Jan Urban - fot. Mishka
REKLAMA

Ciemne i jasne strony Urbana

Tomek Janus i Fumen - Wiadomość archiwalna

W grudniowym numerze Magazynu Legioniści zaprezentowaliśmy Wam ciemne i jasne strony Jana Urbana. W ciągu trzech miesięcy tekst nie stracił na aktualności - dopisaliśmy więc do niego tylko zakończenie, ponieważ trener Legii stracił posadę. Zapraszamy do lektury i oceny prawie 3-letniej obecności Urbana w Legii.

Jasne strony Jana Urbana



W Legii najważniejsze zawsze są sukcesy. Nie liczą się jednak pojedyncze wygrane, choćby były one bardzo okazałe. Warszawa to nie Poznań, gdzie wielu kibiców Lecha wciąż wyznaje zasadę, że przegrać można z każdym, byle tylko wygrać z legionistami. W stolicy Polski liczą się tylko...

Trofea
Od kiedy trenerem Legii jest Jan Urban do gablot w klubowym muzeum przy Łazienkowskiej trafiły dwa okazałe puchary. W sezonie 2007/2008 „wojskowi” cieszyli się najpierw ze zdobycia Pucharu Polski. Dwa miesiące po pierwszym sukcesie wznieśli zaś do góry Superpuchar Polski.

Można narzekać, że dwa trofea na pięć rund prowadzenia drużyny, która zawsze ma bić się o najwyższe cele, nie robi na nikim wrażenia. Tylko, że w swojej ponad 90-letniej historii Legia nigdy nie miała monopolu na wygrywanie zawsze i wszędzie. Bo choć faworytem do lauru pierwszeństwa „wojskowi” są niemal co sezon, to puchary zdobywają o wiele rzadziej.

Urban potrafił osiągnąć to, co nie udało się wielu jego poprzednikom. Puchary są tego materialnym potwierdzeniem. Po latach mało kto będzie pamiętał styl gry. Trofea pozostaną zaś na zawsze. Może i prowadzona przez Urbana drużyna nie zachwycała, ale w kluczowych momentach potrafiła udowodnić swoją wyższość nad rywalami. Nie na darmo zdobywając zarówno Puchar Polski, jak i Superpuchar Polski legioniści ogrywali ówczesnego mistrza Polski, czyli Wisłę Kraków. A to musi o czymś świadczyć.

Tak samo jak na korzyść Jana Urbana przemawiają ligowe dokonania Legii pod jego wodzą. Choć trener często miał problemy z wystawieniem tak silnego składu jakby chciał, „wojskowi” zawsze zajmowali...

Miejsca w czołówce tabeli
Od kiedy Urban został trenerem Legii stołeczna drużyna nie wypadła poza podium w ligowej tabeli. Dwa razy zajęła drugie miejsce i zapewniła sobie występ w europejskich pucharach. To też nie zawsze jest przy Łazienkowskiej regułą. W poprzednim sezonie „wojskowi” bili się o koronę mistrza Polski do samego końca. Tak naprawdę od ostatecznego sukcesu dzieliła ich jedna bramka, a to bardzo niewiele.

Oczywiście można zarzucać Urbanowi, że drugi to zawsze pierwszy przegrany. Trzeba jednak realnie spojrzeć na potencjał ludzki, którym dysponował i nadal dysponuje trener Legii. Od ponad dwóch lat przy Łazienkowskiej nie potrafią kupić dobrego napastnika. Dobrego, czyli takiego, który będzie strzelał dużo goli, a nie narzekał na wieczne kontuzje. Wydawało się, że zakup Takesure Chinyamy pozwoli Legii na rozwiązanie problemów ze zdobywaniem bramek. Ostatnio „Czini” cały czas narzeka jednak na urazy i pożytek jest z niego niewielki. Pozostali gracze ataku jakoś nie mogą dorównać piłkarzowi z Zimbabwe.

Wiosną 2008 r. Urban miał wielkie problemy nie tylko z linią napadu, ale z wybraniem meczowej osiemnastki. Wielu graczy było albo kontuzjowanych, albo zbyt słabych, żeby grać. Nie najlepiej świadczy to o skautach Legii. Trener w tej sytuacji był jak przysłowiowy krawiec, który kraje jak mu materiału staje. Wykrojenie wicemistrzostwa Polski trzeba więc uznać za sukces.

