Zaprzepaścili szansę
Legia Warszawa i Ruch Chorzów - dwie drużyny sąsiadujące ze sobą w tabeli. Różnica między obiema drużynami wynosiła zaledwie punkt na korzyść podopiecznych Stefana Białasa. Po piątkowej porażce krakowskiej Wisły, pojedynek na Śląsku zyskał dodatkową wartość. Oprócz walki o europejskie puchary, obie jedenastki miały jeszcze cień szansy, żeby rzucić się w pościg za "Białą Gwiazdą".
W składzie warszawskiego zespołu obyło się bez niespodzianek. Natomiast Waldemar Fornalik zdecydował, że Artur Sobiech rozpocznie mecz na ławce. Do meczowej osiemnastki powrócił po kontuzji Andrzej Niedzielan, który podobnie jak najskuteczniejszy piłkarz Ruchu, oglądał spotkanie z wysokości ławki rezerwowych.
Od początku spotkania zarówno Ruch, jak i Legia nie miały zamiaru czekać na to, co zrobi przeciwnik. Zamiast piłkarskich szachów oglądaliśmy zespoły, które starały się przeprowadzić skuteczne akcje ofensywne. Jednak przez pierwszy kwadrans żadna ze stron nie stworzyła zagrożenia pod bramką rywala. Wszelkie akcje oskrzydlające kończyły się na dośrodkowaniach i wybiciach przez obrońców. Ten stan przerwał w 16. minucie Michał Pulkowski, który ruszył środkiem boiska z obrońcą "na plecach". Będąc w akcji sam na sam z Janem Muchą nie potrafił pokonać bramkarza gości. Mucha obronił strzał piłkarza, który kiedyś grywał w rezerwach stołecznego klubu. W odpowiedzi gracze w biało-czarnych strojach starali się zagrozić "Niebieskim" po stałym fragmencie gry, ale kolejny rzut rożny nie przyniósł spodziewanego efektu. I gdyby ktoś w tym momencie przestał przez kwadrans oglądać to spotkanie, to... nic by nie stracił. Niby obie jedenastki się starały, niby prowadziły ataki, ale częściej piłkarzy obu ekip można było spotkać w środku pola. Przysypiających kibiców mógł obudzić Arkadiusz Piech. W 33. minucie urwał się Inakiemu Astizowi i głową próbował zaskoczyć Muchę. Jednak Słowak wykazał się nieprzeciętnymi umiejętnościami, zatrzymując pewnie zmierzającą do siatki futbolówkę na linii bramkowej! Fani Legii mogli odetchnąć z ulgą. Na Cichej wciąż było 0-0. Tuż przed końcem pierwszej połowy Stefan Białas był zmuszony dokonać pierwszej zmiany. W miejsce utykającego Dicksona Choto na murawę wszedł nierozgrzany Pance Kumbev. Na szczęście nie przyniosło to przykrych konsekwencji. Mimo doliczonych dwóch minut, żadna ze stron nie zdołała objąć prowadzenia i Tomasz Mikulski zakończył pierwszą odsłonę meczu, po której bliżsi prowadzenia byli gracze Ruchu, ale dzięki słowackiemu bramkarzowi kibice w Chorzowie nie oglądali bramek.
Drugie 45 minut gospodarze rozpoczęli z wysokiego C. Z prawej strony w pole karne Legii wrzucił Michał Pulkowski. Do zagrania wyskoczyli Wojciech Szala z Piechem, ale to filigranowy gracz Ruchu sięgnął głową piłki i skierował ją między słupki. 1-0 dla chorzowian! Podopieczni Stefana Białasa starali się odpowiedzieć akcjami ze stałych fragmentów gry. Niestety, ani dwa rzuty wolne, ani korner nie przyniosły upragnionej bramki. Opiekun "Niebieskich" wyraźnie chciał pójść za ciosem, wpuszczając na plac gry Artura Sobiecha. Musiał zareagować szkoleniowiec legionistów, który wpuścił na murawę ofensywnych graczy – Macieja Rybusa oraz Sebastiana Szałachowskiego. Lepszego nosa miał Waldemar Fornalik. Najlepszy strzelec chorzowian znalazł się w 65. minucie sam na sam z Muchą i przyszły gracz Evertonu kolejny raz uchronił swój zespół od utraty bramki! W odpowiedzi Maciej Iwański huknął z linii pola karnego, czym zmusił bezrobotnego dotychczas Krzysztofa Pilarza. Jeszcze próbował dobijać Bartłomiej Grzelak, ale bramkarz Ruchu przytulił spokojnie futbolówkę. Trzeba przyznać, że to była jedna z nielicznych dobrych akcji w wykonaniu legionistów. Aczkolwiek na będący w dobrej dyspozycji chorzowski zespół, to było za mało. Za mało, aby skutecznie zagrozić, nastraszyć, stworzyć przewagę. Nie można ciągle ofiarnie się bronić, "popisywać" niedokładnymi podaniami w spotkaniu, gdzie stawką jest przepustka do europejskich pucharów. A niestety taką Legię przyszło nam oglądać. Ekipa z Łazienkowskiej starała się podkręcić tempo w końcówce meczu. Kotłowało się pod szesnastką chorzowian, ale wszystko na marne.
Trzeba szczerze przyznać, że Ruch wygrał w pełni zasłużenie. Lepiej operował piłką, przeprowadzał składniejsze akcje i co ważniejsze, zdobył bramkę na wagę zwycięstwa. Dla warszawskich fanów nie jest to dobry prognostyk przed meczem z Wisłą Kraków za tydzień.
Legia nie wykorzystała swej szansy na umocnienie się na trzecim miejscu kosztem Ruchu. Miejscu, które daje przepustkę do europejskich pucharów. Szansy na doskoczenie do "Białej Gwiazdy" na trzy punkty. Szkoda.
Autor: Fumen