Śmigielski: Legia korzysta ze słabych ośrodków diagnostycznych
Polskie kluby często oszczędzają na lekarzach i leczeniu własnych piłkarzy. "Legia i Wisła cennych graczy wysyłają za granicę, by się zabezpieczyć przed odpowiedzialnością - jak lekarz z Niemiec nie da rady, to znaczy, że nikt by nie dał. Ale to nie znaczy, że tam piłkarze mają lepiej. Od kolegi, który operował Jarzębowskiego z Legii, usłyszałem: Czy ty wiesz, że on miesiącami grał z urwanymi więzadłami?" - mówi w rozmowie z Gazetą Wyborczą szef komisji medycznej PZPN, Robert Śmigielski.
Przypadek Jarzębowskiego jest dziwny - gdy gra w Warszawie, leczy kontuzję, zaś w Bełchatowie nagle stanął na nogi. "Kwestia serwisu. Jak z samochodem. Przy serwisie wychwytującym wszelkie małe usterki pojeździ pan nim długo, przy serwisie kulejącym nagle zdarza się duży problem i dopiero wtedy pan naprawia" - mówi Śmigielski, który twierdzi, że w Legii dzieje się i dobrze i źle. "Dobrze, bo Legia jako jedna z niewielu ma lekarza na stałe w klubie" - mówi.
Zdaniem Śmigielskiego sporo zależy od tego jaką pozycję w danym klubie ma lekarz. "Czy może powiedzieć, że iks jutro nie gra i iks rzeczywiście nie zagra, czy znajduje się pod presją prezesa i jest trochę marionetką. Czy opiniuje transfery, czy nawet jak wykryje mnóstwo naderwań u kupowanego piłkarza, to trener się uprze i go weźmie. Ostatnio sytuacja się popsuła, bo nowy zarząd PZPN zawiesił system licencyjny dla lekarzy. Wprowadziliśmy go, by podnieść standardy. Lekarz bez licencji nie mógł zajmować się reprezentacjami Polski, Ekstraklasą, pierwszą i drugą ligą" - mówi lekarz kadry olimpijskiej w Pekinie.
Obecnie w Polsce licencję muszą mieć sędziowie, ochroniarz, a także spikerzy. Lekarze i masażyści nie. Być może niebawem zostaną one ponownie wprowadzone. Ponadto zdaniem Śmigielskiego piłkarze w Polsce zdecydowanie częściej doznają urazów mięśni łydki i uda, co wynika ze złego przygotowania. "Mówimy o syndromie nowego trenera - po zmianie natychmiast mamy wysyp kontuzji mięśni i ścięgien, bo zatrudniony zmienia program zajęć i je intensyfikuje, by błysnąć przed zarządem" - wyjaśnia.
Zdaniem lekarza, który ostatnio operował Dawida Nowaka, najlepiej sytuacja przedstawia się w poznańskim Lechu. Tam bowiem lekarz nie podlega trenerowi, a bezpośrednio prezesowi. I nawet, gdy do tej pory Franciszek Smuda nakazywał ćwiczyć kontuzjowanemu zawodnikowi, to lekarz Lecha podejmował ostateczną decyzję i zabraniał mu brania udziału w zajęciach.
W Legii jest pod tym względem gorzej. "Wiem np., że Legia korzysta ze słabych ośrodków diagnostycznych. A poznaniacy - bardzo dobrych. Generalnie problem polega na tym, że część lekarzy tak kurczowo trzyma się współpracy z klubami, że godzą się wykonywać wszelkie polecenia. Sami nie wtrącają się do trenowania ani zarządzania, za to słuchają, jak mają leczyć. Zarabiają gdzie indziej, ale klub daje im renomę" - mówi.
W Polsce kluby oszczędzają na szkoleniu zawodników z przepisów antydopingowych. Później wynikają z tego takie problemy, jakie obecnie ma Jakub Wawrzyniak, zdyskwalifikowany przez Greków na rok. "Około 500 graczy już przeszkoliliśmy, żeby wiedzieli, czego im nie wolno, gdzie mają się zwrócić z prośbą o pomoc etc. Ale o tym, że szkolenie jest potrzebne, musi wiedzieć lekarz. Gdyby Jakub Wawrzyniak takie szkolenie przeszedł, toby wiedział, że nie może brać leków na odchudzanie i nie został zdyskwalifikowany za doping. Niestety, Legia szkolenia nie zorganizowała" - mówi.
Głosowanie nad wprowadzeniem licencji dla klubowych lekarzy przeprowadzone zostanie w PZPN w trzecim tygodniu lipca.