REKLAMA

Legia to klub dla bezczelnych

Mirosław Trzeciak, źródło: Polska the Times - Wiadomość archiwalna

Stwierdził Pan, że Legii w zimowym okienku transferowym nie stać na zawodników nawet za 300 tys. euro. Jak zatem chce Pan wypełnić lukę po odejściu Edsona i Vukovicia?

Mirosław Trzeciak: Jeżeli odejdą, a to opcja bardzo prawdopodobna, będziemy musieli kogoś poszukać. Ale nie możemy nie patrzeć na to, co dzieje się na świecie. Jest wielki kryzys i nikt nie robi dużych inwestycji. U nas jest podobnie. Wierzę, że odejście tych zawodników nie spowoduje uszczerbku na naszej wartości sportowej. Edson nie grał od roku. Radzimy sobie bez niego.



Vukovicia trudniej będzie jednak zastąpić.

- Długo rozmawialiśmy z "Vuko". Bardzo bym chciał, żeby został. Ale jeżeli podjął decyzję o odejściu, co możemy zrobić? Chciałbym, by jego pożegnanie odbyło się w uroczysty sposób. Bo nie mówimy o jakimś tam piłkarzu. To zawodnik, który odcisnął na nazwie Legia duży stempel.



Edson powiedział, że czuje się jak wykorzystany jednorazowy kubek...

- Uważam wypowiedź Edsona za nieelegancką. Był najlepiej opłacanym piłkarzem. Od roku miał kontuzję. Ktoś wyliczył, że w tym roku dostawał 1000 euro za minutę. Zwróciliśmy się do niego, by ryzyko kontuzji ponosić wspólnie. Edson to człowiek dumny i impulsywny. I często może to bierze górę? Legia nie traktowała go źle. Nie żyjemy w czasach, że można płacić tak wielkie pieniądze zawodnikowi, który nie gra.



Zarówno Edson, jak i Vuković największe pretensje za fiasko negocjacji mają właśnie do Pana. Twierdzą, że nie dotrzymał Pan słowa.

- Jak się ktoś z kimś nie dogaduje, zawsze są pretensje. Klub zrobił ogromny wysiłek, by zatrzymać tych zawodników na lata. Gdyby "Vuko" przyjął nowy kontrakt i gdyby grał, to byłby po Edsonie i Rogerze najlepiej zarabiającym piłkarzem Legii!



Czyli kontrakt Vukovicia miał być skonstruowany podobnie jak umowa Edsona? Jednym z zapisów miała być liczba występów na boisku?

- Tak, tyle że w przypadku Edsona większa część uzależniona była od gry.



Ze strony klubu nie będzie już powrotu do rozmów z Vukoviciem?

- Pieniądze nie biorą się z powietrza. Mamy określony budżet. Gdy negocjowaliśmy z "Vuko", zakładaliśmy, że rozmowy przyniosą powodzenie.



Liczy Pan, że "Vuko" tylko straszy, ale w końcu wróci do rozmów?

- Znam "Vuko". To człowiek, który nie rzuca słów na wiatr. Dużo kosztowało go, by powiedzieć publicznie, że odchodzi. Trudno mu będzie cofnąć to słowo. Chociaż, z drugiej strony, on kocha Legię i może zrobi to dla kibiców?



Nie lepiej było dać więcej Vukoviciowi, niż sprowadzać "Tito"?

- Chcieliśmy dać szansę młodemu chłopakowi, który wzmocni konkurencję. Przyglądaliśmy się mu przed transferem i prezentował się naprawdę dobrze. W trakcie rundy jesiennej, kiedy wydawało się, że trener zaczyna mu ufać, złapał kontuzję. Po wyleczeniu urazu wyglądał nie najlepiej. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że w grudniu odejdzie.



Jak to się stało, że taki zawodnik trafił do Legii? Widać gołym okiem, że odstaje od pozostałych.

- W Legii gra się ciężko. Byłem dziewięć lat w Lechu Poznań, ale Legia to zupełnie co innego. Wisła czy Lech to wielkie kluby, ale mają fanów głównie w swoim regionie, poza którym stosunek ludzi do tych zespołów jest neutralny. W przypadku Legii nikt nie jest obojętny - albo się ją kocha, albo nienawidzi. Nam każdy chce dokopać. Nie tylko rywale, ale i dziennikarze. Nawet wtedy, gdy Legia jest w dobrej kondycji. Wszyscy wyolbrzymiają drobne problemy. I mnie się to podoba. Bo to oznacza, że jestem w wielkim klubie, który każdy chce rozszarpać na kawałki. Jeżeli ktoś tego nie lubi, to w Legii go nie będzie. Może rzeczywiście to miejsce dla ludzi bezczelnych, którzy się nie łamią. Jestem w Warszawie dwa lata i widzę, jak tu ludzie pękają. Piłkarsko mogliby odgrywać ważne role, ale ich psychika nie jest na tyle silna. "Tito" gra zdecydowanie słabiej niż w Hiszpanii.



Kto oprócz "Tito", Edsona i "Vuko" opuści zimą Legię?

- Piotrek Bronowicki, któremu kończy się kontrakt. Mamy zapytania o Martinsa Ekwueme i Marcina Smolińskiego. Różne kluby pytają też o nasze tuzy. Zależy nam jednak, by utrzymać zawodników, których mamy. Supersezon grają Chinyama i Choto. Roger to kolejny zawodnik, który nadaje naszej drużynie styl. Zdajemy sobie sprawę, że wysiłek finansowy będzie musiał być ogromny, by ich zatrzymać, ale uważamy, że warto. Liga bez Chinyamy, Rogera i Choto byłaby o wiele uboższa.



