Relacja z trybun: Solidna bluzgoteka na wschodzie
Niezbyt często mieliśmy okazję w ostatnich latach jeździć do Lublina. W ciągu ostatnich 30 lat byliśmy tam dopiero po raz drugi - ostatnio na meczu Pucharu Polski, gdy lublinianie grali w II lidze. Z kolei mecz w Lublinie z Górnikiem Łęczna z sierpnia 2016 roku zbojkotowaliśmy, solidaryzując się z kibicami Górnika, protestującymi wówczas przeciwko rozgrywaniu swoich meczów na lubelskim obiekcie.
Dodajmy, że wtedy jeszcze Górnik Łęczna mocno trzymał z Motorem, ale po kilkunastoletniej wspólnej działalności na kibicowskim szlaku obie ekipy w ostatnich miesiącach rozstały się. A Motor w między czasie przybił układ z Hetmanem, którego flaga zawisła w poniedziałkowy wieczór w młynie RKS-u, a delegacja z Zamościa tego dnia liczyła 130 osób.
Poniedziałkowy termin meczu nie zdarza się Legii często. Ale nie ma co narzekać, tym bardziej wobec dość bliskiej odległości dzielącej Warszawę i Lublin. Wszyscy przynajmniej zdążyli wrócić z Norwegii i mogli znów brać wolne w robocie (choć oczywiście niektórym udało się wyrwać przed fajrantem), by ruszyć na Lubelszczyznę sławić nasz ukochany klub. Na wschód ruszyliśmy około 14:40 z dworca Warszawa Gdańska, 12-składowym pociągiem specjalnym. Wraz z nami oczywiście delegacje legijnych fanklubów - Otwocka, Dęblina, Puław, Garwolina i Otwocka. Po około dwóch godzinach dotarliśmy do stacji docelowej, tj. Lublin Główny, gdzie musieliśmy chwilę poczekać na wymarsz w stronę stadionu w sporej asyście mundurowych.
Tym razem szliśmy nieco inaczej niż podczas ostatniej wizyty z 2021 roku, a wszystko za sprawą remontów, jakie wówczas miały miejsce w okolicy dworca. Do przejścia mieliśmy naprawdę niewiele, ale ze względu na wolne tempo narzucone przez policjantów, trzeba było drobić kroki. Zapas czasu mieliśmy na tyle spory, że bez problemu cała nasza grupa weszła na trybuny przed pierwszym gwizdkiem. W sektorze gości wywiesiliśmy osiem flag: Legia Warszawa, Warsaw Fans Hooligans, Dęblin, Garwolin, Otwock, Mińsk Maz., Łuków, Biała Podlaska.
Motorowcy solidnie zmobilizowali się na mecz z Legią, szybko wyprzedając wszystkie dostępne bilety. Każda z trybun była solidnie "nabita", a w młynie dominował kolor żółty. Łącznie na stadionie zameldowało się 15 200 widzów (przy oficjalnej pojemności stadionu 15 247), co było możliwe także dzięki bardzo niewielkim buforom przy klatce. Po obu jej stronach, te liczą raptem po dwa metry szerokości. Co sprzyja z kolei napince ze strony miejscowych pikników, czego oczywiście doświadczyliśmy.
O ile przed czterema laty obie strony dość długo powstrzymywały się od jakichkolwiek "uprzejmości" (te wówczas rozpoczęły się dopiero ok. 70 minuty spotkania), to teraz zarówno Motor, jak i my, "pozdrawialiśmy" się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. "Motor z Lublina to kawał jest skur..." - niosło się z naszej strony, by po chwili poprawić "Pier... cię lubelski psie!". Z kolei kiedy przed meczem na stadionie puszczona została piosenka "Freed from desire", od razu wiedzieliśmy co z nią zrobić. "Motor z Lublina to jest kawał skur... AUUU" - śpiewaliśmy. I powtarzaliśmy to przy kilku kolejnych odsłonach tejże pieśni ze strony miejscowych operatorów dźwięku. Kiedy zaś spiker wyczytywał składy obu drużyn, przyłączyliśmy się do zabawy, i po nazwisku każdego z lubelskich grajków dodawaliśmy "Ch...!".
Na początek spotkania gospodarze zaprezentowali w młynie oprawę - sektorówkę przedstawiającą kowboja (znanego z flagi Motorowców), pod którą odpalono co nieco stroboskopów (w miejscu oczu). Kiedy zaś sektorówka zjechała, zapłonęło ok. 100 rac, po czym sędzia na krótko przerwał mecz ze względu na nieznaczne zadymienie.
Około dziesiątej minuty spotkania w naszym sektorze, po wcześniejszym odliczaniu, zapłonęły setki stroboskopów pośród bardzo dużej liczby flag na kijach. W momencie, kiedy w naszym sektorze nie było zupełnie nic widać, padła bramka dla Legii. Taka, jakich nie widuje się na co dzień na piłkarskich boiskach - z cyklu "Futbolowe jaja". A trzeźwość umysłu zachował gość w przykrótkich spodenkach, który o dziwo chwilowo nie machał łapami i nie łapał pokemonów.
