Ponad tysiąc fanów Legii w sektorze gości na Stamford Bridge - fot. Woytek / Legionisci.com
REKLAMA
REKLAMA

Relacja z trybun: Za puchary - dziękujemy!

Bodziach, źródło: Legionisci.com

Nasze ostatnie wyjazdy na Wyspy za każdym razem były głośno komentowane w piłkarskim światku. Zaczęło się od meczu w Leicester, gdzie po głowach oberwali ochroniarze, a fani Legii odpalili race. Półtora roku temu Aston Villa w związku z zajściami w Leicester robiła wszystko, by maksymalnie ograniczyć liczbę biletów dla legionistów - ostatecznie przyznając nam raptem 890 sztuk. Nie przystaliśmy na tę liczbę i pod Villa Park stawiliśmy się w ok. 2100 osób, licząc, że Angole pójdą po rozum do głowy.



Zamiast tego, kiedy setne rozmowy z przedstawicielami klubu z Birmingham nie przynosiły efektu, w końcu doszło do przepychanek z mundurowymi, które przerodziły się następnie w regularną bitwę z policją West Midlands. Tamtego meczu oczywiście nie obejrzeliśmy, a parędziesiąt osób musiało się jeszcze zmagać z wymiarem niesprawiedliwości i dopiero po paru tygodniach, dzięki pomocy SKLW, zostali uniewinnieni. I chociaż zgodnie z prawem zostali uznani za niewinnych, każda z tych osób przylatując przed Świętami Wielkanocnymi na Wyspy na mecz z Chelsea była zatrzymana, a następnie deportowana do Polski.



Długo wydawało się, że i tym razem nie będzie nam dane wspierać Legii z poziomu trybun. Wyjazd na Stamford Bridge wydawał się jakąś odskocznią od wizyt w Niecieczy, Gliwicach, czy Mielcu. Z tym, że przedstawiciele Chelsea, na wniosek władz Londynu stwierdzili, że przekażą fanom Legii nie ponad 2150 wejściówek, a połowę tej liczby. Ta została przekazana władzom Legii przed pierwszym meczem obu drużyn przy Łazienkowskiej. Niestety nawet z nimi w ręku, niczego do końca nie mogliśmy być pewni. I z takim też nastawieniem, na parę dni przed świętami lecieliśmy do Anglii. Warto dodać, że wielu z nas przepadły bilety lotnicze na pierwotny termin - bowiem zgodnie z losowaniem mecz w Londynie miał być rozgrywany tydzień wcześniej (jako pierwszy). Ale ze względu na nagromadzenie meczów w Londynie (tj. spotkania Arsenalu z Realem i Tottenhamu z Eintrachtem), UEFA zamiast przesunąć nasz mecz na środę, zamieniła gospodarza. W każdym innym przypadku nie ma problemu, by w Londynie odbywało się równolegle kilka spotkań międzynarodowych. Legia jednak traktowana jest w Europie wyjątkowo.



Podział tak niewielkiej liczby biletów nie był sprawą łatwą. Ostatecznie osoby, które biletów na sektor gości nie posiadały, kupowały wejściówki na sektory gospodarzy - w drugim obiegu, bowiem w pierwszym konieczne było posiadanie 12 punktów lojalnościowych Chelsea. A bilety na sektory miejscowych schodziły bardzo powoli, choć były wyraźnie tańsze niż wejściówki na spotkania ligowe. Ewidentnie fanów Chelsea mniej interesowało spotkanie w ćwierćfinale Ligi Konferencji, szczególnie wobec wysokiej wygranej (3-0) ich drużyny w pierwszym meczu.



Zdecydowana większość z nas do Anglii podróżowała samolotami - wieloma połączeniami do różnych miast, jak i z wielu różnych miejscowości. Tylko nieliczni (ale byli tacy) wybrali drogę lądową. Loty z Warszawy do Luton były najbardziej kontrolowane przez policję, która przeszukiwała bagaże kibiców. W dniu meczu zebraliśmy się o godzinie 17:15 (na niespełna 3h przed rozpoczęciem meczu) stosunkowo niedaleko stadionu - przy stacji Earl's Court. Policja angielska od rana wpadała do licznych knajp, próbując dowiedzieć się, gdzie przed meczem zbierze się nasza grupa. Naiwnie liczyli, że ktoś przekaże im jakąkolwiek informację. Po kilkunastu minutach nasza ponad tysięczna grupa ruszyła w kierunku stadionu (ok. 1,1 mili), śpiewając po drodze i dość sprawnie przemieszczając się. Dopiero kilkaset metrów przed stadionem miał miejsce postój, bowiem służby postanowiły sprawdzać bilety i przepuszczać w kierunku stadionu tylko tych, którzy posiadali wejściówki na sektor gości. Następnie miało miejsce przeszukiwanie i przejście przez bramofurty. Cała nasza grupa weszła na trybuny ze sporym zapasem czasowym. W sektorze gości nie sprzedawano tego dnia piwa - było serwowane tylko na sektorach gospodarzy (tj. na promenadach, bo z piwem na żaden stadion w Anglii nie można wejść na trybuny).



Przygotowany dla nas, okrojony sektor gości (na co dzień jest on dwukrotnie większy) był nabity do granic możliwości. Wywiesiliśmy w nim 6 flag: Legia (reprezentacyjna), Ultras Legia, Capital City, Radomscy Chuligani, FC Den Haag, Olimpia Emigracja. Niestety gospodarze nie pozwolili na wniesienie megafonów oraz bębnów, więc prowadzenie dopingu było lekko utrudnione, ale poradziliśmy sobie mimo tych niedogodności. Na stadionie zebrało się łącznie 32 tysiące kibiców, czyli nieco ponad 8 tysięcy miejsc pozostało pustych. Miejscowi, tak jak swego czasu Leicester na meczu z nami, postanowili się zmobilizować i zebrać w młynku, który wystawili na sektorze bezpośrednio obok naszego (za bramką). Obie grupy oddzielała siatka na krzesełkach oraz szpaler ochrony. "Niebieskim" zapału wystarczyło na kilka minut. Później tracili zapał z każdą chwilą.

