REKLAMA

Sport u progu niepodległości

źródło: Życie Warszawy - Wiadomość archiwalna

Dwie dekady temu polski sport był w dołku. Powód? Kryzys ekonomiczny. "Mamy nową dyscyplinę: zaciskanie pasa" – tytuł w ŻW z tamtego okresu mówi wszystko. Kryzys łączy przeszłość z teraźniejszością, ale przez 20 lat na sportowej mapie Warszawy zmieniło się praktycznie wszystko. Poza jednym – dominującą pozycją piłkarzy Legii.
Niepokorny Dziekanowski

W styczniu 1989 roku „wojskowi” byli, tak jak teraz, poważnym kandydatem do mistrzostwa. Apetyty kibiców zaostrzył jeszcze transfer Romana Koseckiego z Gwardii. Rywalizację o „Kosę” Legia wygrała z GKS Katowice, choć rywale oferowali zdolnemu napastnikowi mieszkanie i… świadectwo ukończenia szkoły średniej. Początek rundy wiosennej był fantastyczny – legioniści (w składzie m.in. z Dziekanowskim i Wdowczykiem) rozbili poznańską Olimpię, a dwa gole zdobył Kosecki. Potem zdarzały się mecze efektowne (m. in. 4: 0 z Wisłą Kraków) oraz fatalne (0: 1 z Górnikiem Wałbrzych). Kluczowe spotkanie z Ruchem Chorzów (0: 0) Dariusz Dziekanowski oglądał jednak z trybun, bo stołeczny klub zawiesił go za absencję na treningach. Tydzień później zespół Andrzeja Strejlaua przegrał z ŁKS 1: 2 i stracił szansę na tytuł (ostatecznie Legia była czwarta, ale zdobyła Puchar Polski). Nic dziwnego, że gdy Dziekanowskim zainteresował się Celtic Glasgow, stołeczny klub szybko ubił interes. Odszedł też Strejlau, który zastąpił Wojciecha Łazarka w kadrze Polski.

„Kosa” za osiem baniek

Nowy sezon pod wodzą Rudolfa Kapery znów zaczął się efektownie – od zwycięstwa 3:0 z Ruchem w meczu o Superpuchar. Jednak w pierwszej rundzie PZP los przydzielił warszawiakom Barcelonę i nastroje zrobiły się minorowe. Niepotrzebnie – skazywani na porażkę Legioniści w obecności garstki widzów na Camp Nou („stadion wyglądał jak upstrzony przez muchy” – opisywało „ŻW”) zagrali świetnie i zremisowali 1:1. Nic dziwnego, że 20 tys. biletów na rewanż (mimo że kosztowały aż 5 tys. zł) rozeszło się jak świeże bułeczki, a pod stadionem zaroiło się od koników. Kibice śpiewali: „Nikt nas w życiu nie przekona, że lepsza jest Barcelona. Ma Koemana i co z tego, a my mamy Koseckiego”. Doping był niesamowity, ale zespół Johana Cruyffa wygrał 1:0. Po spotkaniu „ŻW” informowało, że w „luźnej rozmowie przy piwie” sławny Holender wycenił „Kosę” na osiem milionów dolarów i stwierdził, że widziałby go w Barcelonie.

W lidze też szło „wojskowym” nieźle – w rundzie jesiennej legioniści pierwszy mecz przegrali dopiero w przedostatniej kolejce – u siebie z Wisłą 0: 3, a rundę zakończyli na szóstej pozycji. Kibicom na zimę, oprócz marzeń o tytule, została nadzieja na… nowy stadion. Już w styczniu władze klubu ogłosiły, że za dwa lata przy Łazienkowskiej rozpocznie się kapitalny remont. W planach było zbudowanie nowych, kwadratowych trybun, które miałyby pomieścić nawet 50 tys. kibiców. Odnowiony miał też zostać budynek klubowy, a w specjalnym przeszklonym łączniku zaplanowano stworzenie restauracji, a nawet… kasyna. Niestety, wszystko zostało na papierze.

Pustki na Gwardii

Stołeczni kibice, którzy nie przepadali za Legią, mieli do wyboru kilka innych drużyn. W drugiej lidze grała Gwardia, której gwiazdą w 1988 roku był Kosecki. Gdy go zabrakło, „Harpagonom” nie udało się na wiosnę awansować do ekstraklasy. Nowy sezon (już z trenerem Lesławem Ćmikiewiczem) Gwardia rozpoczęła od wyjazdowego zwycięstwa z Miedzią Legnica 3: 0. Ten sukces przyciągnął w następnej kolejce na trybuny przy Racławickiej… tylko 500 osób (co podkreślał reporter „ŻW”), które obejrzały arcynudny mecz ze Stalą Stalowa Wola, przegrany przez gospodarzy 0:1. W trzeciej lidze stołeczne drużyny (Hutnik i Polonia) były w czołówce, ale do awansu zawsze czegoś brakło.

W 1989 r. na stadionie Legii gościła też reprezentacja Polski. W kwietniu kadra pokonała Rumunię 2:1, a jedną z bramek zdobył Jan Urban. We wrześniu reprezentacja wygrała 3:0 z Grecją, a gola zdobył gorąco witany przez kibiców Dziekanowski.

Gdzie była milicja?

