Relacja z trybun: Zmęczenie sezonem nas nie dotyczy
Podczas gdy trenerzy słabsze występy starają się tłumaczyć natłokiem spotkań w skali sezonu, czy krótkim odpoczynkiem (poniżej 72h) pomiędzy meczami, na takie niedogodności nie narzekają fanatycy, wspierający ukochany klub. W nocy z czwartku na piątek wróciliśmy do domów po trzeciej nad ranem z wyjazdu do Łodzi - niby bliskiego, ale trwającego dłużej niż niedzielny - ostatni w tym sezonie wyjazd do Krakowa, a już w niedzielny poranek około 8 rano trzeba było wychodzić z domu, by jechać w stronę Małopolski.
Wyjazd do Krakowa był naszym 24 wyjazdem w obecnym sezonie (nie liczymy oczywiście finału PP rozgrywanego w naszym mieście). Byłoby ich więcej, ale kilka z nich wypadło nam z powodu zakazów lub zamkniętych sektorów - Kosowo, Katowice, Zabrze, Puszcza Niepołomice (w Krakowie). I choć tych meczów (i wyjazdów) było znacznie więcej niż w przypadku innych ekip, wcale nie zamierzamy używać głupich argumentów, które słyszymy na co drugiej konferencji prasowej. Jeszcze by tego brakowało, by kibice powiedzieli, że męczy ich natłok meczów.
Pociąg specjalny do Krakowa odjechał o godzinie 9:42 z dworca Warszawa Gdańska. Do stacji docelowej, tj. Kraków Mydlniki dotarliśmy po około trzech godzinach podróży. Po wyjściu ze "speca", trzeba było odczekać krótką chwilę, po czym udaliśmy się klimatycznymi zadupiami - pośród rozwieszonego na drzewach prania - do zaparkowanych nieopodal pięciu autobusów przegubowych, którymi nieco naokoło przetransportowano nas pod stadion "Pasów". Tym razem nie mieliśmy 3,5-godzinnego oczekiwania przed stadionem, a niemal natychmiast rozpoczęto wpuszczanie naszej grupy. I w ciągu ok. 70 minut, które mieliśmy do rozpoczęcia meczu, wszystkim z nas udało się zająć miejsca na trybunie.
Sektor gości na Cracovii udekorowany został siedmioma flagami. W centralnym punkcie wisiało płótno "Mocno Legia", po bokach i na górze flagi dzielnicowe - tj. Grochów, Ochota, Ursynów, Wola, Bielany, Targówek. Łącznie zebrało się nas na ostatnim wyjeździe w obecnym sezonie 766 osób. Na pewno poniżej naszych możliwości, bo nie wykorzystaliśmy pełnej puli biletów, ale przynajmniej wokalnie pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony. Tego dnia naszym dopingiem kierował (po raz drugi w historii) "Zwierz", który podjął się kierowania dopingiem podczas wakacyjnego wyjazdu do Kopenhagi.
Spotkanie poprzedziła minuta ciszy poświęcona zmarłemu krakowskiemu bardowi, autorowi hymnu Cracovii, który tego dnia został odegrany przed meczem - "Makino" (Aleksandrowi Kobylińskiemu). Ta została odpowiednio przez nas uszanowana, a z głośnym "Jesteśmy zawsze tam..." ruszyliśmy zaraz po jej zakończeniu. Tego dnia legioniści mieli spore problemy, by sportowo przeciwstawić się gospodarzom. I ci szybko wyszli na prowadzenie. Zaraz po straconej bramce w 19. minucie spotkania, ryknęliśmy "Hej Legio jazda z k...mi!" i piłkarze dosłownie w kolejnej akcji doprowadzili do wyrównania.
Wcześniej, bo na samym początku meczu, gospodarze zaprezentowali pierwszą tego dnia choreografię. W ich młynie zaprezentowana została kartoniada tworząca ukośne biało-czerwone pasy oraz napis "Cracovia". Zaraz po niej rozpoczęli przygotowania do drugiej prezentacji - i trzeba przyznać, że ta choć wykonana została naprawdę solidnie, to przysporzyła trochę problemów ultrasom. Długi czas miejscowi walczyli z wiatrem, by rozwiesić malowany transparent. Zanim więc doszło do drugiej prezentacji, padł drugi gol dla gospodarzy. Ci zdążyli wykrzyczeć już nazwisko strzelca, poświętować z naćpanym spikerem o ksywie "Jeszcze jeden" (ten gość bierze coś naprawdę mocnego), a kiedy ryknęliśmy "Pie... cię krakowski psie"... arbiter bramkę anulował. Co się jednak odwlecze... Legia tego dnia w obronie grała jak przedszkolaki. W 35. minucie sędzia podyktował rzut karny dla gospodarzy, który następnie obronił Kacper Tobiasz, którego nazwisko skandowali legioniści.