Po stronie osiągnięć Jan Urbana trzeba także zapisać brak lęku przed...

Stawianiem na młodzież
Poprzednicy Urbana niechętnym okiem patrzyli na piłkarskich nastolatków. Szkoleniowiec, który miał za sobą doświadczenie zdobyte przy prowadzeniu młodzieżowców Osasuny Pampeluna, nie bał się zaufać młodym graczom. Sztandarowym przykładem wprowadzania nastolatków do dorosłej piłki jest Maciej Rybus. Gdy Urban zostawał trenerem Legii, „Ryba” grał w juniorach MSP Szamotuły i o występach w ekstraklasie mógł tylko pomarzyć.

Rybus był do drużyny wprowadzany powoli. Trener nie rzucił go od razu na głęboką wodę. Wiedział, że organizm młodego zawodnika nie jest przygotowany do gry na poziomie seniorów przez 90 minut. Dlatego „Ryba” częściej od starszych graczy dostawał możliwość odpoczynku. Jednocześnie szkoleniowiec dawał mu możliwość ogrywania się na poziomie ekstraklasy.

Dziś Rybus stanowi o sile lewej flanki legijnej pomocy. Dobrą postawę młodego gracza dostrzegł selekcjoner reprezentacji narodowej i 20-letni zawodnik ma za sobą debiut oraz pierwszego gola w kadrze. Urban miał swój wielki udział w prawidłowym rozwoju kariery „Ryby”.

Teraz w ślady starszego kolegi mają iść Jakub Kosecki i Michał Żyro. Ich Urban także stopniowo wprowadza do dorosłej piłki, licząc, że okażą się kolejnymi genialnymi piłkarskimi nastolatkami. Pomóc może w tym kolejna pozytywna strona pobytu w Legii urodzonego w Jaworznie trenera, czyli...

Zrobienie z Legii drużyny
W szatni „wojskowych” nie ma już podziału na swoich i obcych. Przed przyjściem Urbana na Łazienkowską zespół rozbity był na grupki. Byli piłkarze, ale nie było drużyny. A to nie sprzyjało nie tylko wprowadzaniu młodych graczy w świat dorosłej piłki, ale także zdobywaniu trofeów.

Już w pierwszych dniach po rozpoczęciu pracy w Legii, Urban wyjaśnił piłkarzom, że mają stanowić jedność i każdy z nich jest tak samo ważny. O podziałach w szatni zapomniano już dawno. To wynika także z natury Urbana, który dobrze wie, kiedy dla piłkarza trzeba być kumplem, a kiedy katem. Przestawienie zespołu na hiszpańskie tory spowodowało też, że jest on bardziej otwarty dla świata. Bo trener nie ma w zwyczaju robić z Łazienkowskiej twierdzy, jak czynił choćby Dariusz Wdowczyk. Zamknięcie zajęć pierwszej drużyny przed kibicami i mediami to rzecz niemal niespotykana.

Tomek Janus, 25.12.2009

Ciemne strony Jana Urbana



Jeżeli przychodzisz do Legii, to musisz wiedzieć jedno – tu zawsze liczy się tylko wygrana. Ale nie jakaś jedna, bo tu zawsze walczysz o całą pulę. A cała pula to przede wszystkim mistrzostwo Polski. Krajowe puchary też powinny trafiać do klubowej gabloty, ale podstawa to triumf w lidze. Pobyt Jana Urbana przy Łazienkowskiej nie może być więc oceniony dobrze, bo pod jego wodzą...

Legia nie zdobyła mistrzostwa
Drugie miejsca, które „wojskowi” dwa razy zajęli w lidze za czasów Urbana bardzo zaciemniają sytuację. Może wydawać się, że legioniści byli o włos od zdobycia mistrzowskiej korony. Byłoby to jednak złudne przekonanie. Wystarczy przypomnieć sezon 2007/2008. Choć Legia wygrywała w siedmiu pierwszych kolejkach, na zakończenie rozgrywek straciła do Wisły Kraków aż 14 (!) punktów. Jak można roztrwonić tak dużą zaliczkę, wie chyba tylko sam trener.

