fot. Mishka / Legionisci.com
REKLAMA
REKLAMA

Analiza

Punkty po meczu z Lechią Gdańsk

Kamil Dumała, źródło: Legionisci.com

Cześć tu Ekstraklasa; typowa Legia; Mena kręcił Vinagre; problem ze środkiem; zasłużył; mierni uczniowie - to najważniejsze punkty po niedzielnym meczu Legii Warszawa z Lechią Gdańsk, który legioniści wygrali 2-1.



1. Cześć tu Ekstraklasa
No i tak to właśnie jest — nacieszyliśmy się wygraną z Chelsea, która i tak jest deprecjonowana przez część środowiska i część dziennikarzy, bo przecież grali rezerwowi, a wynik pierwszego meczu rzekomo determinował zaangażowanie londyńczyków. Tymczasem wróciliśmy do ligowej młócki. Młócki, która legionistom nie wychodzi najlepiej — ba, trzeba to powiedzieć wprost: obecny sezon w Ekstraklasie jest po prostu beznadziejny.

Zajmujemy piąte miejsce w tabeli, notujemy katastrofalne wyniki od początku rundy wiosennej i coraz bardziej oddalamy się od ligowej czołówki. Patrząc na pierwszą połowę meczu z Lechią, trudno nie odnieść wrażenia, że Legia znów wyszła na boisko jakby z przymusu — jakby nie chciała tego meczu wygrać, tylko po prostu go „odbębnić” i zgarnąć pensję po 90 minutach dreptania po murawie.

Szkoda, że dobrej formy z Europy nie potrafimy choćby częściowo przełożyć na rozgrywki ligowe. Myślę, że wtedy nasza pozycja w tabeli byłaby znacznie lepsza, a kibice wciąż z emocjami czekaliby na mecze Legii, zamiast coraz częściej przechodzić do codzienności bez względu na wynik.

2. Typowa Legia
W Ekstraklasie Legia gra po prostu typową Legię. Pierwsza połowa to był pokaz niedokładności, dreptania po boisku, nieprzemyślanych decyzji i chowania się za przeciwnikami. Legioniści znów nie byli swoją najlepszą wersją — wręcz przeciwnie, irytowali swoją grą. Znów było za dużo nonszalancji i brakowało spokoju w poczynaniach „Wojskowych”.

Zabrakło przytrzymania piłki i spokojnej wymiany podań między formacjami. Najczęściej wszystko kończyło się długim zagraniem do przodu, gdzie futbolówkę bez większego problemu przejmowali zawodnicy z Gdańska. To Lechia była częściej przy piłce w pierwszej połowie, a najbardziej rzucało się w oczy to, jak fatalnie wyglądał pressing Legii. Najczęściej próbował pressować jedynie Szkurin, a dwóch najbliżej ustawionych partnerów tylko przyglądało się akcji, zamiast odciąć linie podań do lepiej ustawionych rywali.

Wyglądało to dramatycznie, ale niestety — była to klasyczna Legia. Klasyczna, bo w równie typowy sposób kompletnie się odmieniła po przerwie. Nnagle legionistom „zachciało się grać”. Byli częściej przy piłce, a co ważniejsze — regularnie pojawiali się pod polem karnym Lechii, tworząc kolejne sytuacje bramkowe. Znów wychodziły im podania z pierwszej piłki, zawodnicy wychodzili na pozycje, aktywnie szukali wolnych przestrzeni. W końcu grali tak, jak tego oczekujemy od pierwszych minut, a nie dopiero po przerwie i przysłowiowej „suszarce”.

Gdyby nie niewykorzystane sytuacje, Legia spokojnie powinna wygrać ten mecz wysoko. A tak — do ostatnich minut znów trzeba było drżeć o wynik, bo wszystko mogło się jeszcze odwrócić. Na szczęście w doliczonym czasie świetną interwencją popisał się Kacper Tobiasz.

3. Mena kręcił Vinagre
Portugalczyk na długo zapamięta szybkiego skrzydłowego Lechii Gdańsk. Vinagre od początku roku ma spore problemy z utrzymaniem formy, a jego gra coraz częściej irytuje kibiców. W starciu z zespołem z dolnej części tabeli miał ogromne kłopoty w defensywie. Przymierzany zimą do Legii Camilo Mena kręcił nim tak często, że momentami można było się zastanawiać, czy Portugalczyk w ogóle zdoła się „odkręcić” przed kolejnym meczem.

To właśnie ich pojedynki były ozdobą spotkania — niestety z bardzo słabym bilansem dla zawodnika Legii. Vinagre regularnie je przegrywał, brakowało mu zarówno sił, jak i — co gorsza — chęci do pogoni za rywalem. Stoczył 10 pojedynków, z których wygrał zaledwie 3. Stracił piłkę aż 27 razy, a celność jego podań wyniosła 83% (44 prób, 36 celnych).

Trudno było patrzeć na jego występ, szczególnie w grze obronnej. W ofensywie również nie zostawił po sobie dobrego wrażenia — poza słabymi dośrodkowaniami ze stałych fragmentów trudno cokolwiek zapamiętać. Dopiero po jego zejściu, przy bramce Ziółkowskiego, coś drgnęło — Biczachczjan wniósł więcej jakości i wreszcie pojawiła się szansa na sensowne dośrodkowanie.

