fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Molde

Kamil Dumała, źródło: Legionisci.com

Ten mecz już był; Kryminał w obronie; Mobilność środka pola; Powrót „Luqiego”; Słabości rywala a własne; Mentalność Pankova - to najważniejsze punkty po czwartkowym meczu Legii Warszawa z norweskim Molde w którym legioniści przegrali 2-3.



1. Ten mecz już był
„Bogowie Futbolu” znów zafundowali nie lada chichot losu, bo czwartkowy mecz był niemal identyczny jak ten sprzed roku. Wtedy Legia również przegrywała w Molde 0-3 i ostatecznie uległa rywalom jedynie różnicą jednej bramki. Nawet minuty się zgadzają — jeśli występują różnice, to minimalne.

Obserwując poczynania legionistów, można było łapać się za głowę - tak słabo wyglądali w czwartek. Choć, bądźmy szczerzy, w tej rundzie rzadko kiedy prezentują się dobrze. O pierwszej połowie za chwilę, bo to, co się w niej wydarzyło, zasługuje na osobny odcinek „Kryminalnych zagadek” lub „Archiwum X”. Ustawienie drużyny i sposób realizacji założeń sztabu były pokazem bezradności.

Drużyna przebudziła się dopiero po przerwie, a wszystko to za sprawą zmian dokonanych przez trenera Feio i lepszego zabezpieczenia środka pola. Molde również traciło siły — po przerwie nie atakowało już z taką werwą jak wcześniej, co można tłumaczyć tym, że wciąż czekają na start sezonu w norweskiej lidze.

Dobrze, że udało się zdobyć dwie bramki, ale sama gra nie napawa optymizmem przed rewanżem przy Łazienkowskiej.

2. Kryminał w obronie
Nie będę omawiał każdej bramki od A do Z ani szczegółowo analizował sposobu, w jaki legioniści tracili gole, bo zajęłoby to całe punkty po czwartkowym meczu. Skupmy się więc na ostatnich fazach tych akcji.

fot. Polsat Sportfot. Polsat Sport

Przy pierwszej bramce warto zwrócić uwagę na przewagę liczebną Legii w defensywie, zwłaszcza w polu karnym. Sześciu zawodników Legii kontra czterech graczy Molde, z czego jeden praktycznie nie bierze udziału w akcji. Największy błąd w końcowej fazie (bo wcześniej mniejsze pomyłki kumulowały się, prowadząc do utraty piłki) popełnili zawodnicy, którzy całkowicie odpuścili krycie jednego z rywali. Tak naprawdę oprócz strzelca również gracz ustawiony po prawej stronie pozostał bez opieki.
To niestety piłkarski kryminał w naszym wykonaniu — błąd niedopuszczalny, a co gorsza, powtarzający się w wielu spotkaniach.

fot. Polsat Sportfot. Polsat Sport

Przy drugiej bramce błąd Jana Ziółkowskiego jest niepodważalny. Młody obrońca w tej sytuacji powinien po prostu wybić piłkę przed siebie albo na aut, jeśli nie był pewny swojej interwencji, zamiast kombinować w momencie, gdy Kovacević najpierw wyszedł, a potem się cofnął, a dodatkowo Wszołek nie kontrolował swojego rywala.
W takich sytuacjach nie ma miejsca na kalkulację — piłkę trzeba wybijać jak najdalej od własnej bramki, co wielokrotnie pokazywał choćby Artur Jędrzejczyk. Nie ma sensu bawić się w efektowne rozegranie, takie rzeczy można robić przy korzystnym wyniku, a nie w takiej chwili.

fot. Polsat Sportfot. Polsat Sport

Przy ostatnim golu widać podstawowe braki w dwóch kluczowych aspektach. Pierwszy to gra w środkowej strefie i mocniejszy pressing na rywalu, którego tutaj zupełnie zabrakło. Zagrywający zawodnik Molde miał autostradę do wykonania takiego podania. Drugi to pilnowanie linii spalonego. Dwóch środkowych obrońców próbuje złapać rywali na ofsajdzie, a co robią nasi boczni defensorzy? Zapominają, że gramy wysoką linią, i wręcz ułatwiają analizie VAR podjęcie decyzji o uznaniu bramki. Niestety, dwóch doświadczonych obrońców, a błędy rodem z juniorskiego futbolu.

