Felieton
Komentarz: Tryb "panika"
Ostatnie działania na polu sportowo-organizacyjno-transferowym to jakiś nieśmieszny żart z kibiców. Brak dyrektora sportowego – czyli osoby, która przecież przez ostatnie lata odpowiadała za całokształt działań sportowych – sam się komentuje. Wielu obserwatorów od dawna widzi, na których pozycjach zespół pilnie potrzebuje wzmocnień – i co? Mija siedem tygodni od zakończenia rundy jesiennej, okres przygotowawczy się skończył, a klub nie potrafi zakontraktować żadnego klasowego nowego napastnika, jednocześnie pozbywając się z szerokiej kadry aż trzech zawodników. Na ten moment, trzy dni przed kolejnym meczem o punkty, do wyboru mamy dwóch nominalnych atakujących – Marca Guala i Tomasa Pekharta, którzy w obecnych rozgrywkach Ekstraklasy łącznie zdobyli cztery bramki! Jak w tej sytuacji można poważnie traktować rządzących klubem?
Dla postronnego obserwatora wygląda to tak, jakby do pierwszego gwizdka sędziego w rundzie wiosennej wychodzono z założenia, że „za nami świetna runda w trzech rozgrywkach, więc damy radę, z tym, co mamy”. Tymczasem już w pierwszym meczu okazało się, że bramkarze, tak jak popełniali wcześniej błędy, tak popełniają je nadal. Jak skuteczności w ataku nie było, tak jej nadal nie ma. W sieci zawrzało, więc po remisie z Koroną najwyraźniej włączono tryb „panika”, emocji wewnątrz na pewno nie brakowało, szczególnie znając temperament szkoleniowca. Działanie w emocjach zwiększa tylko ryzyko popełnienia jeszcze większych błędów, a za takie można uznać niektóre nazwiska, wyrastające jak grzyby po deszczu w mediach.
Wiceprezes Legii oznajmił w rozmowie z sport.tvp.pl, że obecnie o transferach decydują: Dariusz Mioduski, Marcin Herra, Jacek Zieliński, Radosław Mozyrko, Jarosław Jurczak i Goncalo Feio. Liczba decydujących zmieniła się odwrotnie proporcjonalnie do liczby przychodzących zawodników. Warto zwrócić uwagę na kluczowy głos, który – według zapewnień Herry – należy do trenera. W skrócie: to on będzie odpowiedzialny za to, kto trafi na Łazienkowską, a więc to on automatycznie będzie rozliczany za końcowy wynik. Grunt pod nowe rozdanie został przygotowany.
Trudno nie odnieść wrażenia, że w gabinetach przy Ł3 trwa swego rodzaju próba sił. Klub musi się w stu procentach liczyć z opinią Feio, który jesienią wypracował sobie zaufanie wśród kibiców, a nawet potrafił w niewybredny sposób zgłosić pretensje o braku wsparcia do samego właściciela. W tej układance sprowadzenie kogoś, kto w nadchodzących meczach nie będzie grał i nie okaże się realnym wzmocnieniem na boisku, będzie strzałem w (drugie) kolano dla pionu sportowego. Jednocześnie pojawi się pierwsza rysa na wizerunku Marcina Herry, który zastąpił na zdjęciach kontraktowych z piłkarzami medialnie zniszczonego w oczach opinii publicznej Jacka Zielińskiego.
Mamy sytuację, w której z jednej strony Goncalo Feio nie zamierza akceptować rozwiązań pośrednich, niepewnych czy nawet… potencjalnie nierozwojowych dla klubu – sam tak argumentował, decydując ostatecznie o wycofaniu „oklejki” dla transferu Pittasa. Z drugiej strony pozbawia się dodatkowych opcji na boisku, a czas płynie nieubłaganie. Już dawno można było zakończyć rozmowy np. z Arkadiuszem Pyrką i sprowadzić go za stosunkowo sensowne pieniądze. W dłuższej perspektywie czasowej młody Polak zapewne byłby niezłą alternatywą dla Pawła Wszołka, który za moment kończy 33 lata. Sztab jednak nie był do niego przekonany. Oczywiście, za przedłużenie „Wszoły” należy postawić duży plus, ale nie rozwiązuje to problemu braku alternatywy na pozycji prawego obrońcy. Szczególnie dziwiła grudniowa wypowiedź trenera, jakoby na tej pozycji miał zabezpieczenie w postaci młodego i niedoświadczonego Oliwiera Olweińskiego. Coś w tym po prostu się nie zgadza.
Kilka lat temu Legia uparła się, że w bramce musi stać młodzieżowiec, a najlepiej – w krótkim czasie – pójść drogą Radosława Majeckiego i zarobić dla klubu miliony euro. Niestety cała ta polityka okazała się błędna i odbija się czkawką. Najpierw zmarnowano potencjał Cezarego Miszty – główna w tym zasługa Runjaicia, który na niego nie postawił po przejęciu drużyny od Vukovicia – ale należy też pamiętać o „pomocy” kibiców, którzy negatywnymi komentarzami potrafią wejść na głowę chyba każdemu młodemu legioniście. Teraz podobną historię przeżywa Kacper Tobiasz, a zaraz dołączy do niego Gabriel Kobylak. Co takiego nieprawdopodobnego się stało, że z dnia na dzień przy Łazienkowskiej postanowiono zmienić strategię i sprowadzić uznanego, doświadczonego golkipera? Czy któryś z młodych jest kontuzjowany? Czy to jest efekt jakiejś długofalowej wizji, czy raczej potrzeba chwili? Czy ktoś nad tym panuje? To właśnie są oznaki paniki.
Portugalskie media informują, że wypożyczenie Kovacevicia oznacza, iż Legia już teraz musiała aktywować klauzulę wykupu Rubena Vinagre za 2,5 mln euro, ponieważ klub z Lizbony przekroczyłby limit zawodników wypożyczonych, wyznaczony przez FIFA. Jeżeli to się potwierdzi, to Legia właśnie zwiększyła ryzyko, którego nie chciała zwiększać. Z tyłu głowy mamy, że latem trudno będzie go zatrzymać i klub chce na nim zarobić. Przedwczesne wykupienie Portugalczyka to wzięcie na siebie ryzyka ewentualnej kontuzji – a w tej transakcji mówimy o dużych kwotach zarówno za transfer oraz kontraktu zawodnika (800 tys. euro).
Zastanawiające jest to, że wszystko dzieje się w teoretycznie całkiem niezłej sytuacji, w momencie gdy klub z dumą publikuje pozytywne raporty finansowe za poprzedni sezon. W sytuacji gdy pojawił się ogromny zysk z transferów wychodzących, gdy kibice od roku szczelnie wypełniają stadion przy Łazienkowskiej 3, uzupełniając klubową kasę o 40 mln zł.
Woytek