Mecz przyjaźni dla Legii
Po bezbarwnym meczu Legia lepsza od Pogoni. Warszawscy piłkarze niemiłosiernie męczyli się z Portowcami, by zwycięskie bramki zdobyć dopiero w końcówce spotkania. Trenerskim nosem wykazał się Dariusz Wdowczyk. Obie bramki dla Wojskowych strzelili bowiem zawodnicy, którzy piątkowe spotkanie rozpoczęli na ławce rezerwowych. Dzięki piątemu zwycięstwu z rzędu lider pozostał w stolicy.
Zegar za bramką wskazywał już 81 minutę gry, a na tablicy wciąż widniał bezbramkowy rezultat. Licznie zgromadzeni kibice powoli zaczynali tracić nadzieję na zwycięską bramkę. Przez wcześniejsze 80 minut piłkarze prezentowali bowiem dość przeciętny futbol, którego oglądanie na pewno nie mogło nikogo zadowolić. Wtedy to na dośrodkowanie z lewej strony boiska zdecydował się Edson da Silva. Piłka wylądowała na głowie Aleksandara Vukovicia i między nogami Borisa Peskovicia wylądowała w bramce Pogoni. Trybuny, wypełnione przez 12 tysięcy fanów, eksplodowały z radości. Ponad godzinne męczarnie Wojskowych wreszcie zostały uwieńczone sukcesem.
Wcześniejsze wydarzenia na boisku nie wskazywały, że legioniści są w stanie pokonać Pogoń. Legia w niczym nie przypominała drużyny, która rozgromiła Groclin i Cracovię. Zawodnicy grali jakby mieli skrępowane nogi. Tak jak w meczu z Cracovią wychodziło im praktycznie wszystko, tak w piątek nie potrafili zagrać zupełnie nic. Pierwsza połowa to niedokładne podania, dośrodkowania, które trafiały wprost w ręce Peskovicia, próby rozgrywania piłki przez Łukasza Fabiańskiego i zupełny brak pomysłu na grę. W 7. minucie obrońcami Portowców zakręcił Cezary Kucharski. Niestety strzał minął bramkę. Przez kolejne minuty brzydka gra obu stron toczyła się głownie w środku boiska. Pogoń słabiutkim poziomem gry równała do gospodarzy i z boiska wiało nudą. Najgroźniejszą akcję w pierwszej połowie przeprowadził Roger Guerreiro. Jego niby-dośrodkowanie, niby-strzał pewnie wyłapał jednak bramkarz Portowców.
Druga połowa do momentu strzelania gola była bliźniaczo podobna do pierwszych 45 minut. Legia nadal nie miała pomysłu na sforsowanie obrony gości. Co więcej, wraz z upływającymi minutami, szczecinianie zaczęli grać na czas, a w poczynania Wojskowych wkradła się nerwowość. Słabej postawy swej drużyny nie wytrzymał w końcu Wdowczyk. W 61. munucie ściągnął z boiska Marcina Burkharda i Cezarego Kucharskiego. W ich miejsce do gry posłał Aleksandara Vukovicia i Sebastiana Szałachowskiego. Okazało się, że "Wdowiec" znów błysnął trenerskim nosem. Nowi gracze wprowadzili duże ożywienie w szeregi stołecznej jedenastki. Jednak bramki wciąż nie padały. W końcu przyszła 81. minuta i zaczarowane do tej pory zero wreszcie zmieniło się na tablicy na jedynkę. Od tego momentu Legia wreszcie zaczęła grać tak, jak przyzwyczaiła do tego kibiców, czyli z polotem, fantazją i dużym spokojem. Cztery minuty później zaowocowało to drugim golem. Edson pięknym podaniem uruchomił Szałachowskiego. Ten wyciągnął Peskovicia z bramki i płaskim strzałem w długi róg spowodował, że drugi raz w ciągu 240 sekund na trybunach wybuchła radość. 2:0 i wszystko jasne – tego meczu już nie przegramy. Jeszcze w ostatniej minucie Piotr Włodarczyk zrobił to do czego niestety przyzwyczaił już kibiców, czyli zmarnował doskonałą sytuację. Dobrze, że wynik był już bezpieczny.
Podobno zwycięzców się nie sądzi, ale mecz z Pogonią w wykonaniu Legii był słaby i trzeba to zauważyć. Przez 80 minut wojskowi grali jak juniorzy, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w zawodowej piłce. Byli tylko cieniem zespołu z wcześniejszych kolejek. Na szczęście po raz kolejny okazało się, że na Łazienkowskiej mamy bardzo silną ławkę rezerwowych. Dzięki dwóm trafieniom rezerwowych, na koncie Legii możemy zapisać kolejne trzy punkty. To cieszy najbardziej. Dużo do życzenia pozostawia styl, w jakim Legia osiągnęła zwycięstwo. Na szczęście w piłce nożnej nikt nie przyznaje punktów za wrażenia artystyczne. Kolejna na drodze po mistrzostwo Polonia. Oby derby też zakończyły się wygraną wojskowych. Niezależnie w jakim stylu.
Autor: Tomek Janus