3. Mobilność środka pola
Nie jestem trenerem, nie ukończyłem żadnych kursów, ba — nawet do nich nie przystępowałem, jestem zwykłym laikiem, ale po konferencji prasowej Gonçalo Feio kilka razy złapałem się za głowę. Mam tu na myśli szczególnie tę wypowiedź:
"Claude w wielu momentach dał nam to, co miał dać – atakowanie przestrzeni, miał asystę przy bramce, która pozwoliła nam wrócić do meczu, dał mobilność. Wiedzieliśmy, że mecz będzie intensywny, mobilność i intensywność przestrzeni były kluczowe. On się dobrze z tego wywiązał, brał udział w akcjach w obu polach karnych."
Zacząłem się zastanawiać, czy oglądałem ten sam mecz, bo zarówno Portugalczyk, jak i Bartosz Kapustka czy Maximilian Oyedele nie pokazali nic z tego, o czym mówił trener. Żaden z nich nie był „mobilny" — choć najpierw warto byłoby zdefiniować, co oznacza ta mobilność. Pomógł mi w tym kolega, który określił ją jako „zdolność zawodnika do efektywnego poruszania się po boisku, obejmującą zarówno przemieszczanie się z piłką, jak i bez niej.” Trudno się z tym nie zgodzić. Patrząc na Gonçalvesa, nie widziałem żadnego efektywnego poruszania się po boisku. Chyba że bierzemy pod uwagę jedynie akcję bramkową i jego asystę — wtedy tak, przyznaję, Portugalczyk zagrał idealnie: był mobilny, wszedł w wolną przestrzeń i wykorzystał przewagę.

fot. Polsat Sportfot. Polsat Sport

Spójrzmy jednak na jeden z ataków Molde, gdy w środku pola powstała dziura jak po bombie. Oznaczeni zawodnicy (Oyedele – 1, Kapustka – 2, Gonçalves – 3) zostawili za sobą ogromną przestrzeń. Czyj to błąd? Moim zdaniem trenera. Dlaczego? Większość z nas wie, że Portugalczyk to zawodnik bardziej defensywny niż ofensywny. Przez większość kariery grał na pozycji numer „8” lub „6”, a w meczu z Molde wyglądał jak dodatkowa „9”, ustawiona obok Marca Guala. Efekt? Środek pola był dziurawy, bo Gonçalvesa ciągnęło do przodu, a o defensywie zapominał. Osamotniony w tej strefie pozostawał Oyedele, bo Kapustka po prostu nie ma sił, by wracać pod własne pole karne, a potem jeszcze organizować atak. W jednej z kluczowych stref boiska zabrakło asekuracji, co przy jakości graczy Molde było fatalnym błędem.

Trener może twierdzić, że Gonçalves dał drużynie mobilność, ale wystarczyło spojrzeć, jak po wejściu na murawę Augustyniaka i Elitima środek pola zaczął wyglądać o niebo lepiej. Dlaczego? Bo obaj nie zapominali o defensywie, nie szli na hurra do przodu, tylko szukali wolnych stref i realizowali swoje zadania zarówno w rozegraniu, jak i odbiorze. W pierwszej połowie środek pola nie istniał, a za to odpowiada właśnie trener. Gonçalves, grając jako „8”, powinien być bardziej zbalansowany, a nie skupiać się głównie na ofensywie, zwłaszcza że siłowo przegrywał większość pojedynków z silnymi zawodnikami Molde.

Oczywiście to nie Gonçalves był głównym winowajcą porażki, ale jednym z trybów, które się do niej przyczyniły. Tym bardziej, że trener znów wystawił od pierwszej minuty zawodnika, który nie grał w ostatnich meczach. Niestety, od razu przypomniała mi się sytuacja z zeszłego roku, gdy Qendrim Zyba miał wejść w buty Bartosza Slisza w starciu z Molde. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło – ofensywnie usposobiony zawodnik nie podołał zadaniu.