Wspomniał Pan, że Legia to klub dla twardych. Panu dostaje się niesłychanie za sprowadzenie Hiszpanów. I chyba zgodzi się Pan, że słusznie?

- Biorę to na swoje barki. Nie mówi się jednak, że za Astiza mieliśmy zapłacić ogromne pieniądze, największe w historii klubu, a przyszedł z Osasuny za darmo! Że kupiliśmy Chinyamę, który jest w tym momencie wart dziesięć razy tyle. A Iwański, Wawrzyniak, Rybus, Borysiuk? Jak sami siebie nie docenimy, inni tego nie zrobią. Jeżeli jednak ktoś do Legii przychodzi i myśli, że złapał Pana Boga za nogi, to się do tego klubu nie nadaje.



Naprawdę nie ma Pan sobie nic do zarzucenia? Gdy stoi Pan przy goleniu, nie myśli: pomyliłem się z tym "Tito" i Arruabarreną?

- "Arru" to kuriozalna sytuacja. To dobry piłkarz. Po zachowaniu na boisku widać, że jest dobrze wyszkolony. Spalił nam się po meczu z Homlem. Zgodzę się, że to już długo trwa. Też jesteśmy zniecierpliwieni. Ale on stwarza sobie sytuacje. A to w piłce najtrudniejsze. Chcemy mu dać trochę czasu. Wiosną na pewno z nami będzie. Ale Chinyama postawił wysoko poprzeczkę. Wszyscy, którzy są słabsi od Takesure, są beznadziejni - tak się mówi. Znam to z Hiszpanii. Weźmy Real Madryt. Jest wygrana, jesteś bogiem. Przegrywasz - jesteś dziesięć razy gorszy niż w rzeczywistości. I w tej bajce trzeba umieć żyć. Jak ktoś nie potrafi sobie z tym poradzić, odpada.



Co z Inakim Descargą?

- Obok Iwańskiego wydawał się pewnym transferem. 30 meczów w Primera Division w zeszłym roku to nie przypadek. Ma gość pecha. Kiedy trener go wpuścił, doznał kontuzji i stracił rundę. Już widać jednak, że facet jest w każdej akcji ofensywny, rzuca auty na 30 m jak Tomasz Hajto. Gra agresywnie, wyprzedza rywali. To piłkarz charyzmatyczny. Ale jak Rzeźniczak będzie grał tak jak z Lechią, to każdy będzie miał ciężko. Każdy w Polsce.



Descarga też dostanie drugą szansę?

- Ma pasję. Nawet jednego dziennikarza z bardzo znanej gazety prawie pobił. Reporter źle przetłumaczył wywiad. Napisał, że Inaki powiedział, iż nie chce być dłużej w Polsce. A jego wypowiedź brzmiała, że fantastycznie mu się mieszka i chce z Legią wszystko wygrać. Był tym zdruzgotany. Powiedział, że gdyby coś takiego wydarzyło się w innym kraju, nikt z tym dziennikarzem by nie rozmawiał.



Strasznie się Pan obrusza, gdy media piszą o zarobkach Hiszpanów.

- Ustalmy jedno: Hiszpanie przyszli za darmo. A ja czytam najpierw o 400 tys. euro, potem o 300. Powiem więcej: żaden z nich nie jest w piątce najlepiej zarabiających piłkarzy Legii. Można mi wierzyć lub nie, ale najwięcej z nich zarabia Astiz. Napisaliście, że "Arru" zarabia 300 tys. euro rocznie. Rozumiem, że można pomylić się o dwadzieścia procent. Ale nie o sto!



Przeoczył Pan talent Roberta Lewandowskiego. Poczuwa się Pan do winy?

- Byliśmy porozumieni z "Arru", dlatego pozycja napastnika nie była priorytetem. Trener chciał wzmocnić obronę. W pewnym momencie podjęliśmy negocjacje z Lewandowskim, ale nie mogliśmy się na pewne rzeczy zgodzić. Pojawiły się problemy, o których nie chcę mówić.



Jakiej natury?

- Powiem tak: podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy się bić o Lewandowskiego. Z perspektywy czasu to był błąd.



"Arru" i Lewandowski to jednak różnica?

- Jeśli wtedy miałbym wybierać, wskazałbym na "Arru". Ale teraz sytuacja jest inna. Nie ma w ogóle o czym mówić. Szybko wszystko się zmieniło. Taka jest piłka.



Gdy mowa o taktyce, widać u Pana błysk w oku. Nie ciągnie Pana, by zostać trenerem?

- Przywiozłem sobie nawet z Hiszpanii licencję UEFA Pro i trzymam ją w gabinecie. Miałem kilka propozycji z klubów ekstraklasy. Jasne, że chciałbym trenować. To, po byciu piłkarzem, najbardziej ekscytująca rola. Ale pracuję w Legii, co jest z niczym nieporównywalne. Jeżeli przestanę pracować w Warszawie, może wrócę do Hiszpanii i za 500 euro będę trenował młodzież? W Polsce ciężko byłoby znaleźć coś bardziej prestiżowego niż praca w Legii.



Rozmawiał Rafał Romaniuk i Piotr Wierzbicki


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.