4. Problem ze środkiem
Gdy nie zobaczyłem Elitima w wyjściowym składzie, byłem lekko zaskoczony. Jeszcze bardziej zdziwił mnie fakt, że Kolumbijczyk nie pojawił się nawet na ławce rezerwowych. A przecież Elitim to idealne spoiwo dla środka pola, który — moim zdaniem — miał w tym meczu poważne problemy.

To właśnie on potrafi najlepiej regulować tempo gry, wie, kiedy przyspieszyć akcję, a kiedy ją uspokoić. Tego niestety zabrakło w starciu z Lechią. Żaden z zawodników występujących w środkowej strefie nie potrafił przejąć tej roli. Goncalves wyglądał na zagubionego, Oyedele skupił się głównie na odbiorach i bardzo rzadko pojawiał się z przodu, a Morishita — kolejny raz z rzędu — zagrał bardzo słabo. W rozegraniu wyglądał fatalnie, notując mnóstwo prostych strat i złych decyzji.

Dlatego właśnie brak Elitima był tak widoczny — brakuje zawodnika, który nie tylko nie boi się wziąć odpowiedzialności za grę, ale też potrafi połączyć obowiązki defensywne z ofensywnym zaangażowaniem. Miejmy nadzieję, że jego powrót do gry po operacji ręki nastąpi jak najszybciej, bo mecz z Lechią pokazał dobitnie, że to właśnie środek pola był największym problemem Legii. To tam najczęściej traciliśmy piłkę, a większość drugich piłek padała łupem gości.

5. Niezłe ziółko
Jeśli miałbym wskazać najlepszego zawodnika Legii w meczu przeciwko Lechii, bez wahania postawiłbym na Jana Ziółkowskiego. I nie chodzi tylko o bramkę strzeloną w ostatniej akcji meczu. To był jeden z nielicznych piłkarzy, którym naprawdę chciało się grać przez cały mecz, którzy nie odpuszczali ani na moment. Gdyby nie Janek, Kacper Tobiasz musiałby ratować Legię w znacznie trudniejszych sytuacjach.

fot. Mishka / Legionisci.comfot. Mishka / Legionisci.com

Ziółkowski jest współwinny przy bramce straconej przez Legię — razem z Kunem i Tobiaszem. Choć trzeba uczciwie dodać, że być może Kapuadi powinien wcześniej podejść do rywala w środkowej strefie i spróbować odebrać piłkę. „Ziółek” niepotrzebnie faulował przeciwnika, po czym padł gol, ale trudno uznać go za jedynego winowajcę tej sytuacji.

Wyróżniało go natomiast coś innego — był tym, który „opierdzielał” kolegów, motywując ich do większego skupienia i dokładności. Często razem z Kapuadim musieli naprawiać błędy ofensywnych graczy. W statystykach wyglądało to równie dobrze jak na boisku — wygrał 4 z 6 pojedynków, a piłkę stracił tylko 4 razy (!), co może być jednym z najlepszych wyników w tym sezonie. Celność podań? 93% (45/43) — kapitalny wynik. Tylko raz zagrał piłkę w aut (w meczu z Chelsea zdarzyło mu się to częściej). W jednej z akcji posłał znakomite podanie do przodu, ale niestety cała akcja zakończyła się fiaskiem.

Cieszy dobra forma młodego zawodnika i przede wszystkim — gol, na który zasłużył swoją postawą w tym meczu.

6. Mierni uczniowie
Oglądając mecz z Lechią, zastanawiałem się, dlaczego trener Feio tak mocno wierzy w niektórych zawodników. Patrzyłem na Vinagre, Chodynę, Morishitę czy Luquinhasa — wszyscy oni już dawno powinni zejść z boiska. Ba, oni nie powinni w ogóle wyjść na drugą połowę! A jednak cały czas przebywali na murawie, jakby nic się nie działo. Pierwsze zmiany? Dopiero w 70. minucie i dotyczyły tylko Luquinhasa oraz Szkurina.

Nie mam pojęcia, jak bardzo jeszcze muszą zawodzić niektórzy gracze, by trener w końcu dostrzegł, że czas ich posadzić na ławce. Nie po to, by ich „ukarać”, ale by w końcu czegoś się nauczyli, złapali oddech, a jednocześnie dać szansę innym. Zwłaszcza że sezon jest już stracony — nie gramy o mistrza, nie gramy o nic wielkiego. To idealny moment, by dawać minuty młodym.
Wiem, że wejście Urbańskiego z Lechią było bardzo słabe, ale powiedzmy sobie szczerze — bez rytmu meczowego i wchodząc z ławki trudno coś pokazać, szczególnie gdy bardzo się chce. Może więc warto dać mu dwa mecze w rezerwach, by złapał luz i rytm, skoro w pierwszym składzie i tak grają ludzie, którzy nawet nie udają, że im zależy. Wielu z nich przypomina uczniów jadących na samych jedynkach, którzy w ostatniej chwili prześlizgują się z klasy do klasy, bo lubi ich wychowawca. A takim wychowawcą w Legii zdaje się być Feio.

Czas dać szansę innym. Dość ciągłego już grania tymi, którzy najczęściej niewiele dają drużynie. Weźmy takiego Chodynę — może dwa dobre mecze przez cały swój pobyt w Legii, a i tak wydaje się zadowolony z siebie. Szkoda, że my, kibice, już mniej.

Kamil Dumała

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2025 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.