Nieco lepiej było w sezonie 2008/2009, gdy Legia o mistrzostwo biła się do 29. kolejki. Kiedy trzeba było jednak wygrać we Wrocławiu by dalej liczyć się w walce o końcowy sukces, legioniści ledwie zremisowali. Nie pomógł im nawet fakt, że po golu Jakuba Rzeźniczaka oraz przy korzystnym układzie wyników w meczach Wisły Kraków i Lecha Poznań, mieli największe szanse na zdobycie mistrzostwa Polski. Dowiezienie korzystnego wyniku do końcowego gwizdka sędziego okazało się zadaniem przerastającym podopiecznych Jana Urbana. Mistrza więc nie było, a drugie miejsce w Legii nigdy nie będzie sukcesem.

Ale brak mistrzostwa Polski to nie jedyne ciemne strony pobytu Urbana w Legii. Od czerwca 2007 r., gdy został trenerem „wojskowych”, grę stołecznej drużyny poza krajem można określić, jako...

Tragedię w europucharach
Za czasów Urbana przeszkodami nie do przejścia dla legionistów okazywały się takie potęgi jak Vetra Vilno, FK Moskwa czy Broendby Kopenhaga. Słowo potęgi powinno być wzięte w olbrzymi cudzysłów, bo wymienione drużyny mogą aspirować co najwyżej do miana europejskich średniaków. Problem w tym, że Legia nawet o miano średniaka nie za bardzo może się ubiegać.

Oczywiście wszystko można wytłumaczyć. Z Vetrą Legia by wygrała, gdyby w przerwie nie doszło do bójek i nie skończyło się na walkowerze. FK Moskwa nie udało się pokonać, bo piłkarze nie zdążyli dojść do swojej najwyższej formy. Broendby to zaś zwykły pech, bo w rewanżu „wojskowi” byli zdecydowanie lepsi. Tylko, że w Wilnie legioniści grali tragicznie i przegrywali już 0-2. Mówienie o wygranej jest tak samo uzasadnione jak zapewnianie, że wygrałbym szóstkę w totolotka, gdybym tylko nie zapomniał puścić kuponu. Termin meczów z FK nie był zaś utrzymywany w tajemnicy i trener wiedział, kiedy Legia będzie grała z Rosjanami. I na ten czas powinien więc przygotować formę drużyny. A co do Duńczyków, to do awansu potrzebny jest lepszy wynik w dwumeczu, a w Kopenhadze „wojskowi” zagrali tragicznie i gdyby nie Jan Mucha, wróciliby do Warszawy z bagażem kilku bramek.
Jednym z powodów, który miał przeszkadzać Urbanowi w zdobyciu mistrzostwa i dobrym zaprezentowaniu się w Europie, był brak klasowych zawodników. W mediach trener wiele razy narzekał, że nie ma kim grać. Niby jednoznacznie odnosił się wówczas do chybionych transferów, nazwał je nawet porażką roku, ale nigdy...

Nie postawił się właścicielom klubu. Urban doskonale zdaje sobie sprawę, że odpowiedzialność za słabe wyniki drużyny spada przede wszystkim na niego. Jeżeli więc uważa, że klub nie stworzył mu odpowiednich warunków do pracy, powinien wyraźnie powiedzieć włodarzom Legii, że albo dostanie zawodników, którzy są mu niezbędni do zbudowania klasowego zespołu, albo on nie będzie firmował obecnej drużyny swoim nazwiskiem. Bo samo narzekanie na zestawienie personalne drużyny nie zdejmuje z trenera konsekwencji jej wyników. W ostateczności lepsze może okazać się nawet szukanie nowej pracy, niż psucie sobie opinii już na początku pracy trenerskiej. A Legia jest pierwszą dorosłą drużyną, którą prowadzi Urban.

Osobną sprawą jest zrozumienie presji wyników, która przy Łazienkowskiej jest obecna na każdym kroku. To nie jest zaś łatwe. Zgodnie z kibicowskim hasłem „Trzeba to przeżyć, żeby to zrozumieć, żeby w to uwierzyć”. Choć Urban pracuje w Legii ponad dwa lata to chyba nadal do końca ...