W końcu gospodarze pokazali drugą oprawę. Na dole sektora rozciągnęli transparent "Nie miecz, nie tarcza - bronią ultrasa, lecz - arcydzieła", nad nim wciągnęli podwieszoną do dachu sektorówki przedstawiające obrazy z krakowskimi miejscami najchętniej odwiedzanymi przez turystów, a także stadionem Cracovii, który malowała pędzlem zamaskowana osoba w kominiarce "Opravcy". W tle odpalone zostały świece dymne w barwach, a następnie - po zwinięciu sektorówki (obrazów), zapłonęło łącznie ok. 200 rac. W pierwszym podejściu 75 sztuk, później kolejnych 75, a następnie przez kilka minut odpalali jeszcze po kilka. Wiatr tego dnia był ich sprzymierzeńcem, bowiem nawet przy takiej liczbie piro, sędzia nie musiał przerywać meczu. Pod koniec I połowy śpiewaliśmy naprawdę konkretnie "Legia gol allez allez".
Ci, którzy łudzili się, że nasi piłkarze powalczą po przerwie o trzy punkty szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Cracovia zdobyła jeszcze dwie bramki, a mogła i kilka więcej. Piłkarze Legii byli tego dnia tłem dla gospodarzy. Co ciekawe drugi gol dla gospodarzy padł w momencie (i na bramkę przed naszym sektorem), gdy w naszym sektorze było konkretne nakręcenie przy pieśni "Hej Legia gol...", którą kilkakrotnie przyciszaliśmy, by po chwili ruszać z piekielną mocą. Nie podcięła nam ona skrzydeł, bo już do końca meczu nie zwalnialiśmy tempa, chcąc pokazać się jak najlepiej na wyjeździe kończącym ten zupełnie nieudany (sportowo) sezon ligowy. Gospodarze swoje oflagowanie (nie licząc góry młyna) rozwieszali dopiero po przerwie - do ok. 65 minuty spotkania.
W drugiej połowie poza bluzgami pod adresem Cracovii, pojawiły się takę wrogie okrzyki skierowane do Lecha, Arki i ŁKS-u. Głośno śpiewaliśmy także "Nie poddawaj się", ale zdecydowanie najlepiej wychodziła nam pieśń "Gdybym jeszcze raz...", którą śpiewaliśmy przez około 10 ostatnich minut bez koszulek.
Po meczu nie było za co dziękować piłkarzom, więc krzyknęliśmy jedynie pod ich adresem "Walczyć, trenować, Warszawa musi panować!". Kiedy zaś stadion zaczynał pustoszeć, a piątki ze swoimi kibicami przybijali piłkarze "Pasów", pod sektor gości podszedł Patryk Sokołowski - chłopak z Warszawy, legionista, który obecnie występuje w Krakowie. Patryk pokazał eLkę kibicom, ci skandowali jego imię i nazwisko. Mniej więcej 50 minut po końcowym gwizdku mogliśmy opuścić stadion i podstawionymi autobusami ruszyliśmy w stronę krakowskiej stacji Mydlniki, gdzie dotarliśmy ok. 18:10. Kilkanaście minut później nasz pociąg ruszył w stronę Warszawy. Nad głowami, tak jak i w pierwszą stronę, frunął policyjny helikopter. Pomimo złego wyniku i jeszcze gorszej gry, humory nie były najgorsze - grała muzyka i można było snuć plany, gdzie przyjdzie nam pojeździć w kolejnym sezonie, który rozpoczniemy 10 lipca meczem europucharowym. Do stolicy dojechaliśmy ok. 21:30 - wyjazd ten był krótszy aniżeli czwartkowy do znacznie bliższej Łodzi.
A przed nami ostatni mecz w sezonie 2024/25 - w najbliższą sobotę widzimy się przy Ł3 na meczu z zawsze groźną Stalą Mielec. Ekipa z Podkarpacia na pożegnanie z Ekstraklasą zamierza dobrze się pokazać - tym bardziej, że klub dofinansowuje im wyjazd i za całość zapłacą jedynie 50 złotych. Dzień później zapraszamy legionistów (wraz z rodzinami) na Muranowski Dzień Dziecka przy ul. Miłej oraz Święto Łazienkowskiej.
Frekwencja: 13 709
Kibiców gości: 766
Flagi gości: 7
Autor: Bodziach
Cracovia 3-1 Legia Warszawa - Woytek / 83 zdjęcia
przeczytaj więcej o: Legia Warszawa kibice doping pociąg specjalny pirotechnika Cracovia specjal oprawa racowisko relacja z trybun