4. Powrót "Luqiego"
Legia miała swoje problemy przed meczem z Molde. Z powodu kartek pauzował Morishita, a klub z różnych powodów nie zgłosił do Ligi Konferencji Urbańskiego i Szkurina. Na szczęście pojawiły się dwie iskierki nadziei – do kadry wrócili Luquinhas i Radovan Pankov, a szczególnie ten pierwszy zaliczył udany powrót po długiej kontuzji.

To właśnie Brazylijczyk zdobył gola na 2-3, ale w ciągu tych ponad 20 minut pokazał znacznie więcej niż Wahan Biczachczjan w ostatnich meczach. Ormianin po spotkaniu z Molde mógłby spokojnie wystąpić w castingu do filmu „Niewidzialny człowiek”. Do tej pory nie zanotował choćby połowy udanego meczu w barwach Legii.

Cieszy powrót Luquinhasa, bo daje on drużynie więcej rozwiązań w ofensywie i jest zdecydowanie lepszy od nowego gracza Legii, który wciąż potrzebuje czasu na adaptację.

5. Słabości rywala a własne
Przed meczem z Molde dziwiły mnie opinie, że to o wiele słabsza drużyna niż rok temu i że Legia powinna spokojnie wygrać ten dwumecz. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Dlaczego? Bo częściej skupiamy się na dostrzeganiu problemów i słabości rywala, zamiast na poprawianiu własnych błędów.

Legia w tym sezonie nie gra wielkiej piłki – dobre mecze można policzyć na palcach jednej ręki. Szwankuje skuteczność, a bardzo często mamy problem z wymienieniem dwóch czy trzech celnych podań z rzędu, bo tych niecelnych jest zdecydowanie więcej. W każdym meczu tracimy mnóstwo piłek, co przekłada się na ofensywne akcje rywali, zwłaszcza że najczęściej dzieje się to w środkowej strefie lub defensywie.

W pierwszej połowie spotkania z Molde Legia miała ogromne problemy – z podaniami, z wyjściem poza własną strefę defensywną, a momentami wręcz z opuszczeniem własnej połowy. Po raz kolejny zawiodła ofensywa i kreowanie sytuacji, bo tych stuprocentowych można było naliczyć może dwie, trzy. Jedną z nich było chociażby uderzenie Kacpra Chodyny sprzed pola karnego.

Największym wrogiem Legii jest ona sama – jej własne błędy, bezradność w wielu fragmentach gry i, co gorsza, fakt, że trenerzy rywali świetnie ją czytają. Wiedzą, gdzie znajdują się największe słabości i potrafią je bezlitośnie wykorzystać, nawet jeśli dysponują zespołami o wiele słabszymi. Zamiast ciągle liczyć, że to przeciwnik popełni błąd, który będziemy mogli wykorzystać, powinniśmy wreszcie skupić się na naprawianiu własnych problemów. Bo dziś największym problemem Legii jest… Legia.

6. Mentalność Pankova
Na koniec chciałbym przeprosić Radovana Pankova. W ostatnim czasie wielokrotnie mówiłem i pisałem, że w tym zespole brakuje charakteru, że brakuje w nim piłkarza z prawdziwymi jajami. Otóż jest – i jest nim właśnie Radovan Pankov.

Po wejściu na murawę zaimponował mi nieustępliwością, agresywnym doskokiem do rywala i determinacją. Był jednym z nielicznych, którzy naprawdę wiedzieli, o co Legia walczy w tym meczu. Jego słowa po spotkaniu również nie przeszły bez echa – wsparł kolegę z drużyny i pokazał, że w trudnych chwilach potrafi stanąć przed mediami i udowodnić, że najważniejszy jest zespół, a nie indywidualne osiągnięcia.

Szkoda, że inni zawodnicy nie biorą z niego przykładu.

Kamil Dumała

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2025 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.