Nie rozumie presji
Daje temu wyraz choćby podczas przedmeczowych konferencji powtarzając, że Legię czeka trudny mecz. Legionistów faktycznie mógł czekać trudny mecz, ale w 1995 r., gdy walczyli w Lidze Mistrzów. Na poziomie ekstraklasy to inne drużyny powinny obawiać się „wojskowych”. Mówienie o rywalach, którzy postawią trudne warunki przed meczem choćby z Piastem Gliwice jest lekką przesadą. Przeciwnikowi oczywiście należy się szacunek, ale nie powinno dochodzić do takich przejaskrawień.

Tak jak z ust trenera Legii nie powinny padać takie słowa: „Nie wiem skąd Legia ma syndrom wyższości. Może ktoś mi wyjaśni skąd to się bierze. Patrząc na historię Legii nie widzę, żeby miała powody do poczucia swojej wyższości nad innymi. Wymagania wobec Legii są takie, jakby klub zdobył ze 30 mistrzostw Polski, dwa Puchary UEFA i przynajmniej raz wygrał Ligę Mistrzów. Nie róbmy sobie, za przeproszeniem, jaj. Dlaczego Legia ma być taka wyjątkowa? Zgadzam się, że zazwyczaj jest w czołówce rozgrywek. Ale Legia zawsze miała duży potencjał ekonomiczny i piłkarski. Tylko że nie zawsze potrafiła go wykorzystać. Gdy sam grałem w lidze, Legia słynęła z takich wpadek. Wymagania, które stawiają kibice i media, często nie są adekwatne do rzeczywistości”.

W wielu klubach europejskiej czołówki po takich wypowiedziach szkoleniowiec musiałby szukać sobie nowej pracy.

Tomek Janus, 25.12.2009

Podsumowanie


Od powstania tego tekstu upłynęły niemal trzy miesiące i na dobrą sprawę niewiele uległo zmianie. Zarówno po jasnej, jak i ciemnej stronie Jana Urbana. Cały czas jesteśmy w czubie tabeli, z realnymi szansami na mistrzostwo. Oczywiście, gdy w grę wchodzi matematyka, bo widząc styl prezentowany przez legionistów w pierwszych trzech ligowych meczach, trudno być optymistą. I zadać można sobie pytanie, na ile to zasługa byłego trenera Legii, a na ile słabości rodzimej Ekstraklasy. Zamiast przeskoczyć przeżywającą kryzys krakowską Wisłę, daliśmy się przeskoczyć „Kolejorzowi”. Pół biedy, gdyby Jan Urban potrafił uderzyć się w pierś, po męsku przyznać się do błędu, ale nie… Po katastrofalnym meczu z Odrą przy Łazienkowskiej wszystkiemu winni byli kibice (!), którzy najzwyczajniej w świecie, mieli prawo czuć się sfrustrowani postawą legionistów na murawie. A co z przygotowaniami do rundy? Dlaczego Piotr Giza kolejny raz czuł się przygaszony na murawie. Ile jeszcze mieliśmy czekać na błysk Iwańskiego, jaki prezentował w Zagłębiu Lubin? I co było powodem indolencji strzeleckiej całego zespołu?

Na te pytania nie poznamy odpowiedzi. Teraz nadchodzi czas Stefana Białasa. Doświadczony szkoleniowiec ma przed sobą dziesięć ligowych spotkań, żeby dokonać tego, czego jego poprzednik nie dokonał – zdobyć mistrzostwo kraju. Wisienką na tym torcie ma być kolejne trofeum w postaci Pucharu Polski. Nie będzie to łatwa sztuka. Okno transferowe zamknięte, a i okres przygotowań za nami. Pozostaną trening, próba dotarcia do zawodników i przede wszystkim wydobycie z zastanego materiału piłkarskiego, maksimum umiejętności. Musi wykrzesać z nich wszystko co najlepsze. Postawę Jana Muchy z rundy jesiennej. Mur nie do przejścia, jak na duet Astiz – Choto przystało. Na szybkość i niekonwencjonalne zagrania Radovicia, Rybusa czy Szałachowskiego. Kreację gry Iwańskiego i przypomnienie kibicom, po co na Łazienkowską ściągnięto Marcina Mięciela. W przeciwnym razie kolejny raz będziemy oglądać plecy rywali na zakończenie ligi, a i ewentualny start w europejskich pucharach nie będzie napawał optymizmem.

Fumen, 14.03.2010


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.