Paweł Kaczorowski nigdy nie dziękował kibicom za doping - fot. LegiaLive!
REKLAMA

Kaczorowski: Nie dałem się zastraszyć i nie przeprosiłem

Bodziach, źródło: Duży Format - Wiadomość archiwalna

W Dużym Formacie, dodatku do Gazety Wyborczej, ukazał się artykuł dotyczący relacji fanów z piłkarzami, którzy mieli na pieńku z kibicami. Kibice Legii na pewno nie zapomnieli jeszcze o Pawle Kaczorowskim, ale sam zawodnik również ma dobrze w pamięci to co przeżył przy Łazienkowskiej.

"Nienawidzili mnie dlatego, że przyszedłem ze znienawidzonego klubu. A na dodatek w internecie pojawił się film. Był kręcony przy okazji meczu, który moja ówczesna drużyna rozgrywała z tą, do której przeszedłem potem. Wygraliśmy i na filmie widać, jak w szatni się z tego cieszymy. Jak śpiewamy. W tym jedną taką piosenkę, którą śpiewają wszyscy, którzy wygrają z tym klubem, i to w jego mieście" - wyjaśnia przyczyny niechęci kibiców Legii.

"Jak przyjeżdżałem do klubu i wysiadałem z samochodu, to zawsze ktoś coś do mnie miał" - mówi Kaczorowski, który niezależnie od wyników po meczach nie chodził z drużyną dziękować za doping.

"Bo niezależnie od wyniku i tego jak grałem, i tak by mnie jeb... W końcu się dowiedziałem, że kibolom chodzi o to, żebym ich przeprosił. Jeden z piłkarzy mi o tym powiedział: przeproś i będziesz miał z bańki" - wspomina Kaczorowski, który opowiada o spotkaniu w pubie pod dawną trybuną krytą. Wówczas do spotkania nie doszło, bo gdy zawodnik usiadł przy stole, kibice opuścili lokal. "Oczywiście, że się liczyłem z tym, że ktoś mnie może uderzyć. Samochód zniszczyć. Ale nie przeprosiłem. Nie dałem się zastraszyć" - mówi grający w ostatnich miesiącach z II-ligowym Turze Turek zawodnik.

Dlaczego piłkarz zgodził się na grę w Legii i ciągłe upokarzanie ze strony kibiców. "Chodziło mi również o pieniądze. Nie było mnie już stać, żeby grać tam, gdzie mi serce bije. Miałem nadzieję, że to minie" - przyznaje. Kaczorowski w Legii zagotował się raz. "Raz przed meczem nie wytrzymałem, wyskoczyłem z samochodu, byłem gotowy do bójki. Dobrze, że jakoś się to rozeszło, bo jakbym się wtedy rzucił, to pewnie dałbym im pretekst, by wreszcie mnie pobili. I w końcu postanowiłem odejść" - mówi.

Kilka lat wcześniej głośno było o tym, co stało się po meczu Legii w Stalowej Woli. Maciej Szczęsny, znienawidzony przez fanów z Łazienkowskiej, po transferze do Widzewa, po zakończeniu spotkania jako ostatni zmierzał do szatni. W tym momencie na boisku byli jedynie kibice gospodarzy. Szczęsny wspomina, że przepychając się między kibicami do szatni dostał cios w potylicę. "I miałem taki przebłysk, raczej nie świadomości, tylko instynktu, że nie wolno mi upaść. I że się muszę postawić, bo skoro pierwszy mnie strzelił, to zaraz to zrobi drugi. Czołgałem się na czworakach, ale nie upadłem. A potem złapałem najwyższego gościa za pasek, zrobiłem ładny zamach głową... Jak ten koleś się nakrył nóżkami, zakrwawił totalnie, to tylko usłyszałem: 'O Boże, zabił go! Zabił!'. I nagle się okazało, że tych jego 150 kumpli nic już do mnie nie ma" - wspomina.

Po meczu bramkarza Legii o nieskładanie skargi prosili policjanci, przyznając, że wina leży po ich stronie. "Machnąłem ręką, nie będę przecież robił dymu. A potem trafiłem na ławę oskarżonych. Za poważne uszkodzenie ciała tego kibola, co mnie walnął w głowę" - mówi.

Cały artykuł do przeczytania w Dużym Formacie.


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.