Porażka i... szampan dla sędziów!
Ten mecz miał być wyjątkowy. Wspaniała oprawa, wielkie drużyny (przynajmniej jedna), tłumy widzów a stawką gra w Champions League. Przeciwnikiem Legii była słynna Barcelona. W pierwszym spotkaniu padł wynik 3:0 dla Katalończyków, co właściwie ustawiło już zwycięzcę tego dwumeczu. Goście przyjechali bez Riquelme, Overmarsa i Motty. Jednak dla tak wielkiego zespołu jest to nikła strata. Legioniści już z Jackiem Zielińskim, ale wciąż bez Citki, "Sokoła", Gusnica i "Jarzy". Widzów na stadionie Wojska Polskiego przyszło sporo, ale kompletu nie było. Trudno się zresztą dziwić kibicom, skoro bilety na trybunę krytą kosztowały prawie tyle, co półroczny karnet.
Punkt 19 włoski sędzia, Alfredo Trentalange, rozpoczął zawody III-rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Od początku przeważała Legia. Mało brakowało, aby po kiksie De Boer-a Majewski strzelił gola, ale był przetrzymywany za koszulkę przez Holendra. Jednak sędzia tego nie dostrzegł... Legioniści mieli zdecydowanie więcej z gry. Bardzo pewnie grająca obrona gospodarzy nie pozwalała na wiele gościom. Barcelona skupiła się na wyprowadzaniu kontr. Były to przeważnie akcje oskrzydlające z udziałem Luisa Enrique. Właśnie ten piłkarz wykorzystał błąd warszawskiej obrony i znalazł się oko w oko ze Stanewem. Posłał jednak piłkę nad poprzeczką. Mijały minuty a Legia wciąż grała swoje. Świetnych sytuacji nie wykorzystali Kiełbowicz oraz Svitlica. W obu tych sytuacjach zabrakło dosłownie centymetrów. Co jakiś czas gracze Barcelony decydowali się na szybkie kontry. Za każdym razem piłka nie znajdowała jednak drogi do bramki Stanewa. Bułgar nie miał zbyt wiele pracy, bowiem wszystkie strzały Katalończyków szły ponad bramką. W zespole rywali najgroźniejszy był oczywiście Patrick Kluivert, z którym niezbyt pewnie radził sobie Marek Jóźwiak. Do przerwy wynik był remisowy, co na pewno dawało nadzieje na drugą część meczu. Jedyne, o co można było się martwić, to czy legioniści wytrzymają spotkanie kondycyjnie. Narzucili bowiem zabójcze tempo, w którym sami raczej rzadko grywają.
Druga połowa to już nieco inny obraz gry. Kontrolę przejęli goście, a legioniści jakby nieco "przygaśli". Barcelona coraz groźniej atakowała, a tym razem to Legia czyhała na okazję do kontry. Kilka razy udało się ładnie wyprowadzić piłkę, ale większość z tych akcji była psuta przez pomocników Legii. Kiepski występ zaliczyli szczególnie Vukovic oraz Kucharski. Czarek grał chyba ostatnio zbyt dużo spotkań, natomiast "Vuko" zwyczajnie nie jest w formie. Właśnie za tego ostatniego wszedł Radek Wróblewski, co wprowadziło sporo ożywienia w szeregach gospodarzy. Okazję do zdobycia gola miał sam "Wróbel", ale i niezawodny ostatnio Tomek Kiełbowicz. Ich strzały nie były jednak na tyle skuteczne, aby mocno zagrozić bramce Victora Valdesa. W 68 minucie meczu Kluivert został podcięty w polu karnym, a sędzia przyznał Barcelonie "jedenastkę". Szkoda tylko, że arbiter nie dostrzegł, iż sekundę wcześniej Kluivert powalił na ziemię jednego z legionistów. No cóż, biednemu zawsze wiatr wieje w oczy... Karny został oczywiście wykonany bezbłędnie przez Mendietę i stało się jasne, że w tym roku do Ligi Mistrzów nie wejdziemy. Kibice mimo wszystko starali się podnieść na duchu swoich graczy i bezustannie namawiali ich do jeszcze większego wysiłku. Miał w tym pomóc kolejny nowy gracz na murawie - Mariusz Zganiacz. Trzeba przyznać, że prezentował się o niebo lepiej od Czarka Kucharskiego, którego zmienił. Gdy jeszcze wydawało się, że Legia może coś strzeli, czerwoną kartkę ujrzał Jacek Magiera (po wyjątkowo bezmyślnym zagraniu). W tym momencie mecz mógł już się właściwie skończyć. Ani Legii, ani Barcelonie nie zależało już na zdobyciu gola. I rzeczywiście bramki już nie padły.
Po meczu nagrodę w postaci butelki szampana za... sędziowanie dostali sędziowie. Zadbano również o dostarczenie 4 kieliszków. Podsumowując, trzeba stwierdzić, że nie mamy się czego wstydzić. Legia zagrała naprawdę dobry mecz. Kilka akcji mogło się podobać, ale aby grać w Lidze Mistrzów, to kilka dobrych podań nie wystarczy. Po meczu trener Okuka stwierdził, że jak dalej będzie miał na ostatnią chwilę załatwiane wszystkie transfery, to możemy po raz kolejny pożegnać się z marzeniami o Champions League. Trudno mu nie przyznać racji...
Autor: Michał Szmitkowski