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego z naszej strony niosło się głośne "F... you, Chelsea, f... you". Później zaś jedną z pieśni miejscowych szybko przerobiliśmy na "Je... Chelsea, o k... je... Chelsea!". Oczywiście w naszym repertuarze nie mogło zabraknąć pieśni "Czarna eLka", z jakże aktualnym motywem "boi się nas policja angielska" oraz okrzyku "Zawsze i wszędzie policja j... będzie" oraz standardowych "pozdrowień" dla UEFA. Nasz doping, którym kierował "Staruch", od pierwszej minuty stał na zajebistym poziomie. Kiedy zaś sędzia podyktował dla nas rzut karny, zapanowała wielka radość. Ta po chwili była jeszcze większa, gdy Pekhart wykorzystał jedenastkę, a następnie niosło się "Hej Legio jazda z k...mi!". Pewnie, nikt przed meczem nie spodziewał się, że możemy powalczyć o awans do półfinału, ale prowadzenie z Chelsea na jej terenie było czymś mocno niespodziewanym.



Gracze Chelsea w końcu doprowadzili do wyrównania, a niedługo później strzelili nawet drugiego gola, ale ten ostatecznie został anulowany. "Taki ch..., taki ch...!" - skandowaliśmy pod adresem świętujących chwilę wcześniej kibiców gospodarzy siedzących nieopodal nas. A z każdą minutą zaangażowanie wokalne z ich strony malało. W końcu "doping" Chelsea doszedł do takiego poziomu, jaki ma miejsce na wszystkich pozostałych meczów przy Stamford Bridge - czyli śpiewa co jakiś czas jakaś marna garstka. My zaś, nieskromnie mówiąc, zapier...liśmy jak źli. Z każdą minutą dając z siebie jeszcze więcej. I przez niemal całą pierwszą połowę dopingowaliśmy bez koszulek.

W drugiej połowie długo śpiewaliśmy "Warszawska Legio zawsze o zwycięstwo walcz". W 53. minucie piłkarze Legii strzelili na bramkę przed naszą trybuną, gola na 2-1. I oszaleliśmy z radości, nie do końca wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę! Kilka minut później zaprezentowaliśmy racowisko, co na angielskich trybunach nie zdarza się zbyt często. W sektorze gości, po odliczaniu, zapłonęło 60 rac, a kibice śpiewali wówczas "Legia, Legia Warszawa". Najgłośniej wychodziła nam jednak wykonywana chwilę później - przez kilkanaście minut pieśń "Nie poddawaj się, ukochana ma...", z parokrotnym przyciszaniem.



Kwadrans przed końcem gospodarze strzelili bramkę, ale ta ponownie nie została uznana, więc nasza reakcja była identyczna, jak po pierwszym niedoszłym trafieniu Chelsea. Około 80. minuty zaśpiewaliśmy hymn narodowy. Na koniec ruszyliśmy (drugi raz tego wieczora) z pieśnią "Gdybym jeszcze raz...". Bez bębnów na pewno wykonanie było utrudnione, ale wyszło nam niesamowicie. I tak śpiewaliśmy już do samego końca, a nawet trochę dłużej, bo kiedy piłkarze podeszli pod nasz sektor, dalej śpiewaliśmy swoje. Za miłą niespodziankę w postaci wygranej z Chelsea i jednocześnie pierwszą wyjazdową wygraną Legii z angielskimi drużynami w historii i w ogóle bardzo udanej europucharowej przygody podziękowaliśmy okrzykiem - "Za puchary - dziękujemy!".



Później zaśpiewaliśmy jeszcze "Warszawę", a następnie zaczęliśmy wspólne śpiewy na dwie strony z liczną grupą kibiców Legii zebraną na wszystkich pozostałych trybunach na Stamford Bridge. Jak się okazało, właściwie każdy z nich nie miał problemów z wejściem na stadion, choć oczywiście na biletach mieli inne dane. Na dwie strony zaśpiewaliśmy "Warszawę", "Zawsze i wszędzie", czy "Lalalala f... UEFA". Na koniec zaśpiewaliśmy wspólnie "Bo Warszawa jest od tego, aby bawić się na całego". Bardzo szybko, bo po niespełna 20 minutach otwarto bramy i mogliśmy opuścić stadion. Na szczęście nie niepokojeni przez policję, jak to miało miejsce po meczu w Leicester. W doskonałych humorach ruszyliśmy w miasto. Do Warszawy wracaliśmy głównie w piątek i sobotę. Wszak w poniedziałek czeka nas już mecz ligowy - przy Łazienkowskiej widzimy się na meczu z Lechią. Gdańszczanie licznie wybierają się do stolicy pociągiem specjalnym.

P.S. W sektorze gości wywiesiliśmy w trakcie spotkania transparent "Ś.P. Demon Londyn Pamięta".

Frekwencja: 29 027
Kibiców gości: 1021 (+ ok. 1000 na sektorach gospodarzy)
Flagi gości: 6

Autor: Bodziach

Chelsea FC 1-2 Legia Warszawa. Przemarsz kibiców - Hugollek / 26 zdjęć
Chelsea FC 1-2 Legia Warszawa - Woytek / 146 zdjęć
Chelsea FC 1-2 Legia Warszawa - Maciek Gronau / 133 zdjęcia

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2025 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.