o czym szerzej napisał Wojtek w swoim artykule.
W Szwecji, przy mocno przetrzebionym składzie, łatwo nie będzie, tym bardziej że u legionistów może pojawić się myślenie o końcu rundy.
2. Wejścia Wszołka
Jeśli miałbym kogokolwiek pochwalić za mecz z FC Lugano, to byłby to Paweł Wszołek. Skrzydłowy, który po zmianie taktyki gra jako prawy obrońca, wyraźnie odnalazł się na nowej pozycji.
fot. Polsat Sport
W praktycznie każdym meczu pokazuje to, co wyróżniało go jako skrzydłowego – dynamicznie wchodzi na skrzydło lub w pole karne rywala. To właśnie dzięki jego przejęciu i efektownej akcji, w której wymienił piłkę z Chodyną, padła bramka otwierająca wynik. Po czwartkowym spotkaniu do byłego reprezentanta Polski można mieć najmniejsze pretensje (chociaż przy drugiej bramce dla rywali się nie popisał). Walczył o każdą piłkę – wiadomo, że nie wszystko wychodziło, ale trzeba przyznać, że w ostatnich dwóch meczach Kacper Chodyna częściej mu przeszkadzał, niż pomagał.
Kontakty z piłką: 46
Podania / celne: 24 / 21 (88%)
Kluczowe podania: 1
Pojedynki / wygrane: 9 / 5
Przechwyty: 1
Odbiory: 2
Stracone piłki: 12
3. Pokonani własną bronią
Stałe fragmenty gry za trenera Gonçalo Feio wyglądają o wiele lepiej niż za Kosty Runjaicia. Na ten moment nie zagłębiając się mocno w statystyki – te zapewne pojawią się na stronie w najbliższych tygodniach – można stwierdzić, że na pewno nie jest źle. Jednak w meczu z FC Lugano, zwłaszcza w defensywie, wyglądało to koszmarnie.
fot. Polsat Sport
Przyjrzyjmy się pierwszej straconej bramce w fazie ligowej przez Legię. Na analizie specjalnie oznaczyłem trzech zawodników: dwóch z Legii – Steve’a Kapuadiego oraz Jurgena Çelhakę – oraz Mattię Bottaniego z zespołu gości. Jak wiadomo Legia nie kryje 1 na 1 w polu karnym, tylko stosuje inne schematy. I tutaj ewidentnie coś poszło nie tak – Kapuadi i Çelhaka odpuścili swojego rywala, zostawiając mu mnóstwo miejsca na oddanie strzału głową.
fot. Polsat Sport
Warto jednak zwrócić uwagę także na Guala. To zawodnik, który stał przy bliższym słupku i już dwukrotnie nie wywiązał się ze swojego zadania – nie wybił piłki. Pierwszy raz miało to miejsce w meczu z Cracovią, a powtórzyło się w czwartek. Jeśli chodzi o Kobylaka, trudno się rozpisywać – do jego braku wyjść z linii bramkowej wszyscy zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
fot. Polsat Sport
Przy drugiej bramce sytuacja wyglądała trochę inaczej. Spójrzmy na pole karne – Legia miała w nim optyczną przewagę, ale znów jeden z zawodników krył „powietrze”. Tym razem był to Kapuadi. I właśnie to okazało się kluczowe, ponieważ piłka spadła pomiędzy Pankova a Kapuadiego, a Gabriel Kobylak zbił ją do boku.
fot. Polsat Sport
“Kobi” przy praktycznie każdym uderzeniu zachowywał się podobnie, wybijał piłkę w to samo miejsce. Mimo pochwał dla Pawła Wszołka w poprzednim punkcie, trzeba przyznać, że przy bramce z Chodyną obaj się nie popisali. Zatrzymali się, zamiast do końca gonić swoich rywali. W takich sytuacjach nie można odpuszczać!
Cień
To, że większość zawodników zagrała słabo z FC Lugano, jest niezaprzeczalnym faktem. Jednak pod tym względem chyba nikt nie przebije Luquinhasa, choć Marc Gual był blisko (ciekawe, czy kiedyś nauczy się podnosić głowę przed polem karnym i podawać do lepiej ustawionego kolegi). Brazylijczyk to cień piłkarza z początku sezonu, nie mówiąc już o jego poprzedniej przygodzie z Legią – wtedy był prawdziwym skarbem, teraz jest jak statek, który z każdym meczem coraz bardziej grzęźnie na mieliźnie.
Praktycznie żaden drybling mu nie wychodził, łatwo tracił piłkę na połowie rywala, a pod swoją bramką nie widzieliśmy go w ogóle. Nie potrafił stworzyć żadnej sytuacji podbramkowej dla kolegów, a gdy sam miał okazję, uderzył tak wysoko nad bramką, że piłka mogła wyjść nawet poza stadion. Brazylijczyk jest bez formy, częściej irytuje, niż zachwyca. Można żałować, że Wojciech Urbański nie został zgłoszony do Ligi Konferencji – posłałby co najmniej jedno dobre podanie na tyle prób, ile miał Luquinhas.
To nie Augustyniak
Swoją szansę od pierwszych minut otrzymał Jurgen Çelhaka i muszę przyznać, że do momentu straty bramki przez Legię w pierwszej połowie był to naprawdę dobry występ w wykonaniu Albańczyka. Walczył w środku pola, świetnie asekurował środkowych obrońców, kilka razy skutecznie odbierał piłkę wślizgami. Niestety, wszystko się zepsuło po stracie bramki.
To, że miał przy niej swój udział, wspomniałem wcześniej, ale to, co działo się później, skłania mnie do zastanowienia, czy Albańczyk nie jest zawodnikiem zbyt słabym psychicznie. Stracił bardzo wiele piłek w środku pola, wchodził w niepotrzebne pojedynki, a raz uratowała go defensywa przed poważnym błędem, innym razem Gabriel Kobylak.
Çelhaka to nie jest Rafał Augustyniak, który, grając jako „szóstka”, był wszędzie na boisku. Augustyniak biegał od pola karnego do pola karnego, odbierał mnóstwo piłek i był bardziej mobilny przy defensywnych stałych fragmentach gry. Moim zdaniem, gdyby to on był na boisku, pierwsza bramka by nie padła. Niestety, Çelhaka po raz kolejny pokazał, że Legia to chyba za wysokie progi.
Kamil Dumała