Niestety prowadzeniem nie nacieszyliśmy się jakoś specjalnie długo. Bośniacki ręcznik w naszej bramce popełniał błąd za błędem przy każdym dośrodkowaniu i można było spodziewać się, że w końcu rywale wykorzystają niemoc przepłacanych grajków z Łazienkowskiej. Po trafieniu na 1-1, miała kolejna odsłona uprzejmości - obie strony skandowały "Jazda z k...mi", a także inne przyśpiewki. Zresztą Motor pokazał tego dnia, że lubuje się w kserowaniu, a cholernie brakuje im inwencji twórczej. Ch... w skserowaną melodię hymnu klubowego, czy pomeczową pieśń śpiewaną długo z piłkarzami (zerżniętą żywcem z repertuaru Górnika Zabrze), ale i w okazjonalnych przyśpiewkach nie są w stanie wymyślić zupełnie nic. Kiedy więc jechaliśmy głośno nasze tradycyjne - "Legio, klubie Ty nasz, pokaż k... jak w piłkę grasz", po chwili z młyna miejscowych niosło się... "Motor, klubie ty nasz...". I podobnie było w kilku innych przypadkach.
Poziom piłkarski w pierwszej połowie nie nastrajał najlepiej, ale jak wiadomo, nie jeździmy dla wyników i "Staruch" mobilizował wszystkich, by dali z siebie maksimum w drugiej połowie. Mieliśmy powody do radości po bramce na 2-1 - kolejnym prezencie ze strony miejscowego bramkarza. By niedługo później dać sobie wbić gola na remis. Po nim z głośników znów słychać było "Freed from desire", więc zareagowaliśmy jak należy i przez pewien czas jechaliśmy z pieśnią, przy której parę miesięcy temu bawiliśmy się w Szczecinie. Oczywiście tylko z delikatnym retuszem. W drugiej połowie w naszym sektorze powiewało kilkanaście dużych flag na kijach.
Piłkarze Legii w dziwacznych okolicznościach strzelili trzeciego gola i wierzyliśmy wtedy, że tym razem dowiozą wygraną do końca. "Nie poddawaj się, ukochana ma..." - śpiewaliśmy naprawdę konkretnie przez kilka minut. Od 88. minuty zaczęliśmy doping bez koszulek i naszego hitu - "Gdybym jeszcze raz...". Kiedy miejscowe parówy przedstawiły się jako "ped...y", odpowiedzieliśmy im krótko - "Dobrze wiemy, kim jesteście".
Wydawało się, że nie już nic nie może odebrać Legii wygranej, ale jednak as ściągnięty przez Feio, który wskoczył do naszej bramki i od momentu debiutu mecz w mecz popełnia błędy, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. W ostatniej akcji meczu znokautował jednego z graczy Motoru, znów mijając się z piłką przy dośrodkowaniu i po analizie VAR sędzia wskazał na wapno. Oczywiście ten moment wywołał szał radości na trybunach, a jeszcze większa była ona, gdy poszkodowany dobił niewykorzystany przez siebie rzut karny. Od razu po tym trafieniu sędzia zakończył spotkanie i zawodnicy jakoś niemrawo zmierzali w stronę sektora gości.
Tego dnia nie mieliśmy im nic do przekazania. Kolejny raz dali ciała, choć może w ich mniemaniu pierwszy nieprzegrany mecz na wyjeździe w 2025 roku jest wielkim wydarzeniem, z okazji którego, powinniśmy skakać pod niebiosa? Dialogów z grajkami nie było. Skoncentrowaliśmy się za to na odpowiedzi na zaczepki lubelskich pikników, którzy co rano wsiadają w furmankę i gnają do stolicy, by zarobić na chleb. "Ku... je..., w Warszawie o szóstej zmiana!" - niosło się z naszej strony. Później zaś jeszcze przez kilkanaście minut miała miejsce wymiana uprzejmości z lubelskim młynem.
Godzinę po meczu otwarto bramy i mogliśmy ruszyć z buta na dworzec, a następnie sprawnie wyruszyć w stronę Warszawy. Na dworcu Warszawa Gdańska zameldowaliśmy się przed wpół do pierwszej w nocy. Przed nami w czwartek rewanżowy mecz z Molde FK w 1/8 finału Ligi Konferencji. Wszyscy myślą już o rywalizacji z Chelsea, ale naprawdę nie warto się zbytnio podniecać. Doskonale przecież pamiętamy, jak wyglądało przebicie pompowanego balonika już w drugiej minucie rewanżowego meczu z tym samym zespołem.
Frekwencja: 15 200
Kibiców gości: 1210
Flagi gości: 8
Autor: Bodziach
Motor Lublin 3-3 Legia Warszawa - Mishka / 87 zdjęć
przeczytaj więcej o: Legia Warszawa Motor Lublin pociąg specjalny pirotechnika specjal oprawa Hetman Zamość relacja z trybun