Oprawa fanów Sportingu podczas meczu Ligi Mistrzów - fot. Fumen
REKLAMA

LL! on tour: Sporting Lizbona - Fiorentina

Fumen - Wiadomość archiwalna

Okres urlopowy sprzyja wszelkim wojażom, co automatycznie stwarza okazje do zawitania na zagraniczne stadiony. Nie inaczej było i tym razem. Pobyt w Lizbonie dawał dwie opcje – ligowy mecz Benfiki z Martimo oraz pojedynek w ramach eliminacji Ligi Mistrzów pomiędzy Sportingiem a Fiorentiną. Wybór padł na spotkanie w europejskich pucharach.

Jeśli i Ty masz ochotę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat innych aren piłkarskich (i nie tylko) - pisz koniecznie na ultras@legialive.pl.

Sporting Lizbona 2-2 AC Fiorentina

Jak to często bywa przy atrakcyjnych spotkaniach, problemem mogą być bilety. Te, z punktu widzenia polskiego kibica, do najtańszych nie należały. Z racji, iż był to pojedynek w europejskich pucharach, wejściówki były o kilkanaście procent droższe od tych na krajowe rozgrywki. W efekcie ceny zaczynały się od 30 euro, a kończyły na 45. Oczywiście, jeśli się jest kibicem Sportingu i posiada należytą kartę, wówczas wydatek jest nawet o połowę niższy! Ostatecznie zapadła decyzja o wysłaniu wniosku o akredytację. Po trzech dniach przyszła odpowiedź mailowa, iż sprawa została przekazana do odpowiedniej osoby i... od tego momentu cisza. I choć do meczu pozostawało jeszcze kilka dni, to nikt już z Estadio Jose Alvalade się nie odezwał. W związku z tym na dwie godziny przed meczem zapadła decyzja – jedziemy w ciemno. "Najwyżej nas nie wpuszczą" - pomyśleliśmy i zapakowaliśmy się do metra. W podziemnej kolejce co chwila dosiadały się kolejne osoby przyodziane w biało-zielone barwy i po kilkunastu minutach wszyscy opuścili wagonik na stacji Campo Grande.

Zresztą sam dojazd komunikacją miejską na stadion nie jest problemem. Na wspomnianym przystanku krzyżują się dwie z czterech linii lizbońskiego metra. Ponadto na powierzchni zlokalizowana jest pętla autobusowa, a całość znajduje się w sąsiedztwie stadionu.

Jeżeli ktoś nie miał jeszcze klubowych barw, to bardzo szybko mógł ten brak nadrobić. Tuż przy przystankach autobusowych rozstawionych było kilka straganów z akcesoriami kibica. Do wyboru, do koloru - flagi na kijach, koszulki, szaliki. Te ostatnie można było nabyć już za 5 euro, choć zdecydowana większość była o połowę droższa. Natomiast gdyby kogoś dopadł głód lub też potrzeba uzupełnienia płynów, to można było nadrobić braki w pubach poszczególnych grup kibicowskich. Lokale te ściśle przylegały do konstrukcji Estadio, którego kolorystyka sprawia, że wygląda on jakby był cały... w płytkach, przez co jest określany nieco złośliwie jako "łazienkowy".

Aby się dostać na trybuny należy skorzystać z jednej z czterech głównych bram. Nas jednak interesowało centrum prasowe, do którego pokierowali nas przyodziani w jaskrawe koszulki ochroniarze. Co ciekawe, każdy z nich władał językiem angielskim na poziomie komunikatywnym. Po dotarciu do biura prasowego, zgodnie z przypuszczeniami, nie było wystawionych dla nas akredytacji. Kilka minut rozmów z przedstawicielką Sportingu zakończyło się spisaniem imienia, nazwiska oraz nazwy redakcji, a po niespełna kwadransie trzymaliśmy już wejściówki w rękach i zostaliśmy odprowadzeni do odpowiedniego wejścia. Warto podkreślić, iż cała procedura odbywała się w spokojnej i życzliwej atmosferze.