Legia dominowała także w innych grach zespołowych. Siatkarze, prowadzeni przez Alojzego Świderka, bronili się przed spadkiem z ekstraklasy. Jednak już koszykarze byli czołową drużyną w Polsce. Legioniści reprezentowali stolicę w rozgrywanym na początku stycznia turnieju Wyzwolenia Warszawy. Choć Wojciech Królik był drugim strzelcem imprezy, „Zieloni Kanonierzy” zawiedli – zajęli ostatnie, siódme miejsce. W lidze poszło lepiej, Legia była piąta. Nowy sezon położył się jednak cieniem na całym warszawskim sporcie. 18 grudnia w ciasnej hali Legii przy al. 29 Listopada kilkudziesięciu chuliganów na 1,5 minuty przed końcem meczu ze Śląskiem Wrocław wbiegło na parkiet i zaatakowało kibiców z Wrocławia. Zawodnicy i fani gości zabarykadowali się w bocznej sali, więc rozzuchwaleni kibole wybiegli na dwór i zdemolowali ich autokar. Potem chuligani udali się na stadion Polonii, gdzie też doszło do dantejskich scen. Kibole rozbili kilka samochodów, siłą wdarli się na mecz koszykarek „Czarnych koszul” i rzucili na środek boiska racę, a następnie uciekli, niszcząc przy okazji wszystko, co wpadło im w ręce. „Gdzie była milicja?” pytał dramatycznie reporter „ŻW”.

Na żywo z Sofii

Drugą dyscypliną w stolicy, po piłce nożnej, był jednak w 1989 roku boks. Do hali przy Racławickiej (gdzie walczyli pięściarze Legii i Gwardii) regularnie przychodziło ponad tysiąc widzów. Gwiazdami byli legioniści – Krzysztof Kosedowski oraz Andrzej Gołota, w którym wielu upatrywało godnego następcę legend kadry Stamma. Nikt nie przypuszczał, że za kilka lat Gołota ucieknie do USA, a liga bokserska przestanie istnieć.

Boks amatorski nie był jedyną dyscypliną, dla której upadek socjalizmu był gwoździem do trumny. Podobnie było z Wyścigiem Pokoju. Choć wszystko zorganizowano zgodnie z tradycją (scena na placu Teatralnym, partyjni oficjele) odzew warszawiaków był niewielki. Pierwszy etap – czasówkę po ulicach stolicy – wygrał radziecki sprinter Dzamolidin Abdużaparow, ale oklaskiwała go garstka kibiców.

Wraz z upadkiem socjalizmu skończyły się także złote czasy akrobatyki sportowej. 11 marca w hali WAT odbył się międzypaństwowe spotkanie Polska – Bułgaria, transmitowane na żywo przez TVP. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na Bemowie… nie było Bułgarów. Jak wyglądał mecz, nazywany „symultanicznym”? Najpierw swoje ćwiczenia wykonywali Polacy, a potem pędzili przed telewizyjne ekrany, by zobaczyć, jak te same ćwiczenia wykonują rywale w jednej z sofijskich hal.

W czerwcu na stadionie Skry odbył się XXXV Memoriał Janusza Kusocińskiego. Miały być emocje, skończyło się klapą – gwiazdy (tyczkarz Siergiej Bubka, skoczkowie wzwyż Dietmar Moegenburg i Carlo Thraenhardt) skasowały astronomiczne startowe (3,5 tys. dolarów) i zawiodły. Bubka skoczył tylko 5,60 i przegrał z Mirosławem Chmarą, a niemieckich skoczków pokonał Litwin Rolandas Verkys (2,26).

Podupadający turniej „O szablę Wołodyjowskiego” rozstrzygnęli między sobą reprezentanci ZSRR. Cieszyli się niezmiernie – każdy z nich dostał w nagrodę kolorowy telewizor. W turnieju drużynowym takich nagród już nie było, więc Rosjanie wystawili drugi skład i przegrali w półfinale z Polską 1:8. Tłumów do Hali Gwardii nie przyciągnął też memoriał bokserski im. Feliksa Stamma ani świetnie obsadzony zapaśniczy turniej im. Władysława Pytlasińskiego.

Dawaj Dulu, toru królu

Dziś brzmi to nieprawdopodobnie, ale 20 lat temu obstawiać można było tylko kilka spotkań piłkarskich zachodnich klubów i to za pośrednictwem totolotka. Dlatego fani zakładów bukmacherskich byli stałymi bywalcami wyścigów konnych.

3 czerwca na Służewiec przybyły tłumy, choć pogoda była fatalna, a tego samego dnia piłkarze grali z Anglią na Wembley. Okazja była jednak specjalna – tego dnia tor obchodził 50-lecie powstania. Stali bywalcy nie mieli jednak wcale wesołych min – dwa dni wcześniej wzrosły minimalne stawki zakładów pojedynczych i porządkowych (do 200 zł) oraz tripolowych (do 500 zł). „Wyścigi tylko dla bogaczy” – komentowało „ŻW”. Jubileuszową gonitwę wygrała Goldika przed Deruzją, co było ogromną sensacją. Za każde postawione na taki porządek 200 zł można było zainkasować… 23 tysiące.Najważniejszy wyścig w sezonie – rozgrywane tym razem w lipcu Derby – wygrał świetny Krezus pod dżokejem Tomaszem Dulem (ulubieńcem kibiców, którzy dopingowali go hasłem „Dawaj Dulu, toru królu”). „ŻW” odnotowało jednak z bólem, że bywalcy służewieckiego toru za nic mają dobre, angielskie zwyczaje, bo podczas dnia derbowego „tylko dwie damy zadawały szyku w wymyślnym kapeluszu”. Dwa miesiące później padła rekordowa wygrana – za postawione 500 zł na triplę szczęśliwy zwycięzca zgarnął 9 mln.

REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.