Zimny prysznic - Legia kilka klas gorsza...
Dzisiejszy wieczór na Camp Nou zapowiadał się niezwykle emocjonująco. Z jednej strony coraz lepiej grająca w lidze Legia, ale za to osłabiona odejściem Karwana, Murawskiego, Piekarskiego oraz Sylwka Czereszewskiego. Z drugiej słynna katalońska Barcelona. Dla odmiany gospodarze, poza odejściem Rivaldo, tylko wzmacniali swoje szeregi. Przyszedł nowy - stary trener (Luis Van Gaal), Gaizka Mendieta oraz rewelacyjny Argentyńczyk Riquelme. W Polsce szanse Legii na odniesienie zwycięstwa oceniano na 9 do 1. Dopiero rzeczywistość pokazała, o ile trzeba było zmienić te liczby.
Spotkanie śmiało rozpoczęli podopieczni holenderskiego szkoleniowca. Od pierwszych minut ich przewaga nie podlegała żadnej dyskusji. Dominacja "Barcy" została udokumentowana już w 8 minucie. Rzut wolny z prawej strony fantastycznie egzekwował De Boer, a piłka wylądowała w samym "okienku" bramki Staneva. Po tej bramce Katalończycy nabrali jeszcze więcej zapału do gry. Legia raziła ogromnymi brakami technicznymi. Walki oczywiście nie brakowało, ale nawet w tym elemencie przeważała Barcelona. Cała gra wyglądała jak zabawa w kotka i myszkę. Legioniści nie potrafili rozegrać piłki nawet pod własnym polem karnym, co mogło kilkakrotnie skończyć się stratą gola. Najgorsze jest jednak wrażenie, że Barcelona nie grała na tzw. "100 %". Dla gospodarzy było to niczym typowy sparing z kolejnym przeciętnym rywalem. W końcu, po wielu minutach desperackiej gry w obronie, Legia przeprowadziła dwie składne akcje. W pierwszej Moussa Yahaya źle uderzył piłkę głową i ta wylądowała na górnej siatce bramki. Kolejna sytuacja to dobre dośrodkowanie z lewej strony Kiełbowicza, ale i tym razem żaden z napastników nie był w stanie oddać skutecznego strzału. Zdecydowanie najwięcej przy piłce (z legionistów) był Moussa Yahaya. Nie oznacza to jednak, że w mądry sposób futbolówką operował. Wręcz przeciwnie - w głupi sposób wdawał się w niepotrzebne dryblingi, a jego podania kończyły się na nogach gospodarzy. Kilka razy błysnął Czarek Kucharski, jednak w pojedynkę meczu się nie wygra. Najpewniejszy w pierwszej części gry był zdecydowanie Marek Jóźwiak. Jego pewne interwencje były jedynym pozytywnym obrazkiem z gry Legii. Za to Barcelona wcale nie chciała poprzestać na skromnym 1:0. Ataki sunęły na bramkę Staneva jeden po drugim. A to Kluivert, a to Saviola wręcz ośmieszali warszawskich obrońców. Ze zwinnym Argentyńczykiem zupełnie nie radził sobie Omeljańczuk. Jedyne, co mógł zrobić, to ciągle faulować swego rywala. Trzeba uczciwie powiedzieć, że do przerwy przewaga powinna być co najmniej dwubramkowa, jeśli nie większa...
W przerwie żaden trener nie dokonał zmian. Barcelona nic a nic nie zmieniła stylu gry - cisnęła jak się dało. Jednak w tej części gry wspaniałą partię rozegrał Stanew. Jego fantastyczne interwecje raz za razem ratowały legionistów. Ok. 60 minuty gry do ataku niespodziewanie ruszyła Legia. Nie było to jednak spowodowane siłą gości, lecz lekkim odpoczynkiem, jaki zafundowali sobie Katalończycy. Akcje Legii nabierały coraz większego tempa. Kilkakrotnie było gorąco pod bramką Barcelony, ale żadna z tych akcji nie kończyła się strzałem (zazwyczaj w końcowej fazie padał, nie wiadomo dlaczego, Yahaya). Trener Dragomir Okuka nie mógł już dłużej patrzeć na to, co wyprawiają jego podopieczni i zdecydował się na zmianę. Zmęczonego Yahaye zastąpił Radek Wróblewski. Tym samym został obalony mit, że Yahaya gra dobrze tylko na wyjazdach. Już kilka minut po tej zmianie (73 minuta) kapitalną akcję przeprowadził Wróblewski. "Wróbel" znalazł się sam przed golkiperem "Barcy" lecz jego strzał nie znalazł drogi do bramki. To jednak nie koniec. Piłkę do pustej bramki mógł dobić Kucharski, ale (podobnie jak we Wronkach) posłał ją nad poprzeczką. To była właśnie ta jedna okazja, którą miała mieć Legia w Hiszpanii. Niestety od tej chwili zaczęły się przysłowiowe schody... W 80 minucie na 2:0 strzelił niedawno wprowadzony Riquelme. Piłka wprawdzie przeszła po rękach Stanewa, ale w końcu limit szczęścia Bułgara musiał się skończyć. W tym momencie stało się jasne, że awans do następnej rundy Barcelona ma już pewny. Z drugiej strony, taki rezultat niczego jeszcze ostatecznie nie przesądzał. Jednak 92 minuta (realnie patrząc) zamknęła drzwi dla Legii do Ligi Mistrzów. Po ładnie wykonanym rzucie rożnym piłkę do bramki skierował tym razem Cocu. Wynik 3:0 nie oddaje jednak prawdziwego obrazu meczu. Najbardziej sprawiedliwy byłby wynik conajmniej 4 bramkowy, tak więc generalnie Legia może mówić o dużym szczęściu. Mecz ten pokazał, jak nam daleko do piłkarskiej Europy. Najpierw nauczmy się grać, a potem porywajmy na takich gigantów, jak Bracelona. Mimo wszystko na rewanż warto będzie przyjść, "bo to w końcu wielka, słynna Barcelona"...
Autor: Michał Szmitkowski