Po pokonaniu... siedmiu pięter (!) mogliśmy spokojnie już zasiąść na samej górze trybuny zachodniej. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że są one aż tak strome. Niemniej jednak widoczność była naprawdę bardzo dobra. Natomiast fani rozsiani byli po całym obiekcie. Ich oszacowanie z górnych rejonów obiektu okazało się nieco kłopotliwe, gdyż krzesełka oprócz dominującego zielonego koloru miały barwy nijak kojarzące się z klubem. Nie było wiadomo, czy akurat na danym miejscu siedzi kibic w czerwonej koszulce, a obok niego ktoś w niebieskim, pomarańczowym, białym czy jeszcze innym kolorze ubrania. Ostatecznie na Estadio przybyło nieco ponad 27,5 tysiąca widzów, co przy pojemności 50 tysięcy i randze meczu mogło trochę rozczarować.

Najliczniej kibice zajęli miejsca na trybunie północnej, południowej oraz skraju wschodniej. To tam znajdują się sektory, na których zasiadają dosyć młode grupy Bricada, Directivo Ultras XXI oraz zdecydowanie bardziej doświadczone Juve Leo oraz Torcida Verde. Natomiast fani z Florencji zasiedli na łuku w pobliżu wspomnianej Bricady, a oddzielało ich niewielkie ogrodzenie. Zresztą wszelkie płoty, ogrodzenia czy zasieki tego dnia były w zasadzie zbędne. Sporting z Fiorentiną łączy zgoda, o czym można było się przekonać już przed pierwszym gwizdkiem sędziego.

Na trybunie południowej Juve Leo zaprezentowali sektorówkę składającą się z połówek herbów obu klubów, w towarzystwie śladowych ilości zielonych oraz fioletowych balonów. Całość była uzupełniona o transparent - "Witajcie bracia Violi". Z kolei Torcida puściła w górę sektorówkę swojej grupy przy wsparciu flag na kijach. Natomiast DUXXI ograniczyło się do machania flagami i transparentami. Kibice z Włoch obyli się bez atrakcji ultras, akcentując swą obecność jednolitym, fioletowym ubiorem. I w zasadzie to było wszystko, co pod względem opraw mieli do pokazania tego dnia miejscowi. Wraz z pierwszym gwizdkiem arbitra przyszedł czas na doping. Być może na odbiór decybeli śpiewów miała wpływ wysokość zajmowanego miejsca, ale przyznam, że doping nie powalił na kolana. Tym bardziej, że zarówno Juve Leo, jak i po przeciwnej ich stronie DUXXI, śpiewali swoje, bardzo rzadko decydując się na jednakowe przyśpiewki czy też skandowanie na dwie trybuny. Starsza z grup miała do pomocy megafon, zaś młodsi korzystali z bębna. Jak do tego dołożyło się kibiców Fiorentiny, to efekt wychodził mizerny.

Pozostało więc czekać na pierwszą bramkę dla gospodarzy, co dawało nadzieję na poprawę dopingu. Jednak to przyjezdni z Italii już w 6. minucie objęli prowadzenie. Od tego momentu stadion nieco przycichł, ożywiając się bardziej przy kilku kontrowersyjnych decyzjach arbitra oraz składniejszych akcjach Sportingu. W takiej atmosferze i przy wyniku 1-0 dla "Violi" zakończyła się pierwsza połowa. W przerwie kibice mogli skorzystać z cateringu w postaci napojów czy też uwielbianych w Portugalii kanapek. Kto nie zdążył przed drugą połową lub nie chciał czekać w kolejkach, mógł się jeszcze zaopatrzyć w jedzenie u przechadzających się między krzesełkami osób.

Przerwa najwidoczniej dobrze zrobiła miejscowym fanom, gdyż drugą połowę rozpoczęli naprawdę z dobrym dopingiem. Rytmicznym śpiewom na typowo kibicowskie melodie towarzyszyły większe flagi na kijach oraz nieliczne transparenty w poszczególnych grupach ultras. Przy takim wsparciu piłkarze Sportingu musieli w końcu trafić do bramki. Ta sztuka udała się w 58. minucie, a szczęśliwym strzelcem okazał się Simon Vukćević. Jednak reprezentant Czarnogóry tak się ucieszył z gola, że z radości zdjął koszulkę, za co został ukarany drugą w tym meczu żółtą kartką. Efekt? Czerwona kartka i do widzenia. Od tego momentu podopieczni Paulo Bento musieli radzić sobie w dziesiątkę. Z pomocą przyszli im kibice, którzy jeszcze bardziej wzmogli swój doping, a do śpiewów momentami włączały się pozostałe sektory. Bardzo szybko przyniosło to zamierzony skutek, gdyż w 66. minucie bardzo ładnym trafieniem popisał się Miguel Veloso i sympatycy biało-zielonych ponownie padli sobie w ramiona. Na tablicy 2-1, a na trybunach podkręcony poziom decybeli o kilka stopni. I nie przeszkadzał już tak bardzo różniący się doping Juve Leo oraz Directivo Ultras. Taki stan rzeczy trwał niespełna kwadrans, gdyż w 79. minucie wyrównał niezawodny Alberto Gilardino. Doprowadzenie do remisu przez gości negatywnie podziałało na kibiców "Lwów". W takiej sytuacji na Łazienkowskiej dalibyśmy z siebie wszystko, aby poprowadzić Legię do ostatecznego zwycięstwa. W Lizbonie też było na maksa... ale cicho. I tak już do ostatniego gwizdka sędziego. Po nim trybuny bardzo szybko opustoszały.

Natomiast my korzystając z okazji, chcieliśmy nieco bardziej z bliska przyjrzeć się "jak to się robi w Europie" i zamiast wyjść ze stadionu, zjechaliśmy windą do strefy dla dziennikarzy. Relacjonując regularnie mecze z Łazienkowskiej byłem w lekkiej konsternacji widząc, jaki komfort pracy mają żurnaliści w Lizbonie. Wiadomo, że nie ma co porównywać stadionów Sportingu oraz Legii i ich możliwości ale... Przede wszystkim rzuciła się w oczy przestronna sala, w której odbyła się konferencja prasowa. Dużo miejsca, wygodne, kinowe fotele na około 100 miejsc. Nikt nikogo nie szturcha, nie przepycha, nie zasłania. A jak już się wysłuchało, co mają do powiedzenia trenerzy, można było spokojnie iść porozmawiać z piłkarzami. Wzdłuż korytarza ustawiona została subtelna taśma (na Łazienkowskiej - przy wejściu głównym metalowe ogrodzenie jak tuż po przekroczeniu kołowrotków). Każda z grup przedstawiających dane medium miała swoje wydzielone miejsce. I tak, najpierw w asyście pracownika Sportingu, piłkarz udzielał wywiadu telewizji. Następnie prowadzony niemal za rękę zawodnik przechodził do radiowców, a na końcu spokojnie odpowiadał na pytania prasy. Pełna kultura i profesjonalizm, której mam nadzieję doczekamy wraz z pierwszym meczem na zmodernizowanym stadionie przy Łazienkowskiej 3.

Poprzednie relacje z tej kategorii znajdziecie w dziale Na stadionach.

Masz ciekawą historię z meczu europejskich (i nie tylko) klubów lub Mistrzostw Europy, czy Świata?
Wychodząc naprzeciw Waszym pomysłom, zachęcamy do przesyłania nam relacji i zdjęć! Wy również możecie mieć swój wkład w tworzenie materiałów na LegiaLive!

Relacje prosimy nadsyłać na specjalnie przeznaczonego maila ultras@legialive.pl











fot. Fumen
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.