Żewłakow: Nie było dymisji. Wierzę w trenera - nie ma ultimatum
– To, co ostatnio pojawiało się w przestrzeni medialnej, chciałbym zweryfikować – mówi Michał Żewłakow. – Istotnie doszło do rozmów z trenerem, ale omawialiśmy co się wydarzyło, co może się wydarzyć, co trzeba zrobić, by sytuację poprawić, bo niewątpliwie dziś mamy kryzys. Dla mnie ten, kto prowadzi drużynę, musi mieć szansę, by udowodnić, że potrafi z kryzysu wyjść – dodaje.
- Jeśli chodzi o to, co pisały media, o to, że trener złożył dymisję, nie było żadnej dymisji. Była szczera rozmowa, w której omawialiśmy pewne scenariusze, które mogą się wydarzyć, ale nie muszą.
– W poniedziałek spotkaliśmy się z trenerem i uznaliśmy, że to nie tylko jego wina. Trzeba poruszyć każdy element – od piłkarzy po sztab – który w tym problemie ma swój udział. Potem była rozmowa z zespołem, a następnie kolejne spotkanie z trenerem, podczas którego omawialiśmy przyczyny, skutki i możliwe scenariusze.
- Bardzo możliwe, że ten moment jest najcięższy w całym sezonie. Ja jestem w stu procentach przekonany, że chciałbym kontynuować ten proces, który trener rozpoczął, bo mam wrażenie, że my z tej sytuacji, w której się znaleźliśmy, wyjdziemy zdecydowanie silniejsi.
Wiara i zaufanie do trenera
– Ja jako dyrektor sportowy mam zaufanie do trenera. Od kiedy przyszedł do klubu, a było to w trudnym momencie, pokazywał, że potrafi radzić sobie z przeciwnościami. W kwalifikacjach europejskich nie było łatwo, transfery przychodziły późno, ale plan minimum został osiągnięty.
– Nie było żadnej dymisji. To była rozmowa o tym, jak wyjść z trudnej sytuacji. Trener zapytał, czy wierzymy w to, że potrafi to naprawić. Odpowiedziałem: „Trenerze, oczywiście, że wierzę”. Dodałem też, że jeśli ten trener nie poradzi sobie z sytuacją, ja – jako osoba, która go wybrała – również jestem gotów ponieść konsekwencje. Trener sam mi wytłumaczył, że nie ma nikogo ponad klub - ani prezes, ani właściciel, ani trener, ani żaden zawodnik. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, w jakim miejscu jesteśmy. Myślę, że trener jest na tyle doświadczonym i poważnym człowiekiem, że gdyby on naprawdę nie chciał, to nie zostałby w Legii.
Winni są wszyscy
– Wszyscy jesteśmy tak samo odpowiedzialni: właściciel, dyrektor, trener i piłkarze. Od meczu z Samsunsporem zaczęło się zamieszanie. Styl nie był zły, ale brak punktów powoduje, że w takim klubie jak Legia natychmiast pojawiają się znaki zapytania. Dwa kolejne mecze przegrane w słabym stylu zapaliły czerwoną lampkę. Ale tak jak dwa mecze nas pogrążyły, dwa następne mogą nas odbudować.
O plotkach i medialnych doniesieniach
– Nie mam wpływu na to, co ktoś powie w mediach. Ktoś coś zasłyszy, doda jedno słowo i rodzi się nowa narracja. To trochę jak w małżeństwie – czasem trzeba porozmawiać, czy warto dalej iść razem. My zdecydowaliśmy, że walczymy i dajemy sobie czas – uważam że właśnie w tym momencie jesteśmy.
Nie było odwołanego treningu
– Chciałbym wyprostować jeszcze jedno: nieprawdziwa jest informacja o odwołanym wtorkowym treningu. W tygodniu, gdy gramy w czwartek, wtorek zawsze jest dniem wolnym. To zasady sięgające jeszcze czasów Kosty Runjaicia. Piłkarze najlepiej regenerują się właśnie dwa dni po meczu – wtedy organizm i głowa najbardziej potrzebują odpoczynku.
Mecz z Samsunsporem – ryzykowna decyzja trenera
– Gdy zobaczyłem skład na Samsunspor, pomyślałem: w porządku. To jest jakaś decyzja, najgorsze jest jej unikanie. Oczywiście była ryzykowna, ale trener musi sprawdzić, na kogo może liczyć. Paradoksalnie – ci, którzy wtedy grali, zagrali lepszy mecz niż „wypoczęci” zawodnicy z Górnikiem. To było przykre, bo brak punktów to jedno, ale brak reakcji drużyny to drugie.
– W sezonie, gdy grasz co trzy dni, nie zawsze da się grać ładnie. Czasem trzeba brzydko, ale skutecznie. Gdybyśmy przywieźli po punkcie z Płocka, Zabrza czy Krakowa, dziś mielibyśmy cztery punkty więcej i sytuacja wyglądałaby inaczej.
- Ten najbliższy jest najlepszym czasem, by piłkarze którzy nie zagrali z Samsunsporem udowodnili, że już więcej takich zmian trener nie powinien robić. W tamtym meczu trener zdecydował się na taki wariant, zobaczył jak to się skończyło, więc nie sądzę, żeby kiedykolwiek jeszcze pomyślał o czymś takim.
Problem Legii? Pewność siebie i skuteczność
– Żeby ruszyć do przodu, musimy odzyskać pewność siebie. Mecz w Zabrzu to spotkanie do zapomnienia. Brak skuteczności odbiera drużynie wiarę. W wielu meczach mieliśmy sytuacje, których nie wykorzystywaliśmy: Arka Gdynia, Cracovia, Jagiellonia. Czasem zabrakło precyzji, czasem szczęścia, a czasem decyzji sędziego. Ale nie możemy narzekać – trzeba działać. Od następnego meczu chcę widzieć reakcję.
- Mam wrażenie, że my właśnie w tej finalnej tercji, my mamy problem, bo niby mamy posiadanie piłki, a tylko tracimy czas, bo przeciwnik wraca, zagęszcza środek pola i nie jesteśmy w stanie ich zaskoczyć.
Nie ma ultimatum. Cel: poprawa już od czwartku
– Dzisiaj trener pojechał z drużyną na mecz i od jutrzejszego meczu my próbujemy z tego kryzysu wyjść. Nie chcemy ustalać żadnego punktowego ultimatum. To tylko zwiększa presję. Nie ustalamy ram czasowych. Chcę, by od czwartkowego meczu było widać poprawę, by zespół odzyskał kierunek, który miał przez większą część sezonu. Wiem, że zaufanie kibiców do trenera jest dziś niskie, ale wierzę, że ta drużyna i ten sztab potrafią wrócić na właściwe tory - kończy Żewłakow.
