Zawód
W niedzielnym spotkaniu z ŁKS-em Legii wyjątkowo nie sprzyjało szczęście. Legioniści tylko raz pokonali bramkarza rywali, chociaż trzy razy trafili w poprzeczkę i raz w słupek. Ostatecznie podzielili się z ostatnim klubem w tabeli punktami. Mimo wszystko brak szczęścia nie jest jakimkolwiek wytłumaczeniem na taki wynik.
Pierwszy kwadrans upłynął spokojnie. Legia miała wprawdzie przewagę w posiadaniu piłki, jednak nie wynikały z tego żadne groźne sytuacje. Co więcej, to gospodarze jako pierwsi wpadli w pole karne przeciwników, tworząc sobie szansę na strzelenie gola. Wszystko zaczęło się od straty w środku pola Josue, co napędziło kontrę ŁKS-u. Ostatecznie wszystko finalizował w szesnastce Kay Tejan, jednak został dobrze zablokowany. Legioniści odpowiedzieli kwadrans po pierwszym gwizdku. Wówczas niedokładnie uderzył jednak Paweł Wszołek. Chwilę potem powinno być 1-0 dla gości. Blaz Kramer opanował dalekie podanie od jednego z kolegów, znalazł się sam na sam z bramkarzem łodzian, lecz w ostatnim momencie piłka odskoczyła mu od nogi i skutecznie interweniował Aleksander Bobek.
W 35. minucie dobra okazja przed Ernestem Mucim. Albańczyk przejął piłkę po jej złym wyprowadzeniu przez defensorów ŁKS-u, kopnął mocno z półwoleja, ale zdecydowanie zabrakło mu precyzji. "Wojskowi" tego dnia wyglądali w ataku wyjątkowo słabo. Ich problemy zaczynały się już na dobre kilkadziesiąt metrów od bramki Bobka. Dlatego też wkrótce uderzenia zza pola karnego spróbował Josue jednak próba kapitana przeleciała obok słupka. Tuż przed końcem regulaminowego gry pierwszej połowy niespodziewanie na prowadzenie wyszedł ŁKS, który na boisku prezentował się tego dnia słabo, chociaż bardzo ambitnie. W szczęśliwych okolicznościach piłkę do siatki skierował młody Jędrzej Zając, który... znalazł się po prostu w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Kopnięta bowiem futbolówka przez Daniego Ramireza odbiła się od niego na tyle szczęśliwie, że zaskoczyła Kacpra Tobiasza. Jeszcze przed zejściem piłkarzy na przerwę Rafał Augustyniak mocno strzelił z daleka. Podobnie jednak jak i wcześniej, tak i tym razem, zabrakło celności.
fot. Woytek / Legionisci.com
Początek drugiej połowy był w wykonaniu Legii bardzo intensywny. Kilka minut po zmianie stron z dystansu huknął Bartosz Slisz i na raty udanie interweniował Bobek. Ta sytuacja pokazała jednak, że legioniści wyszli na drugie 45 minut z jednym celem - strzeleniem jak najwięcej liczby goli. Pierwszą bramkę zdobyli już chwilę potem. Wszołek dostał podanie na prawej stronie, tam prostym zwodem zwiódł Adriena Louveau i posłał piłkę miedzy nogami bramkarza wprost do siatki. Już w 56. minucie mogło być 2-1 dla podopiecznych Kosty Runjaicia. Przed szesnastką gospodarzy zaczaił się Yuri Ribeiro, gdy dostał podanie to nie zastanawiał się zbyt długo tylko spróbował potężnego strzału, który niestety trafił tylko w poprzeczkę. Za kilkadziesiąt sekund ponownie groźnie w polu karnym ŁKS-u! Po wrzutce z prawej strony kompletnie nieatakowany był Muci i niestety jego główkę na poprzeczkę z olbrzymim wysiłkiem sparował bramkarz z Łodzi.
Po lekko ponad godzinie zdarzyła się sytuacja niebywała. Po raz trzeci w kwadrans Legia trafiła w obramowanie bramki gospodarzy. Tym razem w słupek z dystansu przycelował Josue. Portugalczyk świetnie przymierzył lewą nogą i zabrakło mu do szczęścia naprawdę niewiele. Następnie tempo gry nieco spadło. Legia już nie atakowała z taką zaciętością, chociaż nadal była stroną zdecydowanie przeważającą. W 82. minucie z rzutu wolnego mocno strzelił Josue. W tej sytuacji Bobek udanie zbił piłkę... na poprzeczkę. Za moment ładna kontra prawą stroną. Na wysokości pola karnego Wszołek wycofał futbolówkę do nadbiegającego Gila Diasa, a ten fatalnie chybił. To była zdecydowanie stuprocentowa okazja na gola. Pomimo doliczenia do drugiej połowy kilku minut, Legii nie udało się strzelić drugiego gola. W przekroju całego meczu na 22 oddane strzały tylko jeden trafił ostatecznie do siatki łodzian...