REKLAMA

Kątem oka - 11. tydzień z głowy

Qbas - Wiadomość archiwalna

Kiedyś za przegraną trzema lub więcej bramkami w lidze odejmowano jeden punkt. Jestem za tym, by za bezbramkowe remisy nie przyznawać punktów. Skoro zero z przodu, zero z tyłu, to i w tabeli zero. Może wówczas trenerzy tacy, jak Maciej Skorża przestaliby kalkulować i trząść pośladkami przed porażką? Jak słusznie bowiem zauważył jeden z naszych internautów, największą winę za żenadę, którą obejrzeliśmy w piątek ponosi szkoleniowiec Legii. Choć i zawodnicy nie są tak całkiem bez winy...

Poniedziałek. Ach te media. Wystarczyło, że Rafał Wolski zdobył wiosną dwie bramki, a już świat zaczął kręcić się wokół niego. Żeby było śmieszniej, to oczywiście od razu pojawiły się transferowe spekulacje. Podobno naszym małolatem zainteresowana jest AS Roma, a cena wywoławcza to 15 milionów euro. Na szczęście Rafał nigdzie się z Legii nie wybiera. No, chyba, że ofertę przedstawi mu FC Barcelona. Tam by sobie poszedł, bo z pewnością da sobie radę. I w całym tym cyrku tylko Jacek Magiera zachowuje zdrowy rozsądek i mówi, że z Wolskiego byłby świetny zawodnik, gdyby tylko mu się tak chciało, jak mu się nie chce. Nieśmiało wesprę tu naszego trenera i przypomnę, że niecały rok temu z głowy Rafała tryskały hektolitry sodówki. A jej źródła przecież tak szybko nie wysychają.

Wtorek. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym o Puchar Polski zagraliśmy w Wejherowie przeciwko rewelacji rozgrywek. Nie ma co ukrywać, jechaliśmy tam z obawami, bowiem gospodarze byli zdecydowanym faworytem. Przecież wejherowianie wcześniej z kwitkiem odprawiali już kilka solidnych ekip, z wychwalaną pod niebiosa Koroną "Rąbać, siekać i uciekać" Kielce na czele. A tu proszę, taka miła niespodzianka. Legia gładko wygrała 3-0, a jedną z bramek zdobył Ismael Blanco, którego Maciej Skorża sprowadził wyraźnie na spotkania z Gryfem. Argentyńczyk ewidentnie ma patent na polskich trzecio- i czwartoligowców. W sparingach i we wspomnianym meczu strzelił im już z 6 goli. Prawdziwym hiciorem był jednak prezes lokalsów, a raczej jego oldschoolowy garnitur. Mamy nadzieję, że jak już przyjedzie ze swoimi chłopcami do stolicy, to zostanie na dłużej. Pasowałby jak ulał do, jak to powiadał kiedyś Dariusz Wdowczyk, tych wszystkich "szparek", "szpulek" i innych im podobnych wylęgarni bufonów. Pan prezes to przecież żywe wcielenie bikiniarza.

Środa. Zaczęło się przedderbowe podkręcanie atmosfery. Jak doniosła jedna z gazet zajmująca się na co dzień głównie katastrofą smoleńską, Mariusz Walter złożył Józefowi Wojciechowskiemu ofertę sprzedaży Legii. Wydawało się to na początku science fiction, ale tu i ówdzie dobrze poinformowani potwierdzali, że do jakichś rozmów miało dojść. Potem holding ITI tę informację zdementował, a prezes JW Construction nie chciał komentować. Takie stanowiska tylko utwierdzają w przekonaniu, że faktycznie coś tam się dzieje w temacie.

Czwartek. W potoku przedderbowego bełkotu pojawiła się prawdziwa perełka, istny rarytas. Otóż Gryf Wejherowo, dla dobra Legii i polskiej piłki w ogóle, zgłosił protest do PZPN, w którym zażądał walkowera, bo w protokole na ten mecz wpisany był "Rzeźnik", a zagrał "Jędza". Arbiter tego spotkania o całej hecy wiedział i do zmiany dopuścił, więc sprawa wydawała się jasna. No ale cóż, Gryf widocznie musiał jeszcze przedostatni raz zaistnieć w mediach. A tak już bez złośliwości – naprawdę jesteśmy życzliwi wejherowianom. To dla nich fajna przygoda i nie ma co się dziwić, że próbują walczyć o swoje, nawet jeśli nie mają racji.

Piątek. Tego dnia wszyscy czekaliśmy na godzinę 20:30. A gdy już się doczekaliśmy, to marzyliśmy, by ten mecz jak najszybciej się skończył. Jeśli chodzi o aspekty sportowe, nie było w nim bowiem praktycznie NICZEGO. Maciej Skorża na pomeczowej konferencji twierdził, że "Trochę zapomnieliśmy o grze w piłkę". Jakaś pomroczność jasna? Skleroza? Alzheimer? To były okropnie słabe derby, w którym jedni nie umieli wygrać (my), a drudzy nie za bardzo chcieli (oni). Dużo więcej działo się zaś na trybunach, gdzie obie ekipy potwierdziły obiegowe opinie. Jedni są obecnie najlepszą kibicowską ekipą w Polsce (pRacoholicy – Pełna kultura), a drudzy najbardziej sfrustrowaną (J... Legię). Aż dziw bierze, że po takim festiwalu nienawiści nie zamknięto jeszcze obu stadionów...

Weekend. Mamy dobre informacje dla miłośników talentu Bartłomieja Grzelaka. Bartek po wielomiesięcznych perypetiach wreszcie znalazł klub godzien swych umiejętności i trafił do klubu pieśni i tańca... yyy... klubu sportowego Cracovia. "Grzeluś" to fenomen, bo naciągnąć kolejnego prezesa z Ekstraklasy to duży wyczyn, co z podziwem odnotowujemy w kąciku "Ulubieńcy lat minionych". A dziś będzie o piłkarzu, który ostatecznie do nas nie trafił, ale był testowany za czasów Jana Urbana. Clemence Matawu (wraz z nim na zgrupowaniu Legii był też Method Mwanjali) wylądował w końcu w Podbeskidziu Bielsko-Biała, a potem rozegrał parę meczów w Ekstraklasie w barwach Polonii Bytom. Teraz jego życie rodzinne, perypetie związane z pobytem w Polsce i przebieg kariery możecie śledzić w Internecie pod adresem www.clemence-matawu.pl. Niebywałe.

Zdjęcie tygodnia



Sektor partyzancki